piątek, 20 marca 2015

"Kocham cię od tak dawna"

Nie jestem kinomanem. Nigdy nie byłam i pewnie nigdy nie będę na czasie jeśli chodzi o filmowe nowości.
Filmy oglądam od czasu do czasu nie zwracając w ogóle uwagi na to jak dawno zostały zrobione.
Czasem szukam w nich jedynie rozrywki (wtedy kino sensacyjne), czasem odpoczynku (pogodne europejskie obyczajówki), a czasami po prostu piękna (kostiumowe).
Bywa i tak, że oglądam dla konkretnej twarzy - dla tego, a nie innego aktora. Tak jest z Kristin Scott Thomas. Dla niej jestem w stanie obejrzeć niemal wszystko.
Fascynuje mnie jej niezwykła, piękna twarz i ogromna wrażliwość, która pozwala na daleko idącą empatię, więc kreowane przez nią postaci są niezwykle sugestywne. Bardzo to cenię.
Idąc tym tropem (wrzuciłam do wyszukiwarki: "filmy z Kristin Scott Thomas") trafiłam na film o intrygującym tytule: "Kocham cię od tak dawna" ("Il y a longtemps que je t`aime", reż. Philippe Claudel).


Jeśli ktoś spodziewa się historii miłosnej, to niech sobie odpuści oglądanie. Tytułowe wyznanie nie dotyczy relacji męsko - damskich.
Film jest mocny, momentami trudny. Szarpie emocjami mimo bardzo oszczędnych środków jakimi operuje. Bo jest nimi przede wszystkim wyraz twarzy, spojrzenie, nieduże przestrzenie złapane w kadr i lekko przytłumione kolory, a także pozornie zwykłe, codzienne życie.
To ostatnie zaczyna się dla głównej bohaterki na nowo po spędzeniu przez nią 15 lat w więzieniu.
Wiem, brzmi banalnie i ckliwie. Jak jeszcze jedna historyjka o powrocie syna marnotrawnego na łono społeczeństwa, czyli do ludzi, którzy nie zeszli na manowce i w konfrontacji z bohaterem oddychają z ulgą, bo oni złych wyborów nie dokonali. Nie, nie jeszcze jedna.
To historia niezależna, chociaż nie odkrywcza. Życie bowiem nie takie pisze scenariusze, o czym dobrze wie każdy, kto umie patrzeć i słuchać.
Bo ono potrafi dokopać niejednemu sercu i to tak, że potem już nigdy nie jest jak przedtem. I o tym jest ten film.
A także o wyborach, drogach bez wyjścia, łatwym osądzaniu i odwadze zmagania się z bólem. I o życiu pomimo jego istnienia, bo nie da się inaczej ("Śmierć dziecka jest najgorszym więzieniem. Z niego nie da się uciec" mówi główna bohaterka) oraz o cudzie zrozumienia jakie czasem ktoś komuś jest w stanie okazać. I o mozolnym znajdowaniu drogi z jednego ludzkiego serca do drugiego. I o tym, że czas nie leczy ran, że żyjemy z nimi w sobie, skoro życie trwa, co nie zmienia faktu, iż żyje się z trudem.


Patrząc w oczy drugiemu człowiekowi, co o nim wiemy? Bo to, na co patrzymy jest tylko tym, niczym więcej. Prawda leży głębiej.
Zamknięte serce może okazać się tak obolałe, że musi się chronić w nieobecność, w sen, bo rani je cokolwiek. Bo to, przez co przeszło przerasta je nadal mimo upływu lat.
"Niech się pani otworzy" radzi bohaterce szef. Ona patrzy na niego i widać, że wie, iż ma do czynienia z człowiekiem, którego życie nie przeczołgało żywym, czującym sercem po tłuczonym szkle. Nie jego wina, ale... może zanim wypowie takie słowa mógłby się chwilę zastanowić?
To tylko jedno z pytań. Film stawia ich o wiele, wiele więcej.
Jeśli więc chcesz dowiedzieć się trochę więcej o człowieku niż to, co do tej pory wiesz, to obejrzyj ten film.
A jeśli to już za Tobą (bo jego premiera miała miejsce w 2008 roku), to na pewno już wiesz. I to od dawna. Także to, że z taką wiedzą łatwiej o zrozumienie, łatwiej kochać.
B.


sobota, 14 marca 2015

Z kroplą nostalgii w tle


Zapłakane deszczem dni, powrót chłodu i moja biedna obolała głowa nie sprzyjają euforii. Nauczyłam się jednak, że zgoda na to, czego nie da się zmienić jest szansą na otwarcie innych drzwi, choćby tych, przez które można zajrzeć w oczy nieostentacyjnemu pięknu.
Spotkania z nim zapierają mi czasem dech w piersi z zachwytu. Tak było i tym razem.
Niedawno miałam okazję posłuchać na żywo niezwykłego koncertu.
Na duduku ormiańskim grał Kamil Radzimowski (W tym miejscu do dzisiaj, czyli do 8 maja 2015 był tekst, że "jedyny w Polsce wykonawca muzyki na tym instrumencie", ale w jednym z komentarzy ktoś mi zwrócił uwagę, że nie jedyny, więc niniejszym czynię sprostowanie prosząc o wybaczenie tych pozostałych :) Mój błąd został spowodowany tym, że przed koncertem pana Kamila usłyszałam zapowiedź, iż zagra jedyny w Polsce wykonawca muzyki na duduku ormiańskim. Jeszcze raz przepraszam).

Duduk ormiański jak sama nazwa wskazuje pochodzi z Armenii. Znany jest tam od ponad 3000 lat.
Podobny do fletu prostego, ma jednak zupełnie inny dźwięk.
Muzyka, którą tworzy wkrada się do serca cichutko, nieinwazyjnie. Przynosi ukojenie. Urzeka prostotą dźwięków.


Byłam i jestem oczarowana.
Duduk ormiański jest znany na świecie - w dwóch filmach: "Pasji" i "Gladiatorze" wykorzystano ten instrument przy tworzeniu muzycznej ścieżki dźwiękowej.
Od artysty, którego gry słuchałam dowiedziałam się też, iż przy grze na duduku niezwykle ważne jest zaangażowanie emocjonalne muzyka, bez którego nie ma specyficznej urody dźwięków.


Muzyka piękna, poruszająca czułe struny w sercu. Poszłam więc dalej tą drogą.
Tomasz Jastrun tworzy swoje wiersze w ciekawym stylu i klimacie. Zazwyczaj są dość krótkie i biegną szybkimi skojarzeniami. Mają dzięki temu specyficzny rytm.
Kilka z nich zatrzymało mnie przy sobie, ale wybrałam pogodny w swoim przesłaniu. Taki, który obudzi ciepło i uśmiech, chociaż może z kroplą nostalgii w tle :)

Zakochanie

Oblałaś mnie 
swoim rumieńcem
Odszedłem
jakby nic się nie stało
A jednak było mi
różowo i gorąco
Klucząc jak kelner
omijałem stopy domów
płyty chodnika
kołysały się
popękana kra
Niosłem pamięć twoich oczu
ostrożnie
by nie uronić
ani jednej zielonej kropli
z drobinką słońca

Tomasz Jastrun (www.poema.pl)

P.s.
Pojawiła się nowa zakładka - Kapliczki. Zapraszam :)
B.

niedziela, 8 marca 2015

Na plusie


Lubię szukać optymizmu. Nie jako ucieczki "przed", ale jako bycie "pomimo".
Bo to jednak wybór. A skoro go mam, to wolę coś na plusie. Także temperaturę za oknem :) chociaż akurat na to wpływu nie mam.
A optymizm jest jak motyl - plamka koloru, która miga tu i tam, przenosi się z miejsca na miejsce, więc chcąc ją schwytać trzeba się natrudzić. Jednak warto.


Dzisiaj zobaczyłam optymizm w błękicie nieba i słońcu.
Bo chociaż gałęzie drzew i krzewów nadal są nagie, a zieleń trawy jest z zeszłego roku, to tworzą piękno oczekiwania. Przecież wiem, że to tylko jeszcze przez chwilę.


Ujrzałam go w bukiecie kwiatów, które jak uśmiech słońca przywitały mnie z samego rana. Przyniosły zapach wiosny i ciepło serca. I ciszę - ukojenie.
Bo dobrze jest wiedzieć.


Znalazłam w słowach zamkniętych między barwnymi okładkami dwóch książek, które czytam przerzucając się od jednej do drugiej w zależności od nastroju. Jedna jest lżejsza, trochę magiczna i bardzo ciepła. Druga głębsza, piękna tą głębią, ale też lekko nostalgiczna. Obie za to świetnie napisane.


Spotkałam w filmie przynoszącym rozbawienie pomieszane z rozczuleniem. I chociaż jest w nim też trochę goryczy i niezliczone kieliszki alkoholu sugerujące, że jest on niezbędnym łącznikiem między ludźmi, to i tak jest przesympatyczny. Może dlatego, iż swobodnie oscyluje na granicy absurdu i prawdopodobieństwa, a to mieszanka bardzo stylowa.


Otrzymałam wraz z SMS-em od przyjaciela, który nigdy nie zapomina pamiętać. I mailami od bliskich mi osób, które umieją dawać słowami (dziękuję :)). I w rozmowie pełnej troskliwej miłości.
Sporo tego jak na niedługi czas.
Koraliki dobrych chwil nanizane na sznurek zapamiętania tworzą naszyjnik optymizmu. Każdemu w nim bardzo do twarzy.
Przesyłam uśmiech :)
B.