czwartek, 27 czerwca 2013

Opowieść o uśmiechu

Był gorący letni dzień. A właściwie sam jego środek. Prawie bezchmurne niebo miało zjawiskowy odcień głębokiego błękitu. Słońce niemal oślepiało. Na odkrytych ramionach czułam jego gorący dotyk. Włosy u nasady szyi miałam zlepione wilgocią. Całe szczęście, że do domu było już niedaleko, bo marzenie o chłodnym prysznicu stawało się coraz bardziej natarczywe. Szłam ulicą. Wokół pusto, bo to właściwie nie ulica a uliczka - jedna z wielu na niedużym osiedlu. Dookoła pełno zieleni w przydomowych ogródkach. I kwiatów, które teraz - na początku lata rozbuchały się kolorami aż w oczach migało. Pachniała akacja. Zapach był intensywny. Niemal odurzał. Nie widziałam w pobliżu krzewu, ale widocznie rósł niedaleko, ukryty za jakimś ogrodzeniem. Powoli zbliżałam się do krawężnika. Po przeciwnej stronie wąskiej jezdni przystanęła starsza kobieta. Oba ramiona miała wsparte na kulach. Widziałam, że się zawahała. Doszłam do wniosku, że chyba ma problem z zejściem na jezdnię, więc odruchowo skierowałam się w jej stronę. I gdy byłam już blisko usłyszałam, że coś do mnie mówi. Podeszłam, pytając czy mogę pomóc. "Proszę się do mnie uśmiechnąć" powiedziała, patrząc mi w oczy. "Tylko tyle. Proszę o uśmiech" dodała. Zanim zdążyłam pomyśleć już się uśmiechałam. Odpowiedziała mi tym samym. Miała oczy jak niebo tego dnia - błękitne i rozświetlone. Noszę w sobie do dzisiaj pamięć jej spojrzenia i uroku tamtego spotkania. Zamieniłyśmy ze sobą raptem kilka słów. Przystanęłyśmy na parę sekund a potem się rozeszłyśmy. Chwila przelotna. Drobina w nurcie życia. Tak mała, że łatwo ją przeoczyć i zapomnieć. Bo i cóż takiego się stało? Nieznani sobie ludzie chwilę ze sobą pogadali. Nic takiego. Pełno tego w życiu. Rzeczywiście? Ciągle Was to spotyka? Bez przerwy obcy do Was zagadują albo Wy do nich? Robimy tak? To nasza codzienność? Norma? Nie jestem taka pewna. Odnoszę wrażenie, że raczej mijamy się jakbyśmy siebie nawzajem nie dostrzegali. Jakby innych ludzi wokół nie było a na pewno jakby nie byli oni ważni. Na nikogo nie krzyczę. Sama przecież też tak żyję. I dlatego mnie zastanowiła ta kobieta. Jej otwartość, spontaniczność i bezpośredniość. Jej zachowanie i prośba. Tak niezwykła przecież. Prośba o dobro. Po to, by ono zaistniało. I stało się, bo nie mogło nie. Dobro rodzi dobro. Uśmiech - uśmiech. Takie to łatwe, prawda? Tak niewiele trzeba, żeby świat pojaśniał a życie razem z nim. Nie wiem kim jest ta kobieta. Nic o niej nie wiem i nie dowiem się zapewne nigdy. Ale nie ma to żadnego znaczenia. Bo owoce tego z nią spotkania są dobre i takie pozostaną. A po nich wszystko się poznaje, czyż nie?
Basia

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Opowieść o przyjaźni

Było to półtora roku temu. Zadzwoniła do mnie moja mama (mieszka w innym mieście niż ja) z pytaniem czy może podać adres mojej skrzynki mailowej swojej sąsiadce, która o to poprosiła. Okazało się, że obie panie zgadały się dnia pewnego na jeden temat i stąd ta prośba. Sąsiadka mamy kupiła moją książkę, polubiła jej bohaterkę, więc... zapragnęła poznać autorkę, czyli mnie (!!!). Wyobrażacie sobie coś podobnego?! Byłam zdziwiona, ale podałam swój adres. No i za jakiś czas - mail. Długi, zaskakująco szczery, ciepły... Odpisałam, ale niezbyt fajnie, bo w rewanżu przeczytałam książkę tej pani i... nie spodobała mi się. Niestety nie za bardzo ukryłam swoje o tej książce zdanie. A ta pani zupełnie się tym do mnie nie zraziła, co obudziło mój nieprawdopodobny podziw i uznanie, bo mało kto sobie z tą moją wredną cechą charakteru radzi. I... poszło. Maile zaczęły latać w tę i z powrotem, bo bardzo szybko odkryłyśmy obie, że jesteśmy z jednej bajki. Znajomość trwała, mimo tego że szybko usłyszałam, iż absolutnie nie przypominam Julii - bohaterki mojej książki. A potem nastąpiło spotkanie w realu, które pamiętam do dziś. Pierwsze spojrzenie i... uściskałyśmy się serdecznie. Przyjaźń w dojrzałym wieku ma wyjątkowy smak. Nie jest nieustannym paplaniem i opowiadaniem sobie ze szczegółami o swoim życiu jak to ma miejsce wśród przyjaciółek-nastolatek. Każda z nas ma swoje sprawy, o których druga nic nie wie i nigdy się nie dowie i... w niczym to nam nie przeszkadza. Bo przyjaźń to po prostu bycie ze sobą tego rodzaju, o którym można powiedzieć "serce w pobliżu" a może nawet "serce w pogotowiu". Jak strażak na dyżurze w każdej chwili gotowy zerwać się i gnać tam, gdzie go potrzebują.
Z Moniką nie mieszkamy w tych samych miastach. Widujemy się... czasami. Dzwonimy do siebie... czasami. Mailujemy... czasami. Wiemy, że jesteśmy blisko siebie... zawsze. Ta czujność wobec drugiego objawia się oczywiście nieustannym zainteresowaniem, którego się nie ukrywa, nie powstrzymuje i którym się nie kupczy, ciepłem i czułością. I akceptacją. Czyli tym wszystkim, dzięki czemu jeden człowiek czuje się dobrze przy drugim :) Bezcenne. Ogromny dar i radość nieustanna z powodu jego otrzymania.
"Nie potrafisz żyć bez człowieka, który Cię lubi, dla którego jesteś wart wielu zachodów, który dzieli z Tobą radość i ból, w sercu którego masz zapewnione trwałe miejsce. Bez człowieka, któremu możesz zaufać; człowieka, który się o Ciebie troszczy, człowieka, u którego jesteś zawsze serdecznie witany" (Phil Bosmans).
Dziękuję M. i cieszę się ogromnie, że już za tydzień spędzimy ze sobą aż kilka dni :)
Basia

środa, 5 czerwca 2013

Kawa? Herbata?... Ja? :)

Co słychać? Coś nowego? Czy wszystko po staremu? Życie, co? Bardzo się wgryzło? Dokucza czy niespecjalnie? Dokucza? Nakrzyczeć? :) Może przegonię wredotę. Bo wiem jak to jest. To co? Nie? To może przytulić? :) Bo bardzo źle jest być samemu ze swoim smutkiem, zmęczeniem czy złym nastrojem. Wiem, o czym mówię. Wczoraj widziałam bardzo przygnębiające zdarzenie. Ktoś okropnie na kogoś innego krzyczał, nie przebierając w słowach. To byli obcy mi ludzie i nic nie mogłam zrobić. I pewnie dlatego czułam się bardzo źle. Bezradność jest przygnębiająca. Czasem mam ochotę zrobić coś, by ocieplić innym życie. By jakoś mentalnie otulić, uspokoić. Smuci mnie smutek. Boli. Nie chcę tak. Wiem, że ranią zranieni ludzie, bo umieją dać to, co w nich a skoro tam w środku jest ból... I pewnie ci krzyczący z wczoraj nie czuli się dobrze, ale i tak szkoda, że im się to wylało, bo jednak takie coś zaraża innych. Rozpełza się i zaraża. Dlatego chciałabym bardzo "zarażać" czymś przeciwnym. Nie dam rady udźwignąć trudu życia innego człowieka. Ledwo dźwigam swoje. Jednak co mogę, to daję :) To co? Kawa? Herbata? Zrób sobie a potem tu wracaj. Pogadamy :) Bez znaczenia o czym, prawda? Ważne jest samo spotkanie :) Teraz jest czas dla Ciebie. Pomyśl o czym chcesz mi powiedzieć i... powiedz. To nie zabije. Ani mnie, ani Ciebie. Przeleci sobie przez tę odległość, która jest między nami (a swoją drogą ciekawa jestem jak jest duża, bo przecież nie wiem z kim rozmawiam :)) i dotrze do mnie na pewno. Ja może nie załapię, ale moje serce tak :) A ono sobie z tym poradzi. Jak je znam, to przytuli Twoje zanim zdążysz mrugnąć :)
Teraz jeszcze powinnam zalać tę stronę morzem optymistycznych słów, które dodadzą otuchy, ale jakoś ich nie mogę zebrać. Może to po tym wczorajszym. Bardzo mnie łupnęło po sercu i dzisiaj jest ono jeszcze lekko nieswoje. Może i dobrze więc, że tu jesteś. Mnie też pomoże Twoja obecność :) Tak to właśnie jest, prawda? Działa w obie strony. Agresja budzi agresję, ale wierzę, że to, co dobre także budzi dobro. To co? Uśmiech? Proszę. Bardzo proszę. Chociaż leciutki. O, taki :)
To teraz specjalnie dla Ciebie... widoczek. Posiedź sobie na trawce i odetchnij :)
Wolisz morze? Proszę bardzo
Trochę wieje, ale może i dobrze, bo wywieje Ci z serca smutek albo zmęczenie albo co Ci tam dokucza.
A może wolisz ciekawe miasto? Może być Lizbona? Bardzo w niej kiedyś odpoczęłam, więc...
Piękna, prawda? Też można sobie posiedzieć i popodziwiać panoramę. Wzrok leci daleko. Poślij wraz z nim to, co w Tobie.
To co? Lepiej? :) Bo mnie tak. Dziękuję za spotkanie i pozdrawiam :)
Basia