piątek, 31 sierpnia 2012

"Czterdziestka to nie grzech"


No i znów mi się dostało! Moja przyjaciółka nakrzyczała na mnie za to, że nie chwalę się swoją twórczością. No to się chwalę :)
Wiosną ubiegłego roku ukazała się na rynku moja powieść pt. "Czterdziestka to nie grzech".
Piszę w niej o dylematach, jakie przeżywa kobieta, która właśnie skończyła tę magiczną czterdziestkę i patrząc na to, co jeszcze przed nią uznała, że "teraz to już z górki".
Efekt? Panika. Znajome?
Moja bohaterka - Julia, to jedna z nas. Ma rodzinę (a więc męża i dzieci), pracę, dom, czyli mnóstwo na głowie. Zwykłe życie. To tak na zewnątrz. A w niej...
W niej - tęsknota za tym, co było, a czego chyba już nie będzie, strach, że nic się już nie wydarzy, że na wszystko już za późno, pragnienie, by zatrzymać czas, zatrzymać życie choć na chwilę, momencik krótki jak błysk w oku, jak nagły skurcz serca.
W zapędzeniu codzienności zabrakło jej tego, więc teraz - szuka.
Julia przez rok swego życia przechodzi sporo. W końcu odnajduje ten wymarzony błysk w szarych oczach pewnego mężczyzny, a w sobie - nagły skurcz serca, kiedy łapie jego spojrzenie. I...
No właśnie i co?
Och, nie zamierzam zdradzać :)
Książka jest kierowana przede wszystkim do kobiet, ale znam facetów, którzy ją przeczytali, a jeden z nich (pozdrawiam panie Darku!) stwierdził, że powinni ją przeczytać wszyscy mężczyźni, bo "jest w niej cała prawda o kobiecie". Hm...
A w jednej z recenzji ktoś mi tak cudnie napisał, że to ciepła i mądra książka. Gdzie indziej, że jest "czasoumilaczem".
Fajnie jest coś takiego przeczytać o czymś, w co się włożyło kawał swego serca i sporo godzin swego życia.
Dostatecznie się pochwaliłam? ;)))
Tylko błagam tych, których to zniesmaczy - nie bierzcie tego tak bardzo osobiście. To tylko informacja o mojej książce. Nic więcej. Tylko info, a nie wywlekanie na wierzch mojej duszy czy coś w tym stylu, ok?
Zapraszam do czytania :)
Basia Smal

czwartek, 30 sierpnia 2012

Wzajemność

Z nami - ludźmi jest tak:
Kiedy wyciągam do kogoś rękę na powitanie oczekuję, że poda mi swoją (strasznie głupio jak ta moja wyciągnięta ręka zawiśnie w powietrzu).
Gdy posyłam komuś uśmiech, jestem zdziwiony nie będąc obdarzony tym samym (albo co gorsza, widząc spojrzenie w rodzaju "i co się tak głupio szczerzysz?").
Kiedy mówię "przepraszam" prosząc o wybaczenie liczę na to, że je otrzymam (jak boli, gdy zderzam się z murem odrzucenia).
Jeśli jestem zakochany, pragnę odwzajemnienia mego uczucia (jego brak powoduje tyle bólu). Wysyłając do kogoś SMS-a czy maila w jakiejś sprawie czekam na odpowiedź (a gdy jej nie ma czuję się źle).
Prosząc o radę oczekuję, że zostanie mi udzielona (jeśli nie, to czuję się zlekceważony).
Kiedy pukam do czyichś drzwi, to w nadziei, że ktoś jest w domu i mi otworzy (dziwnie i głupio mi, kiedy muszę odejść, bo nikogo nie zastałem).
Jeśli daję prezent, to chcę, by ktoś się nim ucieszył (okropnie jest, gdy ten ktoś nawet go nie rozpakuje).
I tak ze wszystkim.
Moje oczekiwania kontra działanie drugiego człowieka. Moje pragnienia kontra jego wola.
Mówi się, że do tanga zawsze trzeba dwojga.
Wiemy, że nie jest możliwe, aby stale otrzymywać to, co chcemy. Jednak...
Są takie sprawy, w których tak niewiele potrzeba, aby zatańczyć to tango.
Trudno oczywiście wymagać, by kochał mnie na zawołanie ktoś, kogo ja obdarzam tym uczuciem. Jeśli ktoś nie wie, co mi poradzić w mojej sprawie to nie jestem w stanie tego z niego wydusić. Zrozumiałe.
Natomiast ciężko jest pojąć lenistwo, złośliwość, bycie wrednym. Ktoś może, a nie daje. Może, a zatrzymuje dla siebie.
Nie jest przecież trudno odwzajemnić uśmiech, ale nie - co się będę szczerzyć na zawołanie jak ten głupi, przecież mam tyle trosk na głowie, takie mam ciężkie życie, nie tyle do śmiechu mi nie jest, ile nawet do uśmiechu.
Nie uścisnę mu na powitanie dłoni, bo go nie lubię, to mu to okażę, niech wie. I tak dalej.
No dobrze. To teraz hop! Zamieniamy się miejscami, ok? Tak na chwilę, na trochę, dla zabawy. Oczekujesz... Chcesz... Prosisz... Pragniesz... I... nic.
Nadal zabawa?
Kiedy ktoś pyta, to czeka na odpowiedź.
Pytam więc: dlaczego to sobie robimy? Czemu nie zastanawiamy się nad tym jak byśmy się czuli na miejscu tego, kogo właśnie niezbyt fajnie potraktowaliśmy? Jaki jest tego powód?
Odpowie mi ktoś, czy może sam zada mi pytanie oczekując ode mnie odpowiedzi?
Sprawdź mnie :)
Basia Smal

wtorek, 28 sierpnia 2012

Ja

"Baśka, pokaż się ludziom" usłyszałam dopiero co od mojej znajomej. I jeszcze: "Co tak piszesz i piszesz, daj się pooglądać i rzuć parę zdań o sobie".
No tak. Ja tu żyły wypruwam (oj, trochę przesadzam z tym wypruwaniem), żeby było co poczytać, a ta "pokaż się!".
A co tam! Dobra. Wstydzić się siebie nie mam powodu, bo zwykła ze mnie kobieta, więc proszę bardzo - kolejna fotka. Oto ja:


Zatrzymana w trakcie swojej ulubionej czynności, czyli szybkiego spaceru po okolicy.
Ganiam tak z powodu posiadania takiego, a nie innego temperamentu z rodzaju: najpierw zabije, a potem patrzy kogo, jak nie tego, co trzeba, to najwyżej przeprosi.
Zapewniam jednak, że mam siebie pod kontrolą, więc nikomu nic nie grozi :) A temperament to rzecz wrodzona i niezmienna. Można jedynie trzymać go w ryzach, co nieustannie czynię.
Skąd ja to wiem? Jestem pedagogiem i to tym dosłownym, bo ukończyłam studia na takim właśnie kierunku. Potem pracowałam tu i tam, a teraz piszę, bo mnie wzięło i nie mogę przestać. Jak mnie weźmie i przestanę, to będziecie wiedzieć, bo wtedy blog przestanie istnieć.
Oprócz ganiania po okolicy (najlepiej mi się wtedy myśli) uwielbiam inne formy aktywności, a więc przede wszystkim zumbę (szaleństwo totalne, czyli połączenie tańca z aerobikiem) i moje ukochane wędrowanie po górach. Chcę też wrócić do porzuconych rolek, ale jak na razie one mnie wnerwiają, bo chyba szybciej daję radę bez nich (chociaż etap, gdy każda noga jechała w swoją stronę mam już za sobą).
Szybkość to jest to, co lubię w myśleniu i działaniu, więc dla mnie wszystko musi być na przedwczoraj.
I jestem w stanie wyczarować coś z niczego.
I uwielbiam się śmiać i żartować.
I cieszy mnie poznawanie nowych ludzi i nowych miejsc.
I jak nie macie pomysłu na cokolwiek, to napiszcie do mnie - jest spora szansa, że znajdę go i to szybciej niż myślicie :)
I nikomu niczego nie umiem zazdrościć.
Aha! I najważniejsze: kocham żyć!
To co? Mogę pisać od jutra dalej?
Basia Smal

Bliskość wytęskniona

Zastanawiam się, czy dalibyśmy radę przeżyć życie bez innych ludzi obok? Bez tych, których nazywamy bliskimi?
Automatycznie kojarzy się to określenie z kimś z rodziny. Jednak jak się nad tym dobrze zastanowić, to niekoniecznie tak jest. Więzy krwi istnieją, bo nie mogą nie, ale czy to oznacza jeszcze automatycznie bliskość?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie trzeba najpierw zdefiniować czym ta bliskość jest. Na zdrowy rozum biorąc wszyscy jakoś łapiemy o co chodzi. Bliskość, bo blisko. A kiedy blisko? No, na wyciągniecie ręki, czyli ktoś musi być tuż obok, ale wychodzi z takiego rozważania masło maślane. Trzeba inaczej.
Zauważyliście, że są ludzie, z którymi za nic w świecie nie chcielibyście być w jakimkolwiek kontakcie fizycznym (i nie myślę tu zaraz o seksie)?
Wyobraźcie sobie, że jesteście z kimś wrzuceni do jednego worka. Dosłownie. Wór miękki, bez kantów i kątów, a wy w środku tłamsicie się razem.
I co? Są ludzie, z którymi za nic w świecie do tego wora nie wleziecie? A czy są tacy, z którymi bardzo chętnie i to jeszcze lekko siebie i tego ktosia wkopując?
No właśnie. Tak mamy, że nasze ciała reagują prawdą nawet wówczas, gdy rozum rozumuje po swojemu, bo nie wypada mu głuptasowi inaczej (wiem, brzmi dziwnie, ale przecież bywa, że rozum jest głuptasem i ja tego w nim straszliwie nie lubię).
Wiadomą rzeczą jest, że kiedy mówimy coś do kogoś, to on nam wierzy albo nie nie ze względu na wypowiadane przez nas słowa, ale ze względu na mowę ciała. I nic tego nie zmieni. Dlatego kłamcy mają przechlapane, bo większość ludzi nawet jak się mocno stara, by czuć coś innego to i tak czuje, że coś w kimś jest na rzeczy i chociaż nie zarzuca mu nieprawdy to i tak wie swoje.
Czyli wracając do tematu - blisko możemy jedynie z niektórymi.
Z kim? Ludzie się czują. Wiedzą kto jest z tej samej bajki i do tego nie trzeba nam mgr z psychologii przed nazwiskiem. Jak z innej bajeczki, to nawet jeśli to "ukochana" ciocia, to i tak jakoś nie za bardzo mamy czas, by ją odwiedzić czy nawet zadzwonić i zapytać ogólnie co u niej (chyba, że rozum ryknie i nam nakaże, ale to temat na innego posta).
Czyli czujemy, gdy nam po drodze i gdy nie. To ważne, bo ta informacja może nam w życiu pomóc. No więc (wiem, nie zaczyna się zdania od "no więc", ale macham na to ręką) z tą bliskością jest tak, że jak z kimś nam po drodze, to już jest początek bliskości. Łatwe, czyż nie? Życie w ogóle jest łatwiejsze niż nam się wmawia. Wystarczy tylko zaniechać raz na zawsze jednego: oszukiwania siebie samego. W mig to wszystko ustawia i porządkuje.
Czyli bliskość to wyraz tego, co w nas do kogoś. Jak chętnie z nim do jednego wora, to bliskość jest bliziutko.
Ona jednak ma to do siebie, że nie jest czymś istniejącym poza relacją. A relacja jest zawsze między kimś a kimś. Czyli, jeśli ja chętnie z kimś do wora, a on ze mną nie, to bliskości takoż "niet".
Nie można czuć do kogoś bliskości, ale jednocześnie ktoś może być mi bliski. Różnica jest i to istotna.
Pierwsze to relacja między, a drugie - uczucie we mnie skierowane do kogoś.
Wracam do początku. Czy można żyć bez bliskich? Można, ale ciężko, bo bliskości straszliwie potrzebujemy. Bez ludzi z mojej bajki ta bajka może sobie nie istnieć, bo jeśli nie ma kogoś takiego jak ja, to mi źle przeokropnie, bo samotnie.
Podobieństwa ciągną do siebie i nie dajcie sobie wmówić, że różnice. Te ostatnie zachwycają, ale to dzięki podobieństwom dajemy radę się dogadać, czyli ze sobą być, czyli mieć ze sobą bliskość.
Jak znajdziesz kogoś ze swojej bajki, to dbaj o to, bo to cud. On ma po prostu w sobie kawałek ciebie.
Basia Smal

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Jad na zawołanie

Kiedyś o mało co nie nadepnęłam na żmiję. To było dawno, ale pamiętam do dziś.
Schodziłam po skalnych stopniach w dół i już miałam postawić stopę na kolejnym, gdy moją uwagę przykuł jakiś ruch poniżej. Zarejestrowałam ten ruch kątem oka, ale zatrzymałam się na szczęście i wtedy zobaczyłam jak spod mojego wiszącego parę centymetrów nad podłożem czubka buta wypełza szare obłe ciało.
Zamarłam.
Ona odpełzła w pobliskie zarośla i tam zwinęła się w kłębek z głową uniesioną i gotową do ataku. Instynkt. Zrozumiałe. Byłam intruzem na jej terytorium. Poczuła się moją obecnością zagrożona. Zwiała, ale na wszelki wypadek nie traciła czujności.
Pewnie, gdybym weszła w te zarośla to by mnie dziabnęła. Jej prawo. Zwierzęcy instynkt samoobrony w momencie zagrożenia.
Czy tak samo jest z nami - ludźmi, gdy plujemy jedni na drugich jadem pełnych złośliwości słów? Kiedy podgryzamy się nawzajem i wbijamy zęby? Tak na wszelki wypadek, by samemu nie być dziabniętym? Instynkt samoobrony?
Przed czym się tak bronimy? Przed zranieniem? Oceną? Przed czymś, o czym nie mam pojęcia? Czasem odnoszę wrażenie, że plucie jadem jest w modzie i niemal nie wypada inaczej. W dodatku mamy na to wytłumaczenie - ktoś sam się wystawia na oceny, to ma za swoje. Jakby siedział cicho, to by mu nikt złego słowa nie powiedział. Tak na zasadzie: wystaw tyłek, to na pewno zarobisz kopniaka. Jakby to było usprawiedliwieniem.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że dobrze, że wierzę w ludzi.
Wierzę. W ludzką dobroć, życzliwość, odruch serca, mądrość, wyrozumiałość, szlachetność. Wierzę. I nie mam zamiaru nigdy przestać wierzyć, bo przecież jedna żmija w ludzkim ciele, to nie cała ludzkość.
No dobrze, nawet jeśli tych gadzin jest więcej, to wierzę, mocno wierzę w to, że giną w tłumie pięknego człowieczeństwa. Wypatruję go wytrwale i widzę to tu, to tam. Jest. Naprawdę jest.
A my - ludzie dzielimy się na tych, którzy pozwalają się temu pięknu wydobyć i ujawnić i na tych, którzy je z jakichś powodów zatrzymują w sobie. Może jak ta żmija ze strachu?
Jednak szansę na to, by nie być żmiją ma każdy z nas.
Patrzę na tych, którzy plują jadem i straszliwie mi tych ludzi żal. Marnują swoje życie, to jedno jedyne jakie mają, na coś, co jest takie paskudne, że aż nie chce się o tym myśleć. Mija im czas na byciu gadziną w imię... czego?
No właśnie - czemu ktoś w żmiję się zamienia? Przecież jest człowiekiem, nie gadem. Ma rozum i uczucia, a nie tylko instynkty.
Może go trzeba delikatnie pogłaskać, przytulić, powiedzieć coś miłego? Może tego mu trzeba i tym pluciem o to prosi, bo boi się poprosić inaczej?
Bycie zjadliwym to wołanie o miłość?
A swoją drogą, to do tych prawdziwych żmij ja nic nie mam. Zwierzę jak każde inne.
I dobrze, że na jedną z nich nie nadepnęłam nie tylko ze względu na mnie, ale i na nią. Zabolałoby i ją i mnie.
Basia Smal

środa, 22 sierpnia 2012

Sensem życia jest miłość

I znów przeczytałam dziś o czyjejś śmierci. Nie jest istotne, gdzie przeczytałam i kto odszedł. Ważne, że już go nie ma, że już komuś nie uda się powiedzieć, że go kocha. Nie da się mu nic powiedzieć. Na wszystko za późno.
Czy tego trzeba, by zobaczyć wartość człowieka? Jego odejścia trzeba? Tego wstrząsu w nas, który jest spowodowany świadomością, że za późno?
A jak był czas to co? Nie wiedzieliśmy tego, że może być na coś za późno, więc lepiej nie zwlekać i natychmiast lecieć z czym tam kto może, chce czy powinien?
Nie pamiętamy o tym i tak nam upływa życie. A potem nagle bieda. I żal straszliwy, przeogromny i... I co z tego mamy?
Zmieniamy się wobec kolejnego nam bliskiego? Czy wpadamy tak jakoś bez udziału świadomości w stare koleiny? I wszystko jest po staremu, czyli nie pamiętamy, by cenić to, co cenne naprawdę. Niech sobie mówi kto chce co tam chce, ja wiem swoje - najważniejsza jest miłość.
I należę do tych ludzi, którzy nie boją się mówić o tym głośno.
Miłość. Tylko ona się liczy, a jak tego nie wiesz, to się kiedyś dowiesz. A jeśli myślisz, że nie jest to prawda, to też się kiedyś dowiesz, że źle myślisz i głupio straciłeś kawał życia na durnoty niewarte tego czasu.
Miłość. Każda. Do mamy i taty, do faceta i dziecka, do przyjaciółki i nieznajomego człowieka. Każda.
To coś w nas, co każe patrzeć na innych z ciepłem i dobrocią, co otwiera nas na drugiego, co mówi nam o nim prawdę, co nadaje naszemu życiu sens, co uczy człowieczeństwa przez duże "c", co daje nam siłę, by dalej żyć, by do przodu pomimo i od nowa, co pozwala się cieszyć każdą chwilą, co umila czas, co jest motorem działania i co pozwala wytrwać.
Miłość. Kopniak na życie, uroda każdego momentu, wartość nieporównywalna z niczym.
Pusto, gdy jej nie ma, źle, gdy się nie pojawia, bezsensownie, kiedy jest pomijana.
Miłość. Cud jakiś w nas i piękno najprawdziwsze. Widoczna czy nie, spełniona czy nie, odwzajemniona czy nie. Nieważne.
Istotne jest tylko to, czy jest w nas czy jej nie ma. Jak jest, to czujemy, że żyjemy, jak nie ma jej, to nas też jakby nie było. Tożsama z nami jakby była znakiem naszego istnienia.
Może dlatego, gdy ją kopiemy w kąt albo zamykamy w jakiejś klatce, to skazujemy tym samym siebie na jedynie egzystencję, nie na życie?
Miłość to nie tylko erotyczne uniesienie dwojga. Chociaż to też. Miłość to nasza postawa wobec. Takie nasze patrzenie na świat i ludzi.
A może by tak popatrzeć na czyjąś obecność w naszym życiu jak na coś, dzięki czemu uczymy się kochać?
Łatwo o miłość, gdy ktoś jest cudny. Kiedy nie - musimy się zmagać sami ze sobą. Wtedy miłość jest wyzwaniem, zadaniem, czymś, co nas zmienia, przetwarza, zmusza do wdrapania się o stopień wyżej, do pokonania barier, siebie.
Póki ktoś jest, póty mam szansę na rozwój. Kiedy odchodzi - nie mam już możliwości nauki.
Czy na bezludnej wyspie wiedziałabym, czym jest miłość?
Basia Smal

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Cenniejsze niż złoto

Miałam wczoraj spotkanie z kimś mi bliskim, z kim rzadko mogę się spotkać. Króciutkie, niemal w biegu, ale było.
Musiałyśmy obie wykonać pewien wysiłek, aby doszło do skutku. Jednak chcieć to móc. Trzeba tylko ruszyć tyłek z zasiedzianego miejsca, a to nie zawsze łatwe. Wygodnie mieć takie wymoszczone gniazdeczko, w którym zacisznie, cieplutko i bezpiecznie, tyle że... samotnie.
Może są tacy, którzy tak lubią. Jednak podejrzewam, że takich  niewielu. Cała reszta nie chce odczuwać samotności. I wcale się nie dziwię.
Potrzebujemy dzielić siebie z kimś innym. Zobaczyć swoje "ja" w czyichś oczach. Rozłożyć na więcej niż jedne barki nasze ciężary. Popatrzeć na swoje życie cudzymi oczami, choćby po to, by przekonać się po raz kolejny, że nie jest wcale takie złe.
Co się dzieje z ludźmi, którzy tego nie mają? Nie czują się ważni. Tracą dystans do swoich spraw. Zapętlają się w rozmyślaniach o swoich problemach i nie widzą wyjścia, bo mocne zaangażowanie emocjonalne jest skuteczną zasłoną opuszczoną na własne oczy. Dopiero spojrzenie z boku daje szansę dostrzeżenia światełka w tunelu.
Dlatego ludzie są cenni. Nie tylko z powodu bycia podpórkami czy liną ratunkową, ale także, ponieważ mogą być dla nas lustrem.
Źle nam samym. Źle nam bez innych, bez przyjaciół, bliskich, kochających.
To wiemy wszyscy. Czy jednak pamiętamy, że aby mieć tych innych wokół siebie trzeba, koniecznie trzeba, włożyć najpierw spory wysiłek?
Zacząć od siebie, od swojego zaangażowania, od wykonanego przez siebie pierwszego kroku. Tak to działa. Rzadko się zdarza, że ktoś nam spadnie z nieba. A nawet jeśli, to aby utrzymać znajomość musimy się o to postarać. I "strzelać" w kierunku kogoś swoim zainteresowaniem.
To też zapewne już wiemy. No to czemu zwlekamy z odpowiedzią na maila, SMS-a czy telefon? To czemu odkładamy na potem, na jakieś "kiedyś" spotkanie?
Czy mamy świadomość, że to "kiedyś" może nigdy nie nastąpić, bo zabraknie mnie albo tego kogoś? Niemożliwe? Nie nam się to przytrafi? Och, poważny błąd w myśleniu.
Ludzie są tacy delikatni. Łatwo nas uszkodzić. Łatwo nam zniknąć na zawsze. Nie pamiętamy o tym na co dzień pochłonięci życiem i jego sprawami. Zrozumiałe. Jednak...
To sprawa priorytetów. Tego, co ważne i tego, co ważniejsze, nie wspominając nawet o tym najważniejszym.
Ta piramida ważności to w naszym życiu rzecz... ważna. Dobrze jest ją sobie raz na zawsze ustawić i pilnować kolejności.
Naprawdę te zakupy nie mogą poczekać do jutra? Czy rzeczywiście muszę być tu i tu dzisiaj? Czy konieczne jest to czy tamto? Może i tak.
A może przez te nasze powinności, konieczności i załatwiane różności zgubimy coś cennego, co niekoniecznie uda się odnaleźć na nowo?
Ludzie są tacy delikatni. Zranieni, urażeni, dotknięci boleśnie mogą mieć duży kłopot z tym, by się zwrócić w stronę tego, kto uraził. Nie można mieć im tego za złe.
Obolałe serce dokucza i nie pozwala o sobie zapomnieć. Można leczyć, ale łatwiej zapobiec i zanim się zrani obojętnością, brakiem zainteresowania czy zaangażowania ruszyć tyłek z ciepłego gniazdka i dać komuś do zrozumienia jasno i dobitnie, że jest dla mnie ważny.
Doceni, gwarantuję.
Basia Smal

czwartek, 16 sierpnia 2012

Wieczność

Często spotykam się z określeniem, że ktoś "mimo wieku" coś tam.
A to, że świetnie wygląda jak na swoje lata (a jak niby powinien wyglądać zgodnie ze swoją metryką?).
A to, że podołał takiemu czy innemu wyzwaniu, na przykład w sporcie (że niby w jakimś momencie życia - jakim? - coś powinno zastrajkować, zatrzymać się, czy jak?).
I tym podobne. Przekleństwo cyferek.
"Trzyma się świetnie po czterdziestce" (pięćdziesiątce, sześćdziesiątce itd.). A niby po trzydziestce to mu się samo trzymało?
Kiedy jest ta magiczna granica, do której nam się trzyma samo, a po której już musimy łapać to coś kurczowo, bo inaczej... spadnie, odpadnie, odleci, zniknie, spleśnieje, rdzą się pokryje (prawdziwe podkreślić)? I właściwie kiedy mówię "coś", to co mam na myśli, bo sama nie wiem co mam, bo powtarzam za światem.
Wygląd? To ten lekarz, który kiedyś mi życie ratował i miał siwe skronie, ale raptem tylko 27 lat, to się trzymał jak na swój wiek czy już nie? A ta moja dawna znajoma, której radosna osobowość objawiała się nieustannym uśmiechem, więc miała zmarszczki wokół oczu w wieku 29 lat, to się nieźle miała czy źle? A ten cudny ktoś, tak mi bliski do dzisiaj, kto umarł dawno temu w wieku 88 lat, ale do końca miał gładkie policzki, to oszukał czas czy był stale na czasie?
Te wszystkie dywagacje mówią jedno: temat istnieje. I nie można udawać, że nie.
Tylko... czy to naprawdę ważny temat? Nie mamy już o czym mówić czy pisać? Może nie i dlatego obcinamy każdego spojrzeniem, notując skwapliwie jak to się trzyma. Czy w nadziei, że jednak... gorzej od nas, a przecież latek ma mniej?
O to chodzi? O zbieranie punktów dla siebie, żeby móc sobie powiedzieć, że "stary (ups, sorry!), nie jest jeszcze z tobą tak źle"? Czy to się kłania strach przed odejściem, zniknięciem stąd? Że niby jak widzę oznaki upływu czasu, to szukam takich, które mi dobitnie powiedzą "jeszcze nie pora, koleś, spokojnie"?
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Kiedyś, dawno, dawno temu powszechne było przekonanie, że życie tu na ziemi się nie kończy. Ta wiara dodawała ludziom otuchy. Zawsze pytano czy na pewno i jak można tę pewność zdobyć, ale powszechność wiary jednak robiła swoje.
Dzisiaj panuje powszechność zwątpienia, więc siłą rzeczy trzeba się kurczowo trzymać oczywistej oczywistości, czyli realu (a jednak jak tylko się da dajemy nogę w fikcję), tego co tu i teraz. No i jak "tu" zmarszczka, to "teraz" trzeba działać w kierunku jej zniwelowania.
Powszechność strachu. O siebie, o to, gdzie będę w tym jakimś "kiedyś" i czy to "kiedyś" w ogóle jest.
Strach to straszliwa paskuda. Robi nam nieustanne "uaaaa!" przed oczami, wyskakując zza każdego możliwego i niemożliwego rogu.
No i z tego wszystkiego zamykamy oczy. Z zamkniętymi nie zobaczymy prawdy, ale... decyzja co do otwarcia ich czy nie zależy tylko i wyłącznie od nas samych.
Basia Smal

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Prośba


Na tym zdjęciu jestem ja. Patrzę każdemu kto to zdjęcie ogląda prosto w oczy i uśmiecham się także do każdego:)
Tak mam. Taka jestem.
Lubię ludzi. Siebie też :) Piszę tutaj już od jakiegoś czasu i otrzymuję informację (tylko w liczbach), że mnie ludzie czytają.
Fajnie, myślę sobie i jeszcze szerzej się uśmiecham :)))
Ten blog to nie lans siebie samej. To miejsce, gdzie chcę się dzielić swoimi myślami z innymi myślącymi istotami.
Mam w sobie mnóstwo słów. Taki ze mnie człowiek. Myśląco- mówiący :) No i tak mówię i mówię, a wy... nic. To znaczy zapewne coś, ale ja o tym nie wiem.
Litości, błagam! Jestem człowiekiem, a człowiek gadający w próżnię popada w końcu w rozpacz. Nie dopuście do tego, proszę ;)))
To łatwe. Pod każdym postem jest miejsce na komentarz. Klika się tam i wybiera opcję rozmówcy, np. Anonimowy (a proszę bardzo, nie widzę powodu, dla którego koniecznie musimy się spotkać imię w imię), a potem w bielutkim okieneczku wysyła mi... uśmiech, czyli :). Wystarczy mi uśmiech od czasu do czasu :)
To co, kto pierwszy?
ZAPRASZAM :)  :)  :)
Basia

piątek, 10 sierpnia 2012

Ostatni dzień w górach


Dzisiaj ostatni dzień mojego pobytu w górach.
Od rana deszcz i mgła. W dodatku bardzo zimno, bo tylko czternaście stopni.
Poszłam jedynie na pożegnalny spacer do jednej z dolin, a moim celem była szarlotka w schronisku :) Kiedy wracałam, powoli się wypogadzało. Parę razy błysnęło słońce, chociaż nie dało zbyt wiele ciepła.
W górach tak jest. Wczoraj upał, dzisiaj chłód. Wczoraj słońce, dzisiaj leje. Norma, o której wiedzą wszyscy kochający góry.
Na każdą wyprawę trzeba więc brać do plecaka pełne wyposażenie, mimo że pogoda jest piękna, upalna i wydaje się, że po co kurtka. Szybko może się jednak wszystko zmienić, zwłaszcza wysoko. Pamiętam z poprzednich lat takie moje wędrówki, kiedy na jakimś szczycie, na którym właśnie byłam lało jak z cebra, a ciemną chmurę można było zapakować do kieszeni, bo była na wyciągnięcie ręki. Po zejściu w dolinę patrzono na mnie jakbym urwała się z choinki, bo byłam w zabłoconych buciorach i zachlapanych po tyłek spodniach, a kurtka powoli schła w promieniach gorącego słońca. Tam w ogóle nie padało, a na ciemną chmurę wysoko ponad szczytami nikt nie patrzył.
Dlaczego ja tak o tym?
Dzisiaj zginął tu człowiek. Spadł w przepaść. Prawdopodobnie poślizgnął się na mokrych kamieniach. Poszedł wysoko w zimny, mokry, mglisty dzień.
Nie winię go. Nie wszystko da się przewidzieć. To był wypadek, a one się zdarzają. Jednak... tak mi smutno.
Brak mi słów i wszystko mnie boli. Tak mi smutno...
Niech góry staną się jego drogą do nieba.
Basia Smal

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Co ty wiesz o miłości?



Tyle razy byłam w widocznym na zdjęciach miejscu, że nie jestem w stanie powiedzieć ile. A mimo to coś mnie tam nadal ciągnie, a kiedy już przyciągnie to zamieram z zachwytu. Za każdym razem. Nie przeszkadza mi to, że wiem jak tam jest, że niczym nowym mnie to miejsce nie zaskoczy, że kłębi się tam dziki tłum ludzi. Nic mi nie przeszkadza. 
Chcę tam być i już. 
Robię wtedy wariacką ilość zdjęć i to za każdym razem, więc mam ich w sumie dziesiątki.  Mimo to w następnym roku znowu pstrykam z zapałem. 
Faktem jest, że miejsce jest naprawdę piękne - głęboki staw otoczony wysokimi górami. Takich miejsc jest jednak wiele, ale... No właśnie. On to on. Tak to wygląda. Jak z ludźmi. 
Ktoś patrzący z boku widzi w jego mniemaniu zupełnie zwykłą kobietę albo zwykłego mężczyznę. Nawet, obiektywnie rzecz biorąc, ładną kobietę i przystojnego mężczyznę. No i co z tego? Atrakcyjnych ludzi jest naprawdę sporo. No tak, tylko że... ta jest w czyichś oczach wyjątkowa, ten też. 
Kogoś do tej osoby ciągnie, pragnie ją czy jego widzieć jak najczęściej albo stale, jak widzi to zamiera z zachwytu, jak jest okazja, a nawet bez niej robi jemu czy jej mnóstwo zdjęć i nic w nim czy w niej mu nie przeszkadza. 
Miłość. Tak widzi miłość. 
Postronni trochę się z takiego patrzenia podśmiewają, zapominając albo nie wiedząc, że oczy miłości to oczy prawdy. Kochając (ale kochając, a nie prawdopodobnie kochając) widzimy kogoś naprawdę. Te obśmiane różowe okulary, wbrew powszechnemu mniemaniu, pozwalają zobaczyć prawdziwego człowieka. Dopiero wtedy widzimy jaki jest piękny. Jego słabe strony nie są problemem (każdy z nas je przecież ma) za to na jaw wychodzi wszystko to, co w nim jest wartościowe i dobre. 
Cud miłości. 
Jak wspaniale jest być obiektem takiego patrzenia. I jak cenne jest mieć w sobie takie widzenie kogoś. 
I niech drwią i kpią postronni, a co tam! Pewnie jeszcze nie patrzą tak na nikogo, może nigdy tak nie patrzyli. Złośliwy chichot nigdy nikogo nie zabił. 
Brak miłości za to bywa dla wielu udręką, bólem, rodzi poczucie bezsensu ich życia. Może jak przestaną kpić z miłości, to jej w końcu doświadczą?
Basia Smal

niedziela, 5 sierpnia 2012

Sam czy samotny?


Dzisiejszy dzień zaczął się deszczowo i burzowo, co widać na zdjęciu.
Światło dzienne ujrzały więc w końcu nieprzemakalne portki, a kurtka odetchnęła z ulgą wyjęta nareszcie z plecaka.
Rano aż trudno było uwierzyć, że na jutro zapowiadane jest prawie 30 stopni ciepła. Jednak mimo takiej pogody wybrałam się na wędrówkę. Niezbyt daleko i nie za wysoko.
Na popularnym i zazwyczaj zatłoczonym szlaku było tym razem puściuteńko.
Burza szybko przeniosła się w wyższe i dalsze partie gór i tylko czasem dawała o sobie znać widowiskowymi błyskawicami i spotęgowanymi echem gromami.
Zupełnie nie przejmowało się tym stado owiec pasące się spokojnie na pobliskiej hali. Pobekiwały tylko od czasu do czasu pracowicie skubiąc trawę, ale widać było, że to tak z nawyku to pobekiwanie, a nie ze strachu.
Wiatr wiał na szczęście w ich stronę, a to szczęście z tego powodu, że mówiąc bez ogródek owce nie pachną (a może raczej powinnam powiedzieć, żeby było politycznie poprawnie, że owce pachną inaczej).
Szły sobie powolutku z prawa na lewo i sprawiały wrażenie totalnie wyluzowanych. W pewnym momencie zobaczyłam, że ten luz nie dotyczy wszystkich. W sporej odległości za stadem kuśtykał młody baranek, który zamiast skubać trawkę usiłował ciągle dogonić zupełnie nie przejmujących się nim pobratymców. Doganiał tak i doganiał i stale był daleko za nimi.
W końcu beknął tak żałośnie, że aż serce we mnie zamarło. W stadzie odbeknęło mu parę osobników, ale na tym ich zainteresowanie się skończyło.
Młody kuśtykał z uporem, a w końcu, gdy cała gromadka zniknęła mu zupełnie z oczu - odpuścił. Stał i rozglądał się bezradnie, a potem (nareszcie!) zajął się skubaniem trawy.
Głód zwyciężył samotność.
Nie byłabym sobą, gdyby mi się nie skojarzyło.
Bywamy sami (w domu, na wyprawie rowerem, na spacerze itd.) i wtedy wszystko jest ok.
Jednak czymś zupełnie innym jest poczucie bycia samotnym, bo można go doświadczyć wśród tłumu ludzi, także tych najbliższych.
Rodzi się ono z tego, że nie czujemy się ważni dla innych, rozumiani przez nich, akceptowani. Wtedy jesteśmy, jak ten baranek, straszliwie bezradni.
Nic nie można zrobić, kiedy ktoś do kogo zwracamy się całym sobą, nie reaguje. I nasze "pobekiwanie" jest wówczas bardzo żałosne.
Smutne.
Nie mamy wpływu na to jak inni nas traktują. Jednak mamy na to jak my traktujemy ich.
Proszę, nie fundujmy im poczucia samotności w naszym towarzystwie.
Chociaż tyle możemy, prawda?
A dla wzmocnienia mojej prośby - zdjęcie (niezbyt udane, ale ciężko było złapać młodego w bezruchu). Niech poruszy serca.


Basia Smal

czwartek, 2 sierpnia 2012

Którą drogą iść?


Po górach chodzi się wyznaczonymi szlakami, czyli drogami. Lepiej z nich nie schodzić, bo może się to skończyć źle.
Wszyscy to wiedzą. Nie mówię o niczym nowym.
I każdy, kto jest rozsądny trzyma się tych nakazów. Oczywiście dla własnego bezpieczeństwa, a więc motywacja spora.
Chociaż czasem widuje się ludzi poza szlakiem. Zawsze wtedy trochę drżę o nich. Pół biedy, gdy zejdą na wysokości regli, ale zdecydowanie gorzej to wygląda znacznie wyżej.
Widziałam takich, którzy, aby w swoim mniemaniu ułatwić sobie drogę szli po skałach kończących się nagle pionową ścianą w dół. Na szczęście zorientowali się w porę i nikomu nic się nie stało. Jednak potem musieli zawrócić na szlak i mozolnie znów nim iść. W sumie nadłożyli drogi, najedli się trochę wstydu, bo brawurowali na oczach ludzi, a może też doświadczyli strachu.
I po co, chciałoby się zapytać?
By innym pokazać, że... no właśnie, co? A może coś sobie udowodnić?
Jak to w życiu, prawda? Mamy czasem pomysł na zmianę tego, czym i jak żyjemy. Pomysł może i niezły, ale bywa, że tyle w nim tylko dobrego.
Czasami zejść z dotychczasowej drogi nie jest trudno. Znacznie gorzej nam na nią wrócić, gdy załapiemy, że schodzimy na manowce.
Z drugiej strony - jakie to ludzkie. Kto ani razu nie polazł nie tam, gdzie potrzeba? Jest taki? Niech się ujawni, bo chcę zapytać jak to się robi i czego trzeba, by wytrwać na raz obranym szlaku.
Ludzkie drogi bywają ciekawe, bywają nudne.
Są i  takie, które zachwycają pięknem i takie, o których mówimy z podziwem i zachwytem.
Nie to jest istotne, chociaż ci, którzy nimi idą mogą mieć odmienne zdanie. Według mnie wszystkie mają jeden wspólny rys - idzie nimi człowiek, a to już każdej nadaje wartość i sens.
Basia Smal