Kiedy tu zaglądam, by o czymś opowiedzieć, nie chcę darować Ci części mojej codzienności, chociaż jej nie lekceważę i lubię. Zawsze jednak szukam sposobu, by obdarzyć Cię kroplą piękna.
Codzienność każdy z nas ma własną i nie mam nic przeciwko temu, by z czyjąś się zapoznać :) Jednak moja jest mi tak znana, że dla mnie mało ciekawa.
Piękno zaś jest poukrywanymi w niej okruchami, które nadają jej smak, zapach i barwę. Dlatego lubię się przy nich zatrzymać.
Dzisiaj także mam dla Ciebie taką chwilę - kilka słów pięknie ze sobą połączonych przez irlandzkiego poetę. Jednak zanim je zacytuję pragnę wspomnieć o pewnym zdarzeniu.
Skojarzenie z nim nasunęło mi się, gdy szukałam fotografii do dzisiejszego wpisu. Bo przypomniałam sobie, że w poniedziałkowe słoneczne popołudnie zamiast pstrykać fotkę za fotką uwieczniając śliczną jesień (o czym nieustannie myślałam patrząc na złote liście pod nogami) targałam przez pół miasta sztalugę, którą właśnie nabyłam.
Ale dzięki temu nabytkowi zdarzyło mi się ciekawe spotkanie.
Weszłam z tym niezbyt ciężkim, ale trochę nieporęcznym pakunkiem do tramwaju i usiłowałam umieścić go tak, by jak najmniej przeszkadzał. Pojazd szarpał, mną także, więc w końcu dałam spokój i oparłam sztalugę byle jak o ścianę.
Wtedy usłyszałam: "Ja pomogę". Spojrzałam - podszedł do mnie dość młody mężczyzna z rodzaju tych, których ciemnym wieczorem raczej omija się z daleka. Jednak miał ciepłe, uśmiechnięte oczy.
Złapał sztalugę i jakoś tak szast-prast umieścił ją na specjalnej półce na bagaże. A potem na moje osłupiałe spojrzenie usłyszałam, że "To zwykła fizyka" i pytanie czy poradzę sobie z wyjęciem jej stamtąd. Przytaknęłam, podziękowałam, otrzymałam kolejne ciepłe spojrzenie i jeszcze cieplejszy uśmiech, a potem każde z nas zajęło się sobą.
Czytałam książkę, ale kątem oka rejestrowałam obecność tego mężczyzny. I teraz po kolei: najpierw ustąpił swojego miejsca jakiemuś panu, by ten mógł usiąść obok swojej żony, potem na przystanku przytrzymał drzwi tramwaju, by nie mógł ruszyć i dzięki temu zdążyła wsiąść do niego starsza pani, następnie na kolejnym otworzył drzwi trójce młodych ludzi, którzy dzięki temu także zdążyli wpaść do środka.
A na koniec jeszcze raz mnie zapytał, czy uda mi się wydłubać sztalugę z miejsca, w którym ją umieścił. Zapewniłam, że tak. "Bo ja zaraz wychodzę" oznajmił, no to jeszcze raz mu podziękowałam i na najbliższym przystanku patrzyłam jak idzie chodnikiem naciągając po drodze kaptur kurtki, bo trochę wiało.
Zwykły człowiek z sercem na dłoni.
Jaką otuchą napełniają takie zdarzenia :)
A teraz już obiecany wiersz, który spotkałam (jak zawsze, gdy chodzi o poezję) zupełnie przypadkiem, a który zauroczył mnie zawartą w nim spokojną nadzieją.
Derek Mahon „Liście”
Więźniowie nieskończonego wyboru
Wybudowali sobie dom
W polu pod lasem
I żyją w pokoju.
Jest jesień, i martwe liście
W drodze do rzeki
Pukają do okien jak ptaki
Lub odbijają się na drodze.
Jest gdzieś przyszłe życie
Martwych liści,
Stadion wypełniony wiecznym
Szelestem i poszeptem.
Gdzieś w niebie
Straconych przyszłości
Te życia, które mogliśmy przeżyć
Znalazły swe własne spełnienie.
(tłum. Piotr Sommer)
(Tekst cytuję za: kratery.com)
Mam nadzieję, że ta kropla piękna, którą Ci podarowałam zapadła w Twoje serce razem z chwilą naszego tu spotkania. Niech zostanie tam razem z moim dla Ciebie uśmiechem :)
Kiedy nie da się inaczej, czasem to tak wiele, chociaż to tylko tyle.
B