Marzniecie kochani? Ubierajcie się ciepło i myślcie też ciepło :) Optymizm ogrzewa. Uśmiech też. Miłość i przyjaźń również.
Możemy otulić się w siebie nawzajem lepiej niż w kocyk. Wiem, co mówię. Mnie łatwo i szybko marzną dłonie. Tak mam. Rękawiczki nie pomagają albo nie za bardzo. Kieszeń plus rękawiczka już lepiej. Jednak tym, co jest w stu procentach skuteczne jest jedynie ludzka dłoń, która schowa moją w siebie i za chwilę moja jest cieplutka.
A w ogóle na chłód na zewnątrz i nie tylko tam, jest sposób. Popatrzcie na zdjęcie. Zapraszam na wędrówkę :)
Zamykamy na chwilę oczy a potem je otwieramy i... już idziemy grzbietem Ornaku. Od Siwej Przełęczy, czyli Starorobociański mamy za plecami, jakby się kto pytał :) Po prawej widok na Staw Smreczyński (to taka "dziura" w morzu lasu). Po lewej gdzieś daleko w dole Chochołowska, której nie widać. Trochę wieje, ale nie za bardzo. I słońce łypie zza chmur. Nogi już nie pamiętają wspinaczki, teraz jest równo - długo i daleko równo. A w perspektywie szarlotka w schronisku na Hali Ornak (co prawda dopiero po zejściu do Iwaniackiej a potem jeszcze od niej kawałek, a kto schodził ten wie - stawy w kolanach trzeszczą!) - najlepsza jaką jadłam. Wielki, słodko-kwaśny, świeżutki kawałek odkrojony z całości (może się nawet przy odrobinie szczęścia trafić ten z przyrumienionym twardym brzeżkiem) - pycha! A do tego herbata z cytryną (bez cukru, jak dla Basi) podana... w szklance, czyli musisz wyprawiać sztuczki - rozpaczliwie łapiesz za brzeg wariacko gorącej szklanki i... próbujesz siorbać :), siedząc gdzie bądź wokół schroniska. Szklaneczka chwieje się, ustawiona na trawce, szarlotka z trudem poddaje się plastikowemu widelczykowi i grozi co chwila, że zjedzie z papierowej tacki na łeb na szyję na zakurzone buty, pokonując po drodze zjeżdżalnię ze spodni, a... człowieka nic z tych rzeczy nie denerwuje, bo i niby dlaczego?
Ma za sobą parę godzin wędrówki? Ma. Ma przed sobą jeszcze całą Kościeliską do przejścia? Ma. A od niej kawałek do zaparkowanego samochodu? Ma. Przejmuje się tym? Nie. To o co chodzi?
Przeszło się tyle, to się przejdzie resztę. Co to dla człowieka, nawet takiego z plecakiem na sobie? Nawet, jak już w dolinie złapie deszcz. Albo nie, deszcz nie. Nawet jak się zostanie otoczonym, nie wiedzieć jak i kiedy, przez skłębioną masę owiec, które jak to one - nie patrzą, gdzie lezą, byle leźć, gdy inne lezą (zawsze mnie nurtuje problem, od której to wełnistej panny się zaczyna, czyli która daje sygnał, że w tę a nie inną stronę, bo od którejś musi. To ona jakaś inna, że niby takie z niej koło zamachowe, czy co? I po czym takową poznać? I czy ona ma inny zestaw genów?).
A później, już w samochodzie (aj, jak się czuje mięśnie w udach, te z przodu, wiecie) rodzi się w głowie niecny plan, by po drodze do domeczku przystanąć na chwilę przy tej kawiarence na końcu Kasprusich, tuż przed Strążyską i fundnąć sobie jeszcze ekstra ciacho do kawusi (wzbudzając popłoch wśród statecznych ceprów, zasiadających równie statecznie w kawiarni, swoim spocono-rozmemłanym wyglądem), którą się potem w tym domeczku nagrodzi na pół żywy człowiek, jeśli i tym razem uda mu się jednak wypełznąć spod prysznica.
Żyć - nie umierać. Albo może umrzeć i trafić do nieba, czyli... w góry :)Cieplej? :)
Uśmiechniętych dni Wam życzę :)
Basia
Na razie nie odczuwam jeszcze tak bardzo zimna. Pamiętam jak w czasie ubiegłej długiej i bardzo śnieznej zimy, gdy dodatkowo byłam uwięziona w domu po skomplikowanym złamaniu prawej ręki, zajrzałam do zdjęć zrobionych wcześniej wiosną, latem i jesienią. Zdjęcia, które robię są ilustracją moich spacerów, wyjazdów, zdarzeń, w których uczestniczę. I pamiętam jak bardzo mnie wtedy rozgrzały i dały nadzieję na to, że przecież ta zima kiedyś się skończy i znów pojawią się liście i kwiaty. Dawno nie byłam w górach, siedem lat temu byłam w Zakopanem na Górce przez osiem dni i mogłam podziwiać każdego dnia panoramę Tatr z przyklasztornego parku, a wcześniej przez pięć dni udało mi się przejść doliny - Strążyską. Białego, a także rózne ulubione miejsca Muzeum Kasprowicza, które odwiedzałam wielokrotnie, Stary Cmentarz i inne. Chciałam pojechać na Kasprowy, żeby być choć trochę bliżej gór, ale kolejka była nieczynna. Moje chodzenie po górach skończyło się w 1988 roku, kiedy ostatni raz byliśmy tam z moim Mężem i naszymi prawie dorosłymi już dziećmi. Moja obecna kondycja fizyczna nie pozwoli mi już na wiele, ale mam nadzieję pojechać jeszcze do Zakopanego i zobaczyć góry choć z daleka. Dziękuję za przypomnienie. Maria
OdpowiedzUsuńCiepłe wspomnienia potrafią rozgrzać. A moje takie właśnie są z letnich pobytów w górach. Jestem w Zakopanem co roku od kilkunastu lat i jakoś nie mogę przestać :) Przy czym w samym mieście mnie właściwie nie ma, bo mieszkam niedaleko wejścia do Doliny Strążyskiej. Kocham góry i pewnie nigdy nie przestanę.
UsuńDziękuję Mario za Twoją obecność tutaj :) Bardzo mnie to cieszy, bardzo.
Ja, dziewczyna z nizin (poznańskie) zobaczyłam góry po raz pierwszy mając 22 lata. Pokochałam je wtedy, nie wiedząc, że za kilka lat przyjadę tam z mężem i dziećmi i będzie się to powtarzać wielokrotnie. Sama byłam po śmierci Męża tylko dwa razy - sanatorium na Ciągłówce, zimą i rekolekcje na Górce jesienią. Miałam być w minionym kwietniu, ale nie pogłam pojechać z powodu ręki. Nigdy nie mieszkałam w samym Zakopanem, chociaż kiedyś nie było tam tak tłoczno, jak podobno teraz. A Strążyską lubię bardzo. I wspominam moją pierwszą tam herbatę, kawałek piernika i jagody ze śmietaną. Pyszne. Nie tylko to wspominam oczywiście. ;) Maria
UsuńSzczerze powiem,że nie lubię chodzić po górach...Nie patrz tak Basiu na mnie-już tłumaczę..W podstawowej szkole jeden z tatusiów był nadgorliwym turystą górskim i przewodniczącym komitetu rodzicielskiego. W związku z tym, każda nasza wycieczka to było mozolne wspinanie się na jakiś szczyt(pan zbierał za to jakieś profity)..Bez odpoczynku..z każdej wycieczki wracałam chora,zmęczona i z rosnącym wstrętem do wspinaczek górskich.Zawsze sobie obiecywałam,że jak już dorosnę...nigdy więcej..Góry kocham ...ale z dołu:-) w Wiśle mogłabym zamieszkać (przeglądam oferty sprzedaży-zamiany.. domów ..)Wychodzić na balkon i podziwiać ,medytować...zachwycać się...mogłabym bez końca-nic poza tym. Tak już mam -popatrz Basiu -jak czasem nieświadomie,można przekombinować-prawda? Ale szarlotka...i owszem -a nawet bardziej:-)))
OdpowiedzUsuńWcale "tak" nie patrzę :) Każdy ma "fioła" na punkcie czego innego. Ja akurat gór, chociaż nigdy w życiu nie zrobiłabym czegoś takiego jak ten tatuś nadgorliwy.
UsuńMówię po prostu o moich pięknych, jak dla mnie, wspomnieniach z lata.
A wycieczki szkolne zazwyczaj są dla dzieciaków horrorem, bo wszystko na rozkaz, na czas i tam, gdzie niekoniecznie się chce. Dobrze, że z tego wyrosłam :) Pozdrawiam :)
Aj, wełniste panny wniosły ten jakże potrzebny w świątecznym znoju codziennym element lekkości:) Zupełnie nie wiem, za którą wszystkie lecą, a jak byśmy wiedziały, to myślisz, że dałoby się ją później poznać bez wstążeczki czerwonej na uszku?
OdpowiedzUsuńA wyjazdy, magiczne bycie gdzie indziej... Lubię, lubię. Wybieram się za dwa dni na daleką północ i pewnie nie odmówię sobie jesiennego morza po odfajkowaniu obowiązków:)
Wełniste tak mają, tę lekkość w sobie niecodzienną :) :) :)
UsuńPowodzenia w czasie pobytu na północy, pozdrów ją ode mnie, weź ze sobą, proszę, ciepły szaliczek i czapeczkę, o rękawiczkach nie wspomnę, żebyś nie zmarzła. I zapas ciepłych słów i uśmiechów ode mnie dla Ciebie :)