Napisałam kiedyś "Bajkę o dwóch sercach" a potem "Bajki o dwóch sercach ciąg dalszy".
Ten "... ciąg dalszy" smutno się kończył, a ja bardzo nie lubię i smutku i końców, więc postanowiłam napisać kontynuację.
I tak oto powstała bajka dla wszystkich serc. Tych szczęśliwych i tych mniej. Skołatanych i pełnych spokoju. Świeżo zauroczonych i trwających w zachwyceniu od dawna albo bardzo dawna. I dla pozostałych, bez względu na to, jakie są.
Niech przyniesie Wam radość i da nadzieję :)
Przyszedł czas i serce z tęsknoty za drugim rozpadło się na tysiące maleńkich kawałków. Bolało. Każdy kawałek był obolały i każdy... nadal tęsknił.
Spragnione bliskości podjęło więc decyzję. Nie mogło już dłużej czekać. Musiało działać. Wzięło się w garść i pozbierało. A potem postanowiło iść za swoim głosem i poszukać drogi do tego drugiego.
"Gdzie jesteś?" szeptało cichutko, żeby nie spłoszyć tego, czego spłoszyć nie chciało.
"Mamy przecież tylko chwilę życia, krótką i ulotną jak westchnienie, nie pora na zabawę w chowanego" przekonywało pustkę wokół.
Zaglądało w każdy kąt, wypatrywało oczy i tłukło się niespokojnie po bezdrożach. I ciągle nie traciło nadziei, bo chroniło ją w najdalszym zakątku siebie, więc to dzięki niej wreszcie dostrzegło to drugie. Już z daleka zobaczyło, że tamto śpi zamknięte na taką ilość zamków i kłódek, że ledwo je było zza nich widać.
Niezrażone podeszło bliżej: "Kochanie, no... no już..." szeptało, żeby nie pozwolić sobie na niepokój.
"Mamy przecież tylko chwilę życia, krótką i ulotną jak westchnienie, nie pora na zabawę w chowanego" przekonywało pustkę wokół.
Zaglądało w każdy kąt, wypatrywało oczy i tłukło się niespokojnie po bezdrożach. I ciągle nie traciło nadziei, bo chroniło ją w najdalszym zakątku siebie, więc to dzięki niej wreszcie dostrzegło to drugie. Już z daleka zobaczyło, że tamto śpi zamknięte na taką ilość zamków i kłódek, że ledwo je było zza nich widać.
Niezrażone podeszło bliżej: "Kochanie, no... no już..." szeptało, żeby nie pozwolić sobie na niepokój.
"Puk, puk" mruczało uparcie, popatrując spod rzęs w kierunku zamkniętego na głucho serca.
"Obudź się" prosiło cierpliwie. Bez skutku.
Serce posmutniało rozczarowane. Na nowo obolałe przysiadło w pobliżu i czekało. Trwało to jakiś czas, aż wreszcie nadzieja nie wytrzymała: "Żeby otworzyć serce, trzeba zamknąć oczy. Jak przy pocałunku" wyszeptała. No to powoli zamknęło oczy.
Świat zniknął. Znane aż za dobrze i wyuczone na pamięć obrazy przestały istnieć, przestały szemrać gdzieś w tle uciszone jak odłączone od zasilania i przestały wskazywać drogę.
Serce nareszcie spojrzało całym sobą - to drugie było tuż obok, bez zamków i kłódek, ciepłe, żywe, bliskie, chociaż trochę drżące od pamięci chłodu.
I wtedy serce poczuło - mocno, głęboko, do dna. Zapadało w miłość drugiego jak w miękki puch, jak w ciepłe morze, roztapiało się, znikało... Wiedziało, nareszcie wiedziało na pewno - za każdym razem, gdy spojrzy sobą - odnajdzie.
Basia