środa, 29 kwietnia 2015

Plany na "majówkę"

Nie wszyscy wyjeżdżają na "majówkę", która w dodatku w tym roku nie zapowiada się pogodowo zbyt optymistycznie. Ja zostaję w domu. Dlatego dzielę się pomysłami na wolne dni, by jednak przyniosły upragniony relaks.
Najpierw to, co ostatnio mogłam podziwiać, a co obudziło mój autentyczny zachwyt, czyli wystawa stała - Galeria Faras (o której niedawno pisałam) i wystawa czasowa "Olga Boznańska" w Muzeum Narodowym w Warszawie, które 1 i 2 maja jest otwarte dla zwiedzających (ekspozycje stałe są czynne od 10 do 18, a prezentacja malarstwa Boznańskiej od 10 aż do 21). Jeśli nie osobiście na miejscu i nie to, to może chociaż jak się da i co się da ze świata sztuki, bo piękno budzi je i w nas :)

Fot. za: stronaokulturze.pl

Następnie - książka. W zalewie rynku ciągle tym samym i tak samo, czyli najczęściej kiepsko albo w najlepszym razie tak sobie, ta się wyróżnia przede wszystkim stylem, w jakim została napisana. Nareszcie po prostu dobrym, trochę gawędziarskim. Lekko, prosto, łatwo i na temat, czyli sensownie i ciekawie Maciej Karpiński opisuje dzieje romansu Marii Curie i Paula Langevin'a w powieści "Maria i Paul" (Wydawnictwo Marginesy, 2015). Chociaż o romansie, jednak książka romansem nie jest. Jest za to wspaniałą opowieścią, którą czyta się świetnie, i która przynosi chwilę oddechu od codzienności i odpoczynek.

Fot. za: marginesy.com.pl

Teraz filmy. Wybrałam trzy.
Nie są nowe, ale dwa pierwsze gwarantują wspaniałą zabawę, a trzeci zadumę i zamyślenie.
Najpierw mój od lat ulubiony poprawiacz humoru, czyli "Joint Venture" ("Saving Grace", reż. Nigel Cole). Film z 2000 roku, ale bardzo na czasie, jeśli chodzi o wyciskacz łez ze śmiechu. Dla niezdecydowanych dwie perełki: Brenda Blethyn w roli głównej i... ach, ach... ;) Tcheky Karyo w kilku migawkach, ale i tak dla nich warto ;))


Drugi film to "Zgon na pogrzebie" ("Death at a Funeral", reż. Frank Oz) z 2007 roku (wyprodukowany przez kilka krajów, więc proszę nie mylić z kiepską amerykańską podróbą z 2010). Lekko prześmiewczy obraz ludzkich przywar. Humor z gatunku zwanego brytyjskim. Świetne aktorstwo. Mimo scen prowokujących śmiech budzi też całkiem poważne rozmyślania. Ostatecznie nasze życie, choć w detalach bywa komiczne, to jako całość nie. A już na pewno nie jego koniec.


I jeszcze dla miłośników... hm... dziwnych fabuł z dziwnymi zdarzeniami na pograniczu realu i złudzeń, ale wszystko... jak najbardziej realne, czyli "Ponad nami tylko niebo" ("Uber uns das All", reż Jan Schomburg) z 2011 roku. Kamera często z bliska zagląda bohaterom w twarze wykradając emocje, których nie sposób przeoczyć. Grają dusze i ciała (trochę nagości, ale ładnej i uzasadnionej). I nic nie jest do końca pewne. Trochę jak we śnie.
Mnie się podobało :)


A poza tym... życzę dużo optymizmu, pogody ducha i mnóstwo tylko dobrych myśli, zwłaszcza na temat innych - bliskich, dalszych i tych całkiem daleko. Bo po prostu warto :)
B.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Krótka historia "wielkanocnego patyka" i nie tylko


Dzisiaj trochę żartobliwie, a trochę na poważnie.
Zacznę od opowieści.
Otóż, kilka dni przed wielkanocnymi świętami kupiłam trochę kwiatów i gałązek do dekoracji domu. Wiecie o czym mówię - bazie, jakaś urokliwa kłująca zieleninka, forsycje i ślicznie powyginane we wszystkie możliwe kierunki gałązki wierzby iwa z maciupeńkimi pączkami.
Co do tej iwy sprzedawczyni powiedziała mi, bym koniecznie trzymała ją w wodzie jakieś dwa tygodnie no i nie wynosiła na zewnątrz, żeby roślince nie było zimno, to na pewno puści korzenie i będę ją mogła zasadzić w ogrodzie.
Tak też zrobiłam. Wierzbinka się postarała i w ciągu kilku dni wypuściła mnóstwo korzonków.
Radość wielka w rodzinie, rzecz jasna, bo życie się objawiło ze swoją mocą itd. i tylko czekaliśmy na ciepłe dni, by maleństwo przenieść do ogrodu.
W międzyczasie radośnie poinformowałam o tym jedną z moich znajomych, która odpisała mi jakoś tak trochę złowieszczo prezentując na zdjęciu wielki, rozczochrany krzew pokryty maleńkimi zielonymi listkami. Od pierwszego wejrzenia zabrzmiał mi znajomo. No i się nie pomyliłam.
Usłyszałam, że jeszcze dwa lata temu był "wielkanocnym patykiem" (dzięki Alu za soczyste określenie :)) który po świętach został posadzony w ziemi, bo wypuścił był korzonki, więc mu się należało za trud. No i... rośnie!!!
Jak siedziałam, tak siadłam bardziej.
Licząc na palcach, bo w szoku w pamięci mi nie szło, doszłam do wniosku, że całkiem niedługo, a moja niewinnie wyglądająca wierzbinka przejmie we władanie cały ogródek! I co na to orzech (włoski zresztą), który jak do tej pory króluje w słonecznym kącie dumny, że chociaż ścięty niebacznie dwa razy przy koszeniu trawy wspiął się na wyżyny sztuki i rosnąc jak szalony nie pozwolił, by mu się to przytrafiło po raz trzeci. Jak zaczął, tak przestać nie może, więc co roku patrzymy wiosną na to, co nam coraz bujniej kołysze się nad niewielkim spłachetkiem trawy, a co jak nic zapowiada rychłą zmianę w potężne drzewo.
I jak oni się teraz pomieszczą?!
Mając liczne a niecierpiące zwłoki obowiązki i równie wiele przyjemnostek zajęłam się jednym i drugim odkładając na później rozmyślania o wierzbince, a raczej o jej przyszłości.
Nie przypilnowałam więc sprawy i się zemściło, bo któregoś dnia pod koniec ubiegłego tygodnia, kiedy tylko weszłam do domu zostałam radośnie zawleczona na ogród, gdzie znalazłam skromnie przycupniętą pod orzechem naszą wierzbinkę pieczołowicie tam zasadzoną i opatuloną korą, żeby koty sąsiedzkie nie zrobiły jej krzywdy siusiając w jej pobliżu.
Co miałam robić? Wyraziłam zachwyt i uznanie na bok odsuwając troskę o przyszłe lata. Ale i tak mi jakoś tak lekko szumi w głowie jakby w przeczuciu zielonego gąszczu, przez który niedługo będę się przedzierać chcąc pogadać z panią Małgosią - sąsiadką z naprzeciwka.
Jak to nigdy nie wiadomo, co się może stać i kiedy....
Ech...
B.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Faras - piękno, które umie czekać


Fot. za: pl.wikipedia.org/wiki/Faras

Faras. To słowo jeszcze pół roku temu mówiło mi niewiele. Kojarzyłam z czymś znanym, z głośnym swego czasu odkryciem archeologicznym, ale tyle.
Jesienią ubiegłego roku przeczytałam o dużym wydarzeniu jakie miało mieć miejsce w Muzeum Narodowym w Warszawie - po 2 latach ponownie otwierano pięknie odnowioną stałą ekspozycję - Galerię Faras.
Zebrałam na ten temat wiadomości i w rezultacie gorąco zapragnęłam zobaczyć tę wystawę. Jednak po drodze życie mi mocno przyśpieszyło fundując to i owo, więc nieustannie odkładałam wizytę w Narodowym na jakieś bliżej nieokreślone "później".
W końcu - stało się. Ze sporą grupą bliskich memu sercu pasjonatów ze szkoły pisania ikon wybrałam się na zwiedzanie.
Nie chcę zanudzać tych, którym temat nie jest bliski, więc tylko chwila, a potem jedynie o moich wrażeniach.
Ekspozycja zapiera dech w piersi swoim pięknem.
Chrześcijańska katedra odkryta przez polskich archeologów pod przewodnictwem prof. Michałowskiego w latach 60-ych XX wieku w zalanej niebawem miejscowości Faras na granicy Sudanu i Egiptu pokryta była wewnątrz malowidłami ściennymi niezwykłej urody. Wykonano je metodą al secco, a więc malowano na suchym tynku temperą - techniką, którą i ja maluję, chociaż ja nie na tynku, a na desce :) Wówczas także farby były na bieżąco rozrabiane przez artystę, co obudziło we mnie ogromne wzruszenie - tyle lat nas dzieli, a tak niewiele różnic. Pomijając problem języka dogadałabym się z tamtymi twórcami na pewno :)
W Polsce jest tylko połowa ze znalezionych skarbów. Reszta znajduje się w Muzeum Narodowym w Chartumie. I są to jedyne dwa miejsca na świecie, gdzie można je zobaczyć.
Galeria Faras to kilka pomieszczeń. Jedno z nich to rekonstrukcja wnętrza katedry z umieszczonymi na ścianach ocalałymi malowidłami.
Zachwyca ich proste, wyrafinowane piękno. Tak nieostentacyjne, nienachalne. Coś, co czekało na tych, którzy udali się do świątyni wiele, wiele wieków temu, którzy zechcieli pójść i zobaczyć.
Dzisiaj podobnie. W czasach powszechnego krzyku i wpychania się na pierwsze strony to pełne spokoju i godności czekanie budzi podziw. Zachwyca. Przyciąga.
Trwałość jest pociągająca.
Uroda przedstawień nie polega tylko na tym, że podobają się, bo takie cudne. Przez dzisiejszego odbiorcę przyzwyczajonego do zupełnie innej estetyki niekoniecznie muszą być tak odbierane. Mnie zauroczyły, ale rozumiem, że o gustach się nie dyskutuje.
Myślę, że jednak każdy doceni piękno ludzkiego serca, które zapragnęło wyrazić coś, co w nim grało - subtelne drgnienia na temat dostępny tylko jemu. To artyzm. I to niewątpliwie powód do zachwytu. Uzewnętrznione piękno ludzkiego ducha mówi o jego wielkości i godności, o tym, co "krzyczy" w jego głębi - może miłość, może wiara, może kontemplacja i cześć dla tego, co przekracza pojmowanie rozumem, ale sercu jest bliskie.
I to jest moje osobiste odkrycie dokonane w Faras :)
Pozdrawiam ciepło. A jeśli kiedykolwiek będziecie mogli, zajrzyjcie choć na chwilę w to niezwykłe miejsce. Przy czym spokojnie - ono tam jest i poczeka :)
B.


poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Pomysły nasenne i wspomnienia, czyli wszystkiego po trochu o 1 w nocy


Co robisz, gdy nie możesz zasnąć?
Czasem zdarza się każdemu i wcale nie od nadmiaru trosk. Bywa, że z powodu euforii albo po prostu. To co robisz? :)
Okraszam pytanie uśmiechem jak widzisz, by nie wyglądało na natarczywe i nachalne :) Jestem ciekawa jakie pomysły mają nocne marki, które spać nie mogą.
Przypomniała mi się audycja w lubelskim radio, do której zostałam kiedyś zaproszona, a która nosiła właśnie tytuł "Nocne marki", bo można jej było posłuchać od 11 wieczorem do 1 w nocy. Leciała na żywo, a ja tam byłam przez te dwie godziny.
Miłe wspomnienie :) Siedziałam w zaciemnionym studio, obok mnie sympatyczna pani Magda - dziennikarka o "uśmiechniętym" głosie, za szybą pan Piotr - realizator dźwięku, a obok nas latała śliczna, ogromna ćma, która w końcu przysiadła w jakimś cieplutkim miejscu i chyba zasnęła, bo się już nie poruszała.
A my sobie gadałyśmy. Od czasu do czasu pan Piotr puszczał muzykę, którą przyniosłam specjalnie do tej audycji. Potem usłyszałam, że "my tu takiej muzy zwykle nie puszczamy" okraszone uśmiechem radości, że była ku temu okazja, by posłuchać Niemena, Bem, Piaf, Budkę Suflera, Dżem, Małas - Godlewską i Cura czy Kaas.
Jak teraz na ten spis nazwisk spoglądam, to muszę przyznać - niezła zbieranina :)
Ale to wszystko "moja muza" :) Taką lubię. Do tego jeszcze trochę jazzu i arie operowe oraz muzyka klasyczna i Basia czuje się szczęśliwa :)
Cóż, każdy jakiś jest :)
No to wróćmy do tych pomysłów nasennych.
Ciebie nie słyszę, więc opowiem o swoich.
Jak mnie dopadnie "niesen" po śnie, a przed prognozowanym następnym, czyli gdzieś w środku nocy albo bladym świtem, to wstaję. Tłukę się najciszej jak mogę robiąc sobie herbatę i siadam z książką owinięta w tony ciepła, czyli w to, co mam w pobliżu (polecam duże, męskie swetry, najlepiej kaszmirowe :) plus miękki pledzik i równie miękką podusię dla dodania otuchy :)). I czytam, póki nie padnę.
A jeśli, tak jak dziś, nie mogę zasnąć, to albo także czytam, albo piszę wymądrzając się na każdy możliwy temat :)))
Ile stron moich książek powstało w takich chwilach! Ile felietonów! Bezcenne momenty!
No to teraz znów wspomnienia :) Na początku września byłam przez prawie tydzień nad morzem. I tam budziłam się regularnie bladym świtem. Najczęściej nawet przed słońcem i ptakami.
Pewnego dnia zebrałam się po cichutku, bo chociaż byłam sama w pokoju, to wiedziałam jak cienkie są ściany, zwłaszcza w łazience, a sami wiecie jaki hałas czyni lejąca się z prysznica woda. Cuda wyczyniałam, by nie obudzić sąsiadów, a potem ubrałam się ciepło i czekałam na 6 rano, gdy otwierano furtkę, bym mogła pójść na spacer brzegiem morza.
To było niezwykłe! Morze miało dziwny waniliowy kolor przy brzegu a zaspane mewy człapały leniwie po wilgotnym z nocy piachu. Rzadko spotykani ludzie pozdrawiali mnie szeptem i uśmiechem. Odpowiadałam tak samo i szłam dalej prawie płacząc z zachwytu nad podarowanym mi pięknem świata.
No to wyszła mi mała opowieść. Jest 1.36. Zamieszczam i idę spać :)
Ciepłych snów i dobrego, pięknego dnia :)
B.

czwartek, 16 kwietnia 2015

O dobrych myślach, słowach i spojrzeniach


Dobre myślenie rodzi dobre słowa. A one rozświetlają życie, oczy, serca.
Nieustannie tęskno mi więc do ludzkich dobrych myśli i słów. Czasem dziwię się, gdy ich nie ma. Czemu nie ma? Nie wiem.
Może zaspały albo gdzieś się w drodze życia zapodziały. Albo nie mają czasu ujawnić się, bo właściciele zapracowani.


Ja swoich w sobie wytrwale szukam.
Szperam po kątach serca i umysłu, wymiatam gdy nie mają ochoty wyjść albo wyciągam na siłę nie przejmując się, że im się nie chce ruszyć z miejsca.
Bo wiem, że warto.
Lepiej mi się żyje (ze mną pewnie też :)), gdy mam w sobie dobre myśli.
Te smętne są paskudne, a w dodatku strasznie ciężkie. Ciągną duszę w dół.
Bardzo mi się to nie podoba. No to wymiatam kąty. I zawsze znajdę jakąś dobrą myśl. Wtedy ją szybko wysyłam, by nie zmarniała siedząc w zapomnianym kącie mego serca.


Nigdy nie tracę nadziei na spotkanie z dobrem.
Patrzę więc ludziom w oczy. Nie boję się tego, co zobaczę. Chociaż czasem widać mroczność. Jednak częściej po prostu smutek. Jakby przygasł płomyk nadziei.
Myślę, że ocalić w kimś choćby jej nikły ślad jest tak wiele warte, że wszystko inne schodzi na dalszy plan.
Bywa i tak, że w czyichś oczach spotkam ciepło. Takie oczy są dawaniem. Umacniają. Pewnie dlatego, by mieć siłę zmierzyć się z innymi, mniej optymistycznymi spojrzeniami.
Tak czy tak patrzenie w oczy zawsze jest spotkaniem.
A dobre myśli i słowa czasem same mnie odnajdują.
"Nada te turbe, nada te espante...", czyli "Niech nic cię nie niepokoi, niech nic cię nie przeraża..." (za: www.tekstowo.pl). To słowa św. Teresy z Avila. Znalazłam je w wykonaniu zespołu z Taize. Brzmi pięknie, więc niech lecą i rozświetlają :)


B.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Barwy serca

Serce.
Nieodgadniona przestrzeń. Nieodgadniona i w sobie, i w drugim. Umie zaskoczyć. W każdy możliwy sposób.
Mnie zaskoczyło moje własne wiele razy. Ale także to w drugim.
Czasem to zaskoczenie bardzo mi się podoba. Bywa, że nie i wtedy taka prawda budzi smutek. I żal, że człowiek pozwala swemu sercu nie być pięknym.
O urodę serca można dbać tak samo jak dba się o urodę ciała.
Te wszystkie peelingi, kremy, brzuszki i zumba :) przydałyby się niejednemu sercu, jak sądzę. A przynajmniej wprowadzenie jednej zasady znanej z innej dziedziny: po pierwsze - nie szkodzić!
Tyle spraw, tyle rzeczy umie zaśmiecić nam serca.
Moje ucieka od wielu. To muszę mu przyznać - zmyka, gdy tylko poczuje zapach brzydoty. I gna szukać piękna.


Nie nadążam za swoim sercem.
Stwierdzam to nie po raz pierwszy. Jest za szybkie dla całej reszty mnie. Podejrzewam, że z powodu posiadania skrzydeł. Brzmi nieprawdopodobnie, ale inaczej nie umiem wytłumaczyć sobie tego, że jak tylko nie domknę w sobie czegoś, nie wiem czego, ale czegoś, co się zamyka, to ono ucieka i leci.
Powiedz mi, proszę, czy też masz takie serce?
Takie, które jest kotem chodzącym własnymi drogami. Niezależne i wolne od wszystkich ograniczeń, płotów, murów i wszystkiego, czym można je ogrodzić.
A potem ja tu, a ono gdzieś tam.
I żyję jakimiś rezerwami, które mi łaskawie zostawia. A potem zawsze muszę je gonić, by czuć pełnię życia.
Bo tym to się zwykle kończy, że stwierdzam jak ono jest mądre i zawsze wie lepiej.


Spotykam nieustannie ludzi, którzy nie boją się swoich serc. Zawsze mnie to porusza.
Ja się swojego czasem boję. Z powodu jego nieprzewidzianego latania na tych swoich skrzydłach po miejscach zaskakujących. Jeśli nie nakładam mu cugli, to nigdy nie wiem, czym się to latanie skończy.
W najlepszym razie zarobię czyjeś zdziwione spojrzenie, chociaż bywa na szczęście i tak, że usłyszę parę pięknych, dobrych słów. Wówczas moje serce łypie na mnie porozumiewawczo, a ja przewracam oczami, że przecież wiem - warto iść za jego lataniem.
Dzięki temu mam przecież i swoje pisanie, i wędrówki po górach, i podróże. Mam pisanie ikon i łzy zachwytu w czasie koncertów czy spektakli operowych albo oglądania wystaw i przeróżnych spotkań z dziełami innych ludzkich serc.
No i niezapomniane spacery serce z sercem, gdy mi z kimś po drodze, bo jesteśmy z jednej bajki, bo spadło nam z nieba spotkanie ponad i pomimo, bo istnieją pomosty oczu, a czasem słów.
Piękno życia to zawsze droga serca.

Dzisiaj na ten temat, bo chcę tym podziękować pewnemu niezwykłemu sercu, które czuje moje na odległość i leci do mnie na swoich skrzydłach (wyjątkowo pięknych, kolorowych, ślicznie ozdobionych :)) jak tylko wyczuje, że moje jest smutne i obolałe. Dziękuję raz jeszcze :)
I Ella o niezwykłym głosie, który sam w sobie jest opowieścią, jako prezent :)

B.