Minęły raptem dwa dni mojego pobytu w domu, a już znów jestem w podróży. Wpadłam więc tu trochę w biegu, ale jestem :)
Dzisiaj tym wszystkim, którzy nie mogli usłyszeć odczytanego przeze mnie na spotkaniu autorskim fragmentu książki, nad którą obecnie pracuję, prezentuję go z pragnieniem, by obudził uśmiech i ocieplił. By przyniósł chwilę zadumy i refleksji. By obdarzył dobrem.
Dzisiaj tym wszystkim, którzy nie mogli usłyszeć odczytanego przeze mnie na spotkaniu autorskim fragmentu książki, nad którą obecnie pracuję, prezentuję go z pragnieniem, by obudził uśmiech i ocieplił. By przyniósł chwilę zadumy i refleksji. By obdarzył dobrem.
Wieczorem wracała do domu czując w głowie lekki
szumek. Szczepan uraczył ją nalewką własnej roboty wiedząc, że wiśnióweczce się
nie oprze. No i dobrze wiedział, bo się nie oparła i wytrąbiła dwa kieliszki.
Ten pierwszy prawie duszkiem.
Na co stary kozioł śmiejąc się cicho nalał jej
drugi. A potem grał rzewne melodyjki na tych swoich skrzypeczkach no to jak
miała nie wypić i tego drugiego do dna?
Moja droga, szeptała teraz do siebie, w tym wieku
nie wypada urąbać się z jakiegokolwiek powodu, a już na pewno bez przyczyny.
Siwym włosom to nie przystoi. Siwizna jest dostojna, zapamiętaj sobie,
strofowała się gmerając przy zamku i zadowolona z siebie tryumfalnie otworzyła
drzwi. Nie jest urąbana! Ani trochę. Bo przecież trafiła kluczem za pierwszym
razem a na wszystkich filmach nikomu pod dobrą datą to się nie udaje.
Weszła do ciemnego cichego domu i od progu
poślizgnęła się na pozostawionym beztrosko na środku kapciu. W ostatnim
momencie złapała się futryny.
Stała tak chwilę czując jak mocno wali jej serce, a
potem powoli ruszyła dalej. Zapaliła w korytarzu światło obiecując sobie, że
ostatni raz zostawiła dom nieoświetlony.
Przyda jej się maleńka lampeczka, którą postawi na szafce
w korytarzu. Jutro wybierze się na zakupy i znajdzie taką małą, maleńką
lampeczkę, mruczała zdzierając z siebie wierzchnie okrycie. I kota też w końcu musi sobie kupić.
Powinnam mieć kota, myślała wchodząc do łazienki. Przydreptałby na
powitanie, zamruczał, pogadał przyjaźnie. A tak, to tylko cisza wychodzi na
spotkanie.
Szczepan wiele razy proponował jej, by zamieszkała u
niego. Fukała wtedy prawie obrażona. Nie zamierzała żyć na kocią łapę, a on się
nie oświadczał. Tłumaczył jej, że jedno małżeństwo o mało co nie wpędziło go do
grobu, więc poprzysiągł sobie nie żenić się do końca życia.
Wypomniała mu wtedy jak mało logicznie mówi, bo
przecież i tak każdy nieuchronnie zmierza do własnej śmierci, więc czy się żeni
czy nie to bez różnicy – i tak umrze. A ona nigdy nie żyła w grzechu i nadal
nie zamierza.
Kiwał głową ze zrozumieniem, ale przy każdej
nadarzającej się okazji znów ją namawiał, by się do niego przeprowadziła.
Bezbożnik jeden, mamrotała wychodząc spod prysznica. Może dlatego proponował
jej naleweczkę? Żeby ją urobić?
Ha! Przeliczył się.
Naleweczkę wytrąbiła, a mieszka nadal u siebie.
W puszystym ciepłym szlafroku i miękkich kapciach
potuptała do sypialni. Chciała się wcześniej położyć i poczytać do poduszki.
Lubiła takie wieczory, gdy za oknem panowała cisza,
w domu było ciepło i przytulnie, a ona mogła robić co chciała.
Wolność ceni się zawsze, myślała moszcząc się
wygodnie w łóżku. Bez względu na wiek. Człowiek niezależny jest królem, a
królowanie jest miłe. Sięgnęła po odłożoną na nocny stolik powieść, ale
przeczytała tylko kilka zdań, gdy znów wróciło do niej wspomnienie łez córki.
Przyplątało się nie wiadomo jak i skąd. Nie przywoływała go, ale nagle znowu
zobaczyła obraz stojącej po przeciwnej stronie nagrobka kobiety w ciemnym
płaszczu i z ciemnymi, zaczesanymi gładko do tyłu włosami jak wyciera szybkim
ruchem płynące po policzkach łzy.
Moja maleńka dziewczynka, serce zalała fala
czułości. Zawsze taka dzielna, taka silna, zmagająca się z życiem z
zaciśniętymi zębami, a tu…
Zamyśliła się.
Zuzia zawsze była odważna. I pyskata. Już jako
dziecko potrafiła nieźle przyłożyć ostrym jak brzytwa języczkiem. Umiała nawet
dokopać kolegom starszego o dwa lata brata, gdy któryś się z niej podśmiewał
czy dokuczał żartobliwie. „Mała jędza” tak ją przezywali. Chociaż przecież serce
miała dobre i czułe. Jednak umiała się bronić, gdy ktoś był wobec niej wredny.
I to jej pozostało na resztę życia. Także wrażliwość, która dała o sobie znać
tego dnia szczególnej tęsknoty za ojcem.
Westchnęła. Wiedziała, że dzieci nadal go kochają. Zawsze
go kochały. Cieszyło ją to. Nie chciała, by żył bez miłości. A i Mikołaj i
Zuzia okazywali ją tacie na każdym kroku jakby czuli, że coś mu tym
rekompensują.
Znów westchnęła. Bolała nad tym. Bardzo bolała, ale
co było robić? Nie mogła pokochać go bardziej niż kochała. Bo przecież kochała.
Był jej bliski, troszczyła się o niego, dbała o to, by czuł się dobrze,
opiekowała nim, gdy tego potrzebował, a jego sprawy uważała za równie ważne jak
swoje własne. Tylko nie była to namiętna szaleńcza miłość odbierająca rozum i
sprawiająca, że ziemia tańczy pod stopami. I tyle. Czy spokojna wyważona miłość
to za mało? Możliwe, ale widocznie prawdą jest, że nie można mieć wszystkiego.
Zapatrzyła się przed siebie zanurzona we wspomnienia.
Nie miała złego życia. Wręcz przeciwnie. Jak teraz
na nie spoglądała widziała przede wszystkim to, co dobre i wartościowe.
Nauczyła się takiego patrzenia już dawno temu. Pomagało we wszystkim. Bo nie
chodziło o to, by zamiatać pod dywan to, co bolesne czy złe, ale o to, by nie
nadawać temu większej rangi niż na to zasługiwało.
Tak wielu ludzi traci radość bycia na własne
życzenie skupiając się przede wszystkim na trudach i niepowodzeniach. Hołubi
je, chucha na nie i dmucha, by nie zagasł ich ogień, by nie odeszły w
zapomnienie.
Zło tak jak i dobro ma swoje owoce. Lubi, by o nim
pamiętać, a raczej rozpamiętywać bez końca. Wtedy nadal trwa, chociaż tylko
jako wspomnienie, ale jednak. I robi swoje – dziury w sercu, które krwawią bez
końca.
Z bólem, z tym, co trudne, niewygodne, obciążające
trzeba po męsku, myślała teraz, krótko i sensownie. I na temat. A potem –
koniec. Cisza.
Zadumała się. Przecież gdyby ona nie zamknęła w
pewnym momencie drzwi za tym, co mogło być, a czego nie było, to nie miałaby ani
męża, ani dwójki wspaniałych dzieci, ani trójki równie wspaniałych wnuków.
Byłaby zgorzkniałą kobietą, która ma żal do całego świata, że miłość jej życia
nie mogła się zrealizować.
Cóż, tak czasem bywa, myślała. Nie wszystko układa
się po myśli. Ani po sercu, uśmiechnęła się. A człowiek musi sobie z tym radzić. I żyć pomimo.
„Gdziekolwiek będziesz i gdziekolwiek ja będę, nie
zapomnę o tobie. Do końca moich dni.” przypłynęły z oddali słowa wymówione
cichym, lekko schrypniętym głosem.
Serce zatrzepotało.
Nie miała pojęcia, gdzie on teraz jest. Zresztą, to
było bez znaczenia. Bo wiedziała, tego była pewna, że miłość nigdy nie umiera. Serca,
w których zamieszka przenoszą ją przez czas jak skarb ukryty na dnie. I tak jak
świadomość bogactwa, które się posiada, tak pewność tego skarbu daje siłę, by
trwać i przetrwać. Bez względu na wszystko i wbrew wszystkiemu.
Barbara Smal
Barbara Smal