Zapraszam do lektury fragmentu mojej książki, która dopiero powstaje i nadal jest w powijakach. Dlatego zaganiam się do pracy nie zważając na własne protesty i narzekania :)
Powoli
zapadała ciemność. Świat ucichł w przedwieczornym mroku. Drzewa w ogrodzie
stały nieporuszone jak strażnicy na warcie – milczący świadkowie życia.
Podeszła
do okna.
Kochała
drzewa. I nie były to słowa na wyrost. Czuła wobec nich coś, czego doświadczała
jedynie wobec bliskich sercu ludzi.
Z
troską obserwowała jak rosły i rozwijały się, jak mężniały i krzepły. Cieszyła
się z każdego roku ich życia, z każdej nowej gałązki, z gęstniejącej czupryny
liści.
Współczuła
ich doli, gdy zamarzały w śnieżnej zamieci. A potem cieszyła z otulenia
pierzynką białego puchu i podziwiała ich majestatyczną urodę.
Drżała
z lęku, kiedy gwałtowne wichury przyginały gałęzie niemal do ziemi. Zawsze
potem chodziła między pniami i mruczała słowa pociechy, by wiedziały na pewno,
że już po wszystkim.
Wiosną
z czułością dotykała szorstkiej kory dodając otuchy, by przetrwały trud
rodzenia. I nigdy nie zapominała powiedzieć jak śliczne są młodziutkie lepkie
pączki.
A
kiedy spadały liście szeptała, że to nic, że minie, że znów się odrodzą –
kołysanka na dobry zimowy sen, w który, wiedziała przecież, muszą zapaść.
Tak,
to była miłość. Poznawała ją po bólu zmieszanym ze słodyczą, który tylko ona
umiała przynieść. I po tęsknocie, gdy rankiem budziła się z myślą o
tym, jak też one przetrwały noc. I po lęku, co się z nimi stanie, gdy ona
odejdzie na zawsze.
Wiedziała,
że gdyby przyznała się komukolwiek do tych myśli zostałaby potraktowana jak niespełna
rozumu. Dlatego milczała. I skrywała ból, gdy ktoś beztroskim szarpnięciem
złamał wiotką gałązkę. Chociaż chciała krzyczeć, że ona przecież pragnęła żyć,
że była na progu, na początku, na starcie i jak tak można to niszczyć. Jednak milczała.
Zresztą
tego nauczyła się właśnie od nich – przyjmowania w ciszy wszystkiego, co
życie niesie. I zmagania się w trudzie z przeciwnościami. A przede wszystkim tego, by się nie poddawać.
Drzewa
nie traciły sił na próżne narzekanie. Na biadolenie i rozpacz. Każdego dnia walczyły
o przetrwanie z siłą, która budziła podziw.
Nie
zawsze tak na nie patrzyła. Jako dziecko nie widziała niczego specjalnego w przyrodzie.
Przyjmowała ją jako coś, co jest i tyle. Dopiero, kiedy na pierwsze szkolne
wakacje pojechała do dziadków i ich dużego drewnianego domu położonego na terenie
wiekowej puszczy wszystko się zmieniło.
Mała,
siedmioletnia dziewczynka zasłuchała się najpierw w opowieści, które snuł
swojej rzadko widzianej wnuczce leśniczy, a potem w te, które szeptały jej
drzewa otaczające dom. I zakochała się w nich bez pamięci. Odtąd co roku
błagała rodziców, by pozwolili jej tam spędzać lato. Ponieważ była jedynaczką,
więc umiała wyprosić, co chciała.
A drzewa
na zawsze zapadły jej w serce. Zrozumiała ich naturę. Z czasem zaczęła darzyć
podziwem i szacunkiem siłę i determinację z jaką zmagały się z trudnym życiem. Bo
tego się od nich dowiedziała - nie miały łatwego losu. Były zależne od kaprysów
pór roku i ludzi. I dzielnie sobie z tym dawały radę.
Wiele
razy w życiu wykorzystała otrzymaną wtedy lekcję. I doskonale wiedziała komu ją
zawdzięcza.
Uśmiechnęła
się do ciemności za oknem, a potem starannie zaciągnęła zasłonę i zapaliła
lampy. Pokój zatonął w przytulnej złotawej poświacie. Podeszła do kominka i
poruszyła tlące się drwa. Buchnęły iskry i ogień rozpoczął swój taniec, a ona
rada z tego, że zbudziła go do życia usiadła w przepastnym fotelu i sięgnęła po
leżącą na małym stoliku książkę.
Otworzyła
ją w miejscu, które zaznaczyła kawałkiem jakiegoś papierka i zaczęła czytać,
ale syczenie ognia i trzaskanie płonącego drewna skutecznie odwróciło jej
uwagę.
Ten
kominek to była jej ekstrawagancja, której zażądała na siedemdziesiąte
urodziny, gdy dzieci pytały czego pragnie najbardziej. Ogień fascynował ją od
zawsze. Także dlatego, że był sycony kawałkami jej ukochanych drzew, które w
taki oto sposób składały siebie w ofierze, w darze miłości, by ogrzać zziębnięte
ludzkie ciało, a czasem i serce.
Teraz
także czuła ich pokrzepiającą obecność i rozumiała lekcję, której udzielały –
miłość jest dawaniem siebie, aż do zatracenia.
Zamyśliła
się. Dlatego tak wielu ludzi się jej boi. Lęka się utracić siebie, swojej
wolności i niezależności. No i bólu, który miłość ze sobą zawsze przynosi, bo
tylko ci, których kochamy mogą zranić, a ludzie to nie anioły.
Westchnęła.
Tylko czy warto żyć bez miłości?
Autor: Barbara Smal
Za oknem drzewa, kominek w pokoju "czytelniczym"przepastny fotel.....Gabrysia 20 lat później?...:-) To będzie takie z "naszej" bajki prawda? Ajajajaj Basiu już mi narobiłaś ochoty ...jakie to ciepłe-jak ten kominek.
OdpowiedzUsuńPisz Basiu pisz, zaganiaj się do pracy,(z przerwami na pisanie bloga oczywiście) bo to już mi się baaardzo podoba.
Ta postać z dzisiejszego fragmentu to jedna z dwu głównych. Bardzo ją lubię :) I Gabrysiu to jak najbardziej nasza bajka :)))
UsuńNo piszę, piszę... :)
Tak się zamyśliłam teraz i wymyśliłam że ..kominek już mam, to na 70 urodziny moją"fanaberią" będzie..co?..pianino oczywiście ..:-)Już Ci nie przeszkadzam, słonko wyszło i zza okna słyszę jak mnie wołają zarośnięte do granic możliwości grządki :-)
UsuńNie przeszkadzasz :) Plum-plum mojego telefonu, które informuje mnie o tym, że dostałam maila brzmi bardzo melodyjnie i nie mam nic przeciwko temu, by na chwilę oderwać się od świata fikcji :)
UsuńPianino... brzmi bardzo dobrze, moim zdaniem.
Pozdrów grządki ode mnie i szepnij dobre słowo drzewom :)))
Basiu, rzuciłaś mnie na kolana. TO JEST PIĘKNE! Miałam szczęście poznać już bohaterkę zimą we fragmencie wigilijnym, bardzo mi się podoba. BARDZO! Jest w tym fragmencie spokój, którego każdy człowiek poszukuje. Jest zaduma i taka mądrość, że aż zapiera dech. To będzie coś dobrego, Basiu! Trzymam kciuki za tę książkę, a Ty zaganiaj się do pisania i idź za głosem swojego serca, bo pięknie Cię ono prowadzi, kochanie.
OdpowiedzUsuńCMOK!
Twoja M.
Dziękuję :) Cieszę się, że Ci się podoba :)
UsuńZaganiam się, zaganiam, ale wiesz jak to jest... Chociaż czuję jak mnie czas pogania. Bardzo to czuję, bardzo. Właściwie to odłożyłam wszystko inne na bok i się zaganiam :))))
Też CMOK!
Basiu-muszę Ci się przyznać do czegoś z czego nie jestem zadowolona.Cechuje mnie wielka niecierpliwość i tu się pokazała również....jak widzę to początek nowej książki "Drzewa",dla mnie ten początek jest wielce obiecujący,a wiadomo " apetyt rośnie" więc kiedy można się spodziewać całego lasu....? Widzę ,że Monika i Gabrysia także są niecierpliwe....więc pomagają mi w tym "popędzaniu" ale wierzę ,że nie Będziesz leniuszkiem ,a tak przy okazji uświadom mnie czy masz określony czas napisania tej powieści -"narzucony" przez kogoś czy Jesteś sama "sterem,żeglarzem,okrętem..?"
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za Twoją niecierpliwość :))) Z dwóch powodów - jeden to taki, że "mówi" mi ona o tym, że chętnie przeczytasz książkę, a drugi... jak miło spotkać kogoś, kto także jest niecierpliwy, bo ja jestem bardzo i też mi to w sobie dokucza, ale... jestem nadal, co zrobić? :)
UsuńSama sobie narzuciłam termin. Chcę jesienią, może w październiku, wysłać książkę do Wydawnictwa. To, czy przyjmą zależeć będzie, jak sądzę, w dużym stopniu od rynkowego sukcesu "Wędrowca", więc... wszystko jest na razie w sferze... marzeń :)