Nie jestem kinomanem. Nigdy nie byłam i pewnie nigdy nie będę na czasie jeśli chodzi o filmowe nowości.
Filmy oglądam od czasu do czasu nie zwracając w ogóle uwagi na to jak dawno zostały zrobione.
Czasem szukam w nich jedynie rozrywki (wtedy kino sensacyjne), czasem odpoczynku (pogodne europejskie obyczajówki), a czasami po prostu piękna (kostiumowe).
Czasem szukam w nich jedynie rozrywki (wtedy kino sensacyjne), czasem odpoczynku (pogodne europejskie obyczajówki), a czasami po prostu piękna (kostiumowe).
Bywa i tak, że oglądam dla konkretnej twarzy - dla tego, a nie innego aktora. Tak jest z Kristin Scott Thomas. Dla niej jestem w stanie obejrzeć niemal wszystko.
Fascynuje mnie jej niezwykła, piękna twarz i ogromna wrażliwość, która pozwala na daleko idącą empatię, więc kreowane przez nią postaci są niezwykle sugestywne. Bardzo to cenię.
Idąc tym tropem (wrzuciłam do wyszukiwarki: "filmy z Kristin Scott Thomas") trafiłam na film o intrygującym tytule: "Kocham cię od tak dawna" ("Il y a longtemps que je t`aime", reż. Philippe Claudel).
Jeśli ktoś spodziewa się historii miłosnej, to niech sobie odpuści oglądanie. Tytułowe wyznanie nie dotyczy relacji męsko - damskich.
Film jest mocny, momentami trudny. Szarpie emocjami mimo bardzo oszczędnych środków jakimi operuje. Bo jest nimi przede wszystkim wyraz twarzy, spojrzenie, nieduże przestrzenie złapane w kadr i lekko przytłumione kolory, a także pozornie zwykłe, codzienne życie.
To ostatnie zaczyna się dla głównej bohaterki na nowo po spędzeniu przez nią 15 lat w więzieniu.
Wiem, brzmi banalnie i ckliwie. Jak jeszcze jedna historyjka o powrocie syna marnotrawnego na łono społeczeństwa, czyli do ludzi, którzy nie zeszli na manowce i w konfrontacji z bohaterem oddychają z ulgą, bo oni złych wyborów nie dokonali. Nie, nie jeszcze jedna.
To historia niezależna, chociaż nie odkrywcza. Życie bowiem nie takie pisze scenariusze, o czym dobrze wie każdy, kto umie patrzeć i słuchać.
Bo ono potrafi dokopać niejednemu sercu i to tak, że potem już nigdy nie jest jak przedtem. I o tym jest ten film.
A także o wyborach, drogach bez wyjścia, łatwym osądzaniu i odwadze zmagania się z bólem. I o życiu pomimo jego istnienia, bo nie da się inaczej ("Śmierć dziecka jest najgorszym więzieniem. Z niego nie da się uciec" mówi główna bohaterka) oraz o cudzie zrozumienia jakie czasem ktoś komuś jest w stanie okazać. I o mozolnym znajdowaniu drogi z jednego ludzkiego serca do drugiego. I o tym, że czas nie leczy ran, że żyjemy z nimi w sobie, skoro życie trwa, co nie zmienia faktu, iż żyje się z trudem.
Patrząc w oczy drugiemu człowiekowi, co o nim wiemy? Bo to, na co patrzymy jest tylko tym, niczym więcej. Prawda leży głębiej.
Zamknięte serce może okazać się tak obolałe, że musi się chronić w nieobecność, w sen, bo rani je cokolwiek. Bo to, przez co przeszło przerasta je nadal mimo upływu lat.
"Niech się pani otworzy" radzi bohaterce szef. Ona patrzy na niego i widać, że wie, iż ma do czynienia z człowiekiem, którego życie nie przeczołgało żywym, czującym sercem po tłuczonym szkle. Nie jego wina, ale... może zanim wypowie takie słowa mógłby się chwilę zastanowić?
To tylko jedno z pytań. Film stawia ich o wiele, wiele więcej.
Jeśli więc chcesz dowiedzieć się trochę więcej o człowieku niż to, co do tej pory wiesz, to obejrzyj ten film.
A jeśli to już za Tobą (bo jego premiera miała miejsce w 2008 roku), to na pewno już wiesz. I to od dawna. Także to, że z taką wiedzą łatwiej o zrozumienie, łatwiej kochać.
B.
Jeśli ktoś spodziewa się historii miłosnej, to niech sobie odpuści oglądanie. Tytułowe wyznanie nie dotyczy relacji męsko - damskich.
Film jest mocny, momentami trudny. Szarpie emocjami mimo bardzo oszczędnych środków jakimi operuje. Bo jest nimi przede wszystkim wyraz twarzy, spojrzenie, nieduże przestrzenie złapane w kadr i lekko przytłumione kolory, a także pozornie zwykłe, codzienne życie.
To ostatnie zaczyna się dla głównej bohaterki na nowo po spędzeniu przez nią 15 lat w więzieniu.
Wiem, brzmi banalnie i ckliwie. Jak jeszcze jedna historyjka o powrocie syna marnotrawnego na łono społeczeństwa, czyli do ludzi, którzy nie zeszli na manowce i w konfrontacji z bohaterem oddychają z ulgą, bo oni złych wyborów nie dokonali. Nie, nie jeszcze jedna.
To historia niezależna, chociaż nie odkrywcza. Życie bowiem nie takie pisze scenariusze, o czym dobrze wie każdy, kto umie patrzeć i słuchać.
Bo ono potrafi dokopać niejednemu sercu i to tak, że potem już nigdy nie jest jak przedtem. I o tym jest ten film.
A także o wyborach, drogach bez wyjścia, łatwym osądzaniu i odwadze zmagania się z bólem. I o życiu pomimo jego istnienia, bo nie da się inaczej ("Śmierć dziecka jest najgorszym więzieniem. Z niego nie da się uciec" mówi główna bohaterka) oraz o cudzie zrozumienia jakie czasem ktoś komuś jest w stanie okazać. I o mozolnym znajdowaniu drogi z jednego ludzkiego serca do drugiego. I o tym, że czas nie leczy ran, że żyjemy z nimi w sobie, skoro życie trwa, co nie zmienia faktu, iż żyje się z trudem.
Patrząc w oczy drugiemu człowiekowi, co o nim wiemy? Bo to, na co patrzymy jest tylko tym, niczym więcej. Prawda leży głębiej.
Zamknięte serce może okazać się tak obolałe, że musi się chronić w nieobecność, w sen, bo rani je cokolwiek. Bo to, przez co przeszło przerasta je nadal mimo upływu lat.
"Niech się pani otworzy" radzi bohaterce szef. Ona patrzy na niego i widać, że wie, iż ma do czynienia z człowiekiem, którego życie nie przeczołgało żywym, czującym sercem po tłuczonym szkle. Nie jego wina, ale... może zanim wypowie takie słowa mógłby się chwilę zastanowić?
To tylko jedno z pytań. Film stawia ich o wiele, wiele więcej.
Jeśli więc chcesz dowiedzieć się trochę więcej o człowieku niż to, co do tej pory wiesz, to obejrzyj ten film.
A jeśli to już za Tobą (bo jego premiera miała miejsce w 2008 roku), to na pewno już wiesz. I to od dawna. Także to, że z taką wiedzą łatwiej o zrozumienie, łatwiej kochać.
B.