środa, 23 marca 2016

Niech będzie pięknie

Radość. Tak niewiele trzeba, by powstała. Kiedy pojawia się piękno, ona mu towarzyszy.


Jakiś czas temu usłyszałam piękne słowa: miłość trzeba dawać delikatnie, a przyjmować ją w pokorze i łagodności.
Cztery słowa, a tyle treści. Ujmuje mnie każde z nich.
Lubię delikatność - w sposobie życia, zachowaniu. W geście i spojrzeniu.  W słowach, uśmiechu i dotyku.
Znam wielu delikatnych ludzi. Przy czym nie oznacza to, iż nie są silni. Wręcz przeciwnie - na delikatność albo kogoś stać, albo nie. Jest niewątpliwie wyborem.
Cenię pokorę, czyli prawdę o sobie i uczę się jej nieustannie. Wiem, że nie oznacza widzenia siebie tylko i wyłącznie od strony mniej ładnej. To także umiejętność i odwaga dostrzeżenia w sobie tego, co i piękne, i dobre. Pokora przynosi wolność.
Łagodnością najskuteczniej można trafić do każdego serca, które odruchowo zamyka się na wszystko, co brutalne, hałaśliwie nachalne i na każdy rodzaj krzyku (nawet ten, który "brzmi" napęczniałą od niego ciszą). Łagodność jest ujawnionym wobec kogoś szacunkiem.
A miłość... Jest niewątpliwie tym, czego można życzyć każdemu - nieustannej, przeogromnej, tej, która jest "ponad" i "pomimo", i która nigdy nie gaśnie.
Zaś pięknym zdarzeniem okazał się koncert pasyjny w wykonaniu "Mazowsza", który dane mi było wysłuchać w sobotni wieczór.
"Mazowsza" słuchałam już kilka razy w różnym repertuarze. To profesjonaliści i to w nich cenię przede wszystkim. Tym razem także nie zawiedli. Zaśpiewali i zagrali "Requiem" Mozarta.
Nie ukrywam - to jedyny utwór genialnego kompozytora, którego mogę słuchać zawsze i wszędzie. Mocny przekaz ponadczasowej prawdy porusza jak nic innego. Muzyka i przejmujące głosy śpiewaków wznoszące się od szeptu do krzyku szarpią nerwy.
Czasem tego trzeba, by serce nie oślepło, by nadal było czujne i czułe, ciepłe, rozumiejące i otwarte.
Znalazłam "Lacrimosę" w wykonaniu "Mazowsza", co prawda nie z tego koncertu, na którym byłam, ale było podobnie, więc posłuchajmy:


A skoro przed nami czas świąteczny, to biorąc poprawkę na moje mocne w niego zaangażowanie już dzisiaj pragnę złożyć wszystkim życzenia:
Niech będzie to dla każdego z nas czas błogosławiony, niech uszczęśliwi nasze serca i da odetchnąć myślom. Niech przyniesie pokój i dobro. I da doświadczyć uzdrawiającej mocy delikatnej miłości. Obyśmy przyjęli ją w pokorze i łagodności, bo wszyscy jesteśmy godni, by ją otrzymać i w sobie nosić.
Niech będzie pięknie - w nas, między nami i wokół nas :)
Basia

środa, 16 marca 2016

O powrotach, prostocie i bogatej codzienności


Za oknem maleńkie pączki na krzewach drżą z zimna. Czekamy wspólnie na powrót ciepła. Wierzę, że się doczekamy :)
Kiedy dzisiaj, po całym wypełnionym zajęciami dniu, zasiadłam przed laptopem z mocnym postanowieniem napisania paru słów na blogu, pierwsza moja myśl dotyczyła właśnie powrotu i tego, co sobą mówi.
Uważam, iż wracamy, tak naprawdę wracamy, tylko do tych miejsc, ludzi, sposobów na życie, bez których źle, nijako albo chociaż pusto.
Jednak, aby wrócić najpierw trzeba odejść. I to także dzieje się nie bez powodu.
Cenię powroty. Cieszy mnie, gdy ktoś wraca do znajomości ze mną kiedyś porzuconej. Albo, kiedy sama jestem w miejscu mi znanym od dawna, ale przez lata nieodwiedzanym. Lub też, gdy dopomnie się o mnie dawna pasja.


Wolność. Jakże kuszące słowo. Przyciąga.
Nie należę zapewne do wyjątków mówiąc, iż mnie przyciąga także. Z nią kojarzy się kolejne: "wybór". Jestem zdania, że wybieramy nieustannie, nawet nie bardzo sobie to uświadamiając.
Kiedy zaś wybiera się jedno, coś innego pozostaje niewybrane.
Mnie od kilku miesięcy życie stawia przed ciągłymi wyborami, co czasem skutkuje lekkim miotaniem się pomiędzy jednym czymś a drugim. No i w ten oto sposób zaczęłam być jedynie rzadkim gościem w świecie internetu.
A dzisiaj trafiłam na słowa, które mi ten czas pięknie podsumowały, a najpierw nazwały:
"Liczy się prostota w przeżywaniu życia. Żadnych pretensji, narzekań, życzeniowych myśli, szukania duchowych egzaltacji. To co jest, staje się najlepszym nauczycielem. Jeśli codzienność wydaje się uboga, nie ją wini, a samego siebie. Widocznie ma jeszcze nie dość wyostrzone zmysły, aby dostrzec jej bogactwo." (Cytat z: kpalys.blogspot.com)
Lubię zaglądać na blog ojca Krzysztofa, chociaż przyznaję, że nie czynię tego zbyt często. Jednak wiem, że wartość spotkania nie mierzy się jego częstością, lecz jakością.

Teraz widzę, iż to "dzisiaj" z początku wpisu dotyczy właściwie "wczoraj" :) Jest późno, więc dla niektórych: dobrej nocy i ciepłych snów, a innym: do następnego spotkania :)
B

czwartek, 3 marca 2016

Ikona - droga do pokoju

Wystawa ikon trwa od 2 III do 10 IV w hallu Centralnej Biblioteki Rolniczej przy Krakowskim Przedmieściu 66 w Warszawie w godzinach od 9 do 20 (soboty do 13) oprócz niedziel.
Wstęp wolny.

"Pisaniem ikon zajmuję się dopiero od roku, chociaż ikony przyciągały mnie do siebie odkąd pamiętam swoim bardzo specjalnym pięknem, którego nie umiałam ani nazwać, ani zrozumieć. Dopiero, gdy sama zaczęłam je malować pojęłam, że to, co postrzegałam jako obraz w rzeczywistości jest drogą - moją drogą do Boga, do drugiego człowieka, do siebie samej.
Wierzę, iż ikona jest Ewangelią pisaną obrazem - zaproszeniem do spotkania z Bogiem i jednocześnie miejscem tego spotkania, szansą na nie."
To moje słowa zamieszczone w folderze wystawy "Ikona - droga do pokoju" obok fotografii Mandylionu - ikony pisanej moją ręką.
Wspominając wczorajszy wernisaż właściwie nie musiałabym niczego więcej dodawać oprócz tego, że był to dobry, piękny czas.
Jednak wdzięczność za niego, którą noszę w swoim sercu każe mi jeszcze raz za ten czas podziękować. Przede wszystkim Organizatorom, ale też tym, którzy wczoraj zechcieli poświęcić swój czas i przyszli o ikonie posłuchać i spotkać się z jej niezaprzeczalnym, zachwycającym pięknem. Zwłaszcza moim bliskim, przyjaciołom i znajomym - Wasza obecność była dla mnie darem i znaczyła bardzo, bardzo wiele.
Bo taki czas dobrze jest dzielić z życzliwymi, ciepłymi sercami, którym nieobca jest wrażliwość na tę stronę życia, której na imię sztuka.

Zdjęcia starałam się zrobić przed rozpoczęciem wernisażu, bo głównym bohaterem był na nim obraz, a nie człowiek, ale bardzo szybko ten ostatni i to w liczbie mnogiej :) zaczął mi coraz częściej wchodzić w kadr, więc prezentuję tylko parę fotografii, by chociaż w części oddać klimat zdarzenia.







I na zakończenie - osobisty akcent - fotka, którą w trakcie trwania wernisażu pstryknęła z zaskoczenia ;) mnie i mojemu mężowi Agnieszka - moja urocza znajoma, ikonopis, kobieta piękna, mądra, utalentowana i tajemnicza w jak najlepszym tego słowa znaczeniu.
Dzięki Aga :)

I kolejne zdjęcie z rodzaju osobistych :) Otrzymałam je od Uli za pośrednictwem Ani - dwóch cudownych ikonopisek, z którymi znajomość jest moją radością, dumą i zaszczytem - dziękuję moje kochane :)