wtorek, 31 lipca 2012

Ulotne chwile szczęścia


To zdjęcie jest dowodem na to, że dzisiaj udało mi się przyłapać "dziką" naturę na próbie współistnienia.
Uchwyciłam ten moment, który w rzeczywistości trwał właśnie tyle - moment. Motyl zrezygnował bardzo szybko i przeniósł się do innej "stołówki".
Żal mi było biedaka, bo to on był na tym kwiatku pierwszy. Jednak "bzyczący" wygryzł go stamtąd bez pardonu.
Mimo tego, na zdjęciu pozostaną już na zawsze obok siebie i być może po latach, gdy sobie to zdjęcie obejrzę nie będę pamiętać jak było naprawdę. Będę widziała to, co zobaczę i w to uwierzę. Skąd ja to znam?
Utrwalona na kliszy naszej pamięci jakaś chwila pozostaje we wspomnieniu taka, jaką się wdrukowała. Czasem prawdziwie, a czasem nie do końca, bo pomagamy sobie niejednokrotnie naszymi emocjami czy wyobrażeniami.
Zachowujemy i przechowujemy w sobie takie momenty. Jedne ku pokrzepieniu serca, inne ku przestrodze. Chwile. Momenty ulotne.
Przypominam sobie pewien wywiad z Sophią Loren, która lata temu odwiedziła nasz kraj. Prowadząca rozmowę dziennikarka zapytała słynną aktorkę czy jest ona kobietą szczęśliwą i usłyszała odpowiedź: "zadowoloną". Po czym Loren dodała coś w tym stylu, że szczęśliwe są tylko chwile.
Nie sądzę, abym znalazła chociaż jednego człowieka, który nie chciałby być szczęśliwy. U zarania naszego w pełni uświadomionego życia jest to, jak mniemam, jeden wspólny dla nas wszystkich plan na to jednostkowe życie.
Jedno oczekiwanie, pragnienie każdego serca. A potem życie nam to weryfikuje rodząc w nas z czasem pretensje, żale czy goryczą zaprawione spojrzenie na świat i ludzi. I nic nie pomaga popularne stwierdzenie, że nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Bywa i tak, że posiedliśmy trudną sztukę życia tym, co "tu i teraz" i w pełni akceptujemy wszystko, co nam przynosi wiedząc, że... szczęśliwe są tylko chwile, momenty ulotne. Zawsze jednak warte utrwalenia, zapamiętania i przechowania.
Tylko w naszej pamięci pozostaną na zawsze i tam będą trwać takimi, jakie były.
Basia Smal

niedziela, 29 lipca 2012

W drodze

Czuję w głowie lekki zamęt. Powoli ogarnia mnie znużenie. Mam za sobą kilka godzin w samochodzie i chociaż nie ja prowadziłam, to długa podróż zrobiła swoje.
Wakacyjny wyjazd. Fajna rzecz, ale zawsze trochę męcząca. Jednak ma swoje dobre strony pod warunkiem, że jest się pasażerem, a nie kierowcą. Można porozmyślać.
Napatrzyłam się dzisiaj. Kiedy tak pędziliśmy przed siebie mijając i będąc mijanymi, to mi się oczywiście skojarzyło. Na szosach tłoczno. Sporo nas razem w drodze. I bywa różnie.
Czasem miałam wrażenie, że jesteśmy wszyscy razem świadomi tego, iż jedziemy po to, by jednak gdzieś dojechać. Świadomość ta skutkuje sensowną jazdą, przewidywaniem, rozsądkiem i przejawianiem ogólnie pojętego człowieczeństwa.
Niestety bywa, że niektórzy tej świadomości nie przejawiają albo tak, ale w znikomym stopniu. I wtedy łatwo o postawę: "ja wam pokażę!". No i widzimy, widzimy. Podziwiamy, podziwiamy. Brak elementarnego myślenia "podziwiamy". Bo naprawdę to niemal budzi podziw jak człowiek obdarzony przecież rozumem może zrobić ze sobą coś takiego, że z niego nie korzysta. Nieprawdopodobne, prawda? Mnie też się tak wydawało póki na własne oczy nie zobaczyłam.
Mam taką teorię, która sprawdza mi się wobec wielu zjawisk przeze mnie obserwowanych. Ta teoria brzmi: im mniej, tym bardziej. Na przykład - im mniej w kimś pewności, co do czegoś w nim, tym bardziej będzie arogancki w swoim zachowaniu, by tę niepewność ukryć jak najgłębiej. I po co, chciałoby się zapytać? Przecież nikt z nas nie jest ideałem. Zawsze w nas coś tam zgrzyta, skrzypi i się nie domyka. Ja tego w sobie za bardzo nie lubię, więc rozumiem wszystkich, którzy też tego we mnie nie lubią, ale... człowiekiem jestem... I nie sądzę, by ktokolwiek, kto także podpada pod to miano nie miał ani jednej słabości. A ta wiedza - o sobie i o innych budzi tolerancję i zrozumienie. Przynajmniej powinna. A jeśli nie budzi, to o czym to świadczy? Boję się pomyśleć, bo mi to dzisiejsze bycie w drodze nasunęło skojarzenie z naszym życiem jako także drogą. Dokąd? I w jakim celu? Oby nie donikąd. Oby. I chociaż rozumiem zachowanie tych, którzy przez taką a nie inną jazdę pokazują innym kim są (rozumiem, że po prostu tego straszliwie potrzebują), to nie jestem w stanie tolerować nie tyle braku myślenia, ile zwykłego chamstwa i braku szacunku dla innych. To w takim razie czy ja sensownie "jadę" przez życie czy nie za bardzo? Hm...
Basia Smal

czwartek, 26 lipca 2012

Jak cię widzą...

Usłyszałam od kogoś taką oto opowiastkę. Pewien nastoletni chłopak wracał wieczorem komunikacją miejską do domu po treningu. Było chłodno, a on spocony. Na szczęście miał ciepłą bluzę z kapturem. I tak ubrany wszedł do tramwaju. Po pewnym czasie zorientował się, że ludzie jakoś dziwnie go omijają z daleka. W końcu załapał, że to przez ten kaptur na głowie.
No tak. Komuś się skojarzyło. Trudno się niby dziwić, prawda? Z drugiej strony trudno się powstrzymać od stwierdzenia, że tak łatwo oceniamy. Nadinterpretujemy, nawet nie zastanawiając się, że to robimy. I co z tym z kolei robić? I czy robić cokolwiek?
Jak się tak głębiej zastanowić nad sprawą, to dochodzimy do wniosku, że albo spędzimy życie na pilnowaniu się, by inni nie posądzali nas o to, co akurat w nas nieprawdziwe albo machniemy na to ręką, narażając się tym samym na gadanie na nasz temat na zasadzie "co ślina na język przyniosła". Biorąc pod uwagę, że raczej nikt nie ma ochoty być poddany negatywnej krytyce ta druga postawa może nie wchodzić w grę. Pozostaje więc pierwsza, ale i z nią mamy problem. Okazuje się bowiem, że ilu ludzi, tyle gustów. Co odpowiada jednemu, a może raczej co mu nie przeszkadza, kłuje w oczy drugiego. Kogo nie urazić? Nie dźgnąć boleśnie w oko?
Problem jest i to tego rodzaju, że legendarne "być albo nie być" wydaje się przy tym dylemacie przysłowiową bułką z masłem.
Chodzenie po świecie z duszą na ramieniu z powodu ocen innych na mój temat nie jest kuszącą propozycją. Bycie tym, komu jest z tego powodu wszystko jedno już poddaje nas surowej krytyce. I tak źle, i tak niedobrze.
Przypomina mi się sytuacja, gdy razu pewnego idąc do pracy włożyłam długą spódnicę. Usłyszałam: czemu zakrywasz nogi? Następnego dnia założyłam taką tuż przed kolana. Usłyszałam: czemu pokazujesz nogi? Kolejnego dnia ubrałam się w spodnie. Usłyszałam: lepiej ci w spódnicy. Zdesperowana następnego ranka sięgnęłam po sukienkę, ale... na szczęście w porę usłyszałam w głowie: co ty wyprawiasz? I z zamkniętymi oczami wybrałam z szafy coś na chybił trafił.
Skąd się biorą te nasze szybkie "wiem o tobie wszystko"? Jest parę dziedzin życia, co do których żywimy głębokie przekonanie, że jesteśmy w nich specjalistami. To polityka, ekonomia, psychologia. Bez ślęczenia latami nad książkami, bez trzech literek (albo dwu) przed nazwiskiem i tak uważamy się za speców od tematu. Przy czym każdego, kto z kolei w naszej działce, w tym, co zdobyliśmy naszym ślęczeniem, by tego popróbował z miejsca ustawimy do pionu wykazując jak nic nie wie. Temat "ludzie" i wszystko, co z nim związane wydaje się taki łatwy. No właśnie - wydaje się.
Basia Smal

środa, 25 lipca 2012

Kij w mrowisko

Zapytał mnie kiedyś pewien mężczyzna, mój tak zwany dalszy znajomy: "Niech mi pani powie pani Basiu, czemu baby tak się nas czepiają?". Rozmowa była w typie "o pryncypiach i imponderabiliach", a on właśnie pożalił mi się na swoją połowicę.
Odpowiedziałam mu jak Pytia - stanowczo i bez sensu: "Nie wiem, zapytam bab, to może panu powiem". Po czym kopnęłam się żywo na długi szybki spacer, bo tylko w takich warunkach udaje mi się dogonić własne myśli.
Po jakiejś pół godzinie, gdy sam z siebie włączył mi się tryb człapania, zasapana uznałam, że za nic nie wiem o co temu człowiekowi chodziło. Po pierwsze, co on miał na myśli, mówiąc "baby". Po drugie, jakie znów "czepianie"? Jak już człowiek ma drugiemu coś do powiedzenia, co niekoniecznie jest miłe, to od razu się "czepia"? A po trzecie, ten podział na "oni" i "one". Dwa światy. A raczej, jak słyszałam, dwie planety. Pustka kosmosu między nimi, czyli trzeba specjalnej technologii (czytaj: dużo zachodu), żeby dotrzeć z jednego świata do drugiego.
Potem usiadłam na jakimś murku, co to na moje szczęście napatoczył się po drodze, i pogrążyłam w głębokiej zadumie. Zimno w siedzenie ocknęło mnie po pewnym czasie i pewnie dlatego nie "domyślałam" tematu do końca, ale intryguje mnie on do dziś.
Te dwa światy, o których tak ochoczo słychać jak świat kolorowych czasopism długi i szeroki. I te wszystkie sztuczki, za pomocą których staramy się do siebie przez otchłań różnic między "oni" i "one", zbliżyć.
Tak sobie myślę teraz, kto niby te sztuczki stosuje i w jakim celu, to znaczy po co nam to zbliżenie dwóch światów nie do pogodzenia? Żeby jednak mieć złudzenie, że się da pogodzić? To co ma w takim razie znaczyć to całe gadanie o różnicach?
Myśli mi się tłoczą w głowie i wyją o wypuszczenie na wolność. Tylko, że jeśli to zrobię to czuję, że jak nic zarobię po głowie i wiem, z której strony. Nie wiem natomiast czy warto aż tak drażnić sobą innych.
Ja ludzi lubię. Bez względu na to czy to "on" czy "ona". Lubię i już. Patrzę na wszystkich wokół i wiem jedno - jesteśmy w wielu sprawach podobni do siebie. W tak wielu, że jakiekolwiek różnice między nami, bez względu na to z jakiego powodu wynikające, są do pokonania i to bez żadnych specjalnych zabiegów.
Poczucie szczęścia w relacji z drugim człowiekiem jest wprost proporcjonalne do niezakłamywania siebie na swój i jego temat. Taką prawdę znam. A tych wszystkim, których to we mnie denerwuje proszę: odłóżcie emocje na bok. Życie nie jest po to, by mamrotać niepochlebności jeden o drugim, by komuś czegoś zazdrościć, by nie czuć się komfortowo w swojej skórze. Szkoda na to każdej chwili, która może być wykorzystana inaczej, znacznie piękniej, czego sobie i wszystkim z całego serca życzę.
Basia Smal

sobota, 21 lipca 2012

Dzwon

Mam taką teorię: prędzej czy później każdy człowiek usłyszy bijący dzwon i zrozumie, że bije on dla niego. Nie ma zmiłuj - każdy.
Z tym usłyszeniem za to bywa różnie. Czasem dostaniemy od życia po głowie aż nam w uszach, nomen omen, zadzwoni. Kiedy wszystko wali się w gruzy albo zmuszeni jesteśmy do wzięcia wariackiego zakrętu, to nie da się nie usłyszeć dzwonu. Oczy się otwierają na rzeczywistość, dojrzewa się w rekordowym tempie i... już się wie o co chodzi. A przynajmniej jest się na dobrej drodze do zdobycia tej wiedzy.
Bywa i tak, że lata lecą i kiedy przelecą jakąś dla nas wyznaczoną granicę - usłyszymy. Jak wtedy, gdy dociera się na szczyt, który pragnęło się zdobyć. Wszystko pięknie, tyle że stamtąd droga prowadzi już tylko na dół. I o ile zdobycie wierzchołka jest sporym wyzwaniem i może być niezłym celem samo w sobie, o tyle zejście niczym podobnym stać się nie jest w stanie. Nuda, nic ciekawego, ból nóg i tyle.
Dla wielu ludzi ten top ma nazwę "czterdziestka". Do tego czasu zdobywamy: kasę, miłość, swoje miejsce w życiu (kolejność przypadkowa) itd. I nagle budzimy się ze świadomością, że już to mam. Cel osiągnięty. Jestem na szczycie. I teraz co? Za mną mniej więcej tyle przeżytego życia ile jeszcze przede mną. Tylko o ile do tej pory człowiek się wspinał w pełni sił, o tyle schodząc będzie mu tych sił ubywało. Wszyscy to wiemy i żebyśmy się nie wiem jak starali to nie wyrzucimy tej prawdy z głowy. Efekt? Strach. Dalszy efekt? Ucieczka od strachu. Najlepiej zaprzeczyć rzeczywistości i na przykład powiedzieć sobie, że nie jest ze mną jeszcze tak źle. Jeszcze wyglądam i mogę, daję radę i potrafię. Ciągle potrafię, a czasem lepiej niż do tej pory, bo doświadczenie życia, bagaż zdobytych umiejętności itd. itd.
Naciągamy, co się da, podciągamy jak się da i wciągamy, o ile się da.
W jednym celu - udowodnić (ciekawe komu?), że się ciągle dąży do szczytu, że jeszcze na nim nas nie ma, a na pewno daleko nam do schodzenia.
Napatrzyłam się na przeróżne działania, które podejmują ludzie byle tylko zagłuszyć dzwonienie. O kryzysie wieku średniego i jego skutkach pisze się i mówi, mówi się i pisze. Poważnie i ironicznie. Dowcipnie i z przekąsem. Patrząc z góry i patrząc ze strachem. Jeden z tematów istniejących nieustannie. I budzących komentarze.
Ta wygląda nieźle jak na 40+, tamten to niezłe ciacho jak na 40+, te nogi są super, a przecież mają już 40+, a ten sobie zrobił kaloryfer i zobaczcie, że można mimo 40+.
A same czterdziestki z plusem robią co mogą, żeby zasłużyć na podziw. Jakbyśmy się musieli tłumaczyć z czegoś na co przecież w ogóle nie mamy wpływu. Czas biegnie. Czterdziestka dopadnie każdego kto będzie miał szczęście jej dożyć. I chyba dzwon nie po to dzwoni, by się z czegoś tłumaczyć, ale by w końcu odpowiedzieć sobie na parę pytań.
Jedno z nich lubię szczególnie: o co tu chodzi?
Basia Smal