środa, 26 lutego 2014

Pamiętanie

Dzisiaj będzie u mnie refleksyjnie, więc jeśli nie tego oczekujesz, to nie trać dla mnie swojego cennego czasu, proszę. Nikt z nas nie ma go zbyt wiele, jest tyle do przeżycia.
Niedawno, szukając jakiejś informacji, trafiłam na stronę kogoś, kto już odszedł. Zmarł niedawno. Jego strona pozostała.
Zawsze w takich chwilach, które zderzają mnie z prawdą postanawiam uporządkować swoje szpargały, żeby jakby co nie pozostawić po sobie bałaganu. Przynajmniej tyle - nie pozostawić bałaganu.
Nie mogę przy tym nie myśleć o tym, co w takim razie pozostanie?
Mój blog, w którym już nie pojawi się ani jeden nowy wpis? Moje książki, po które inni sięgną albo nie. A jak nie, to nie pozostanę nawet w nich. Moje ubrania? Biżuteria? Fotografie?
No tak, są jeszcze ludzkie serca. Tam pewnie zostanę. Przynajmniej w niektórych i przynajmniej na jakiś czas, bo... bo wiadomo...
Parę tygodni temu odezwała się do mnie dawno zapodziana znajoma. Ucieszyłam się. Nie lubię, gdy mi się ludzie zapodziewają, chociaż wiem, że tak wygląda życie. Jednak nie lubię i zapewne nie polubię nigdy. To zawsze strata. Zawsze boli.
My się, jak się okazało, zapamiętałyśmy i to właśnie cieszy.


Nie uwierzycie, bo sama sobie z trudem wierzę, ale kilka dni temu kolejna zielona nakręteczka z butelki "zagadała" do mnie. Tym razem także mocno: "Nie mogę cię zapomnieć". Przyznaję - osłupiałam. Interesujący sposób przypomnienia o pamiętaniu. Chyba się uzależnię i zacznę nałogowo kupować sok jabłkowy z dodatkiem mięty, żeby tylko nie przegapić kolejnych wyznań zielonych nakręteczek :)
A poważnie - udało Ci się kiedykolwiek zapomnieć o czymś, co zapadło w Twoje serce?
Wiesz o czym mówię - o takim bum! w życiu, które spada na głowę jak piorun a potem... gna prosto w serce. Zagnieżdża się tam i zostaje.
I nosimy w sobie zdarzenia, słowa, spojrzenia, uczucia i miejsca. Pamiętamy tym specjalnym pamiętaniem zarezerwowanym tylko dla serca. Przedziwnym pamiętaniem. Tak bardzo innym od przechowywania w zakamarkach pamięci.
Sama nie wiem jak to jest z tym "nie mogę zapomnieć". Może nie chcę i dlatego nie mogę? A jeśli nie chcę pamiętać?


Czasem umiem się zatrzymać. Wtedy wszystkie głupstwa widzę jako takie i przestaję się nimi przejmować.
Moje serce oddycha wówczas z ulgą i idzie swoją drogą - zapamiętuje.
Basia

wtorek, 25 lutego 2014

Szaleństwa lewej stopy


Oddam stopę w dobre ręce. Lewą (wiem, że na zdjęciu jest prawa, ale użyj lusterka i wyobraźni - będzie OK). Średnio używaną, w dobrym stanie, chociaż obecnie obolałą, ale może w tych dobrych rękach jej przejdzie.
Ma zalety - można jej na przykład malować paznokcie w chwilach nudy albo wkładać na palce pierścionki (parę mogę dorzucić jako bonus), gdy kogoś ogarnie szał twórczy. No i mieć ją pod ręką na wypadek, jeśli własna zaniemoże.
To co? Ktoś chętny?
A! Jeszcze ważna informacja - rozmiar buta 37 z odkrytymi palcami a 38 z zakrytymi. To na wypadek chęci użycia jej zamiast własnej. No i umie chodzić na obcasach bez groźby chwiania się i zaliczenia tak zwanej gleby z powodu.
Proszę o chwilę refleksji, bo zwrot nie wchodzi w rachubę.
Kontakt - jak kto umie i jest w stanie.
Teraz... (czytaj: trzy kropki), czyli miejsce na oddech... i dalej:
Mam dosyć. Zasiedziałam się i tyle z tego dobrego, że zrozumiałam wszystkie psy świata. Marzę, by mnie ktoś wyprowadził na spacer! A może wyniósł?
Och, spodobało mi się! Pakujemy na siłowni i biegiem na Bemowo, proszę! Szykuje się wielka atrakcja - nieduże, poręczne stworzenie jest gotowe, by je nosić na rękach!
Obiecuje przy tym milczeć jak grób, wstrzymać oddech, by stać się lżejsze i oddać władzę w silne ramiona tragarza, czyli nie wskazywać kierunku spaceru.
Jako bonus - opowieść, ale dopiero po powrocie i tylko na ucho.
Znów oddech... i dalej:
Jak słychać - jeszcze chwila i oszaleję.
Mam dosyć oglądania filmów, czytania książek i domowego kuśtykania "na kopiec Kościuszki" (dla zapominalskich - to z "Moralności pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej).
Rodzi się we mnie szaleńcze pragnienie skupienia na sobie uwagi całego świata w myśl rozpaczliwego: "zróbcie coś, bo już nie daję rady!".
Popatruję głodnym okiem na boczą ścianę białej szafy w mojej sypialni, której grozi, że ją pomaluję w esy-floresy albo podobną bzdurę.
Piszę coraz bardziej od rzeczy i nie wiem do czego to doprowadzi.
Na razie pozwoliłam sobie poszaleć na blogu, co widzicie i słyszycie, a co zapomnicie łaskawie (mam nadzieję), gdy wrócę do wzniosłej, albo prawie wzniosłej, normy :)
Jednym słowem - niedobrze!
Mam prośbę - niech ktoś przemówi mi do rozumu. Tylko łagodnie, błagam, bo się wystraszę i zacznę płakać. Najlepiej zacząć od głaskania po kudłatej skołatanej głowie, a potem to już jak serce podyktuje.
Ech! Podczołgam się do komody i zrobię porządek w swetrach (kolejny raz w tym tygodniu!).
Basia

poniedziałek, 24 lutego 2014

Dobrze, że jesteś

Od niedawna mój blog wygląda inaczej. Zmieniłam szablon, bo spodobały mi się te "okienka", w których wszystko zdaje się być uporządkowane jak w szufladach. Są też nowe kolory. No i wyszło, co wyszło. Mam nadzieję, że się podoba :)
Nie wiem co mi się stało, chyba robię wiosenne porządki :) Albo przedwiosenne, co na jedno wychodzi, bo skutek jest ten sam.


Moje przymusowe zasiedzenie w domu z powodu kontuzji skutkuje tym, że mam w głowie tysiące myśli, których nie wywiewa bieganie po życiu :) I stąd pojawił się temat zmian.
Kiedy byłam bardzo młodą dziewczyną, oczekiwałam zmian i w sobie, i w tych, z którymi byłam blisko. Chciałam, by było nam ze sobą bardziej po drodze. Łatwiej i... sama nie wiem... chyba tak jak trzeba, jak się powinno, cokolwiek to znaczy.
Dzisiaj nie wyobrażam sobie, by ktoś, kogo poznałam i kto mnie sobą takim, jaki jest zauroczył, miał się zmieniać. I co bym wtedy zrobiła z moim wobec niego zachwytem? Miałabym go przepracowywać, żeby jednak w nim trwać wobec tego "nowego" kogoś? Przecież to bez sensu.
Jeśli kochasz, to wiesz o czym mówię.


Myślę, że akceptacja przynosi uspokojenie. Mnie właśnie teraz, gdy przyjmuję ludzi takimi, jacy są łatwiej się żyje. Mam nadzieję, że ze mną też :)
Myślę teraz o tych z Was, których znam, o których wiem, że tu do mnie zaglądacie. Myślę z radością w sercu. Dobrze mi z tym, że pojawiliście się w moim życiu :)
Monika na swoim blogu napisała o tym, że jesteśmy w stanie nawzajem się ubogacać.
Tak właśnie się czuję - wzbogacona o Ciebie. Nie tylko o Twoje istnienie, ale też sposób, w jaki jesteś, czyli to, jakim jesteś człowiekiem.
Nie zmieniaj się, dobrze? :)


Basia

P.s.
Zdjęcia są z Lizbony, za którą bardzo tęsknię.
I dziękuję za troskę o moją kontuzjowaną stopę :) Już jest lepiej.

sobota, 22 lutego 2014

Przeplatanka


Jestem pewna, że każdy z Was miał w swoim życiu nie tylko dobre i piękne momenty, ale też trudne, których nie wspomina się miło. Życie, a czasem inni ludzie nam tego nie oszczędzają, niestety. A potem wleczemy za sobą serce w strzępach.
Wiem, nie brzmię radośnie. Spróbuję przestać, ale trochę to dla mnie niełatwe.
Dopadła mnie bolesna kontuzja i nie mam zbyt dobrego nastroju. No i takie właśnie smutnawe myśli chodzą mi po głowie.
Nawet zdjęcie wybrałam niewesołe. Ale to sprzed kilku dni, czyli na czasie, a i dzisiaj świat nie wyglądał lepiej. Wiosny jeszcze nie ma, chociaż wróble ćwierkają jak szalone, więc może już niedługo...
Wracając do tych niemiłych chwil... Wiele razy zastanawiałam się, czemu sobie to robimy? Jakbyśmy zapominali, że inni też mają serce, że też czują.
Nie chcę o tym dalej myśleć, więc teraz poszukam zdjęcia, ale weselszego.


To z wiosny zeszłego roku - małe i pełne nadziei na piękne życie pąki kasztanowców. Pewnie za tę nadzieję lubimy wiosnę.
I pomyśleć, że od czasu, gdy zrobiłam to zdjęcie minął prawie rok. Pamiętam ten dzień. Też szukałam wiosny.
A poza tym... Poza tym miałam trochę krótsze włosy niż teraz, napisane raptem kilkadziesiąt stron książki, która już niedługo się ukaże, za sobą test gimnazjalny syna a przed sobą maturę córki, nie znałam kilku osób, które dzisiaj znam i byłam pełna wiary w to, że moje relacje z bliskimi memu sercu ludźmi ułożą się dobrze, a czas pokazał, że jest z tym różnie.
Czyli... życie. Zwykłe życie, które toczy się i toczy, a my razem z nim.
Kochani, nie chcę zostawiać Was ze smutkiem czy choćby nostalgią. Jestem optymistką i uśmiecham się nawet przez łzy. I ten uśmiech pragnę Wam przekazać.
Jeśli teraz czujesz ciepło, to znaczy, że udało Ci się otworzyć serce dla mojego uśmiechu :) Szukaj go, proszę, nie ustawaj - szukaj uśmiechu. W sobie też. Warto go szukać, bo bardzo warto odnaleźć :) Jest tak samo cenny jak każdy zapodziany człowiek, który nie okazał się stracony na zawsze.
Jest dość późno. Właśnie z piątku zrobiła się sobota, więc publikuję i za jakiś czas idę spać.
Dobrych, ciepłych, pełnych nadziei dni Wam życzę :)
Basia

wtorek, 18 lutego 2014

"Le temps de l'aventure"

Jedno spojrzenie i wszystko jasne - ciało rozumie, serce próbuje nadążyć, umysł daje sobie wolne. Dziwne, tajemnicze, upragnione doznanie, którego nie da się w sobie obudzić na siłę. Magia chwili. Coś, co spada znienacka, co pojawia się nie wiadomo jak i skąd a często nie w porę i nie w tym kierunku, co trzeba, ale... jest.
Można za tym pójść albo nie. Jeśli się pójdzie, to przez chwilę jest cudownie. A jeśli ta chwila siłą rzeczy jest, bo musi być krótka, to cudowność się potęguje.
Życie pisze różne scenariusze. Czasem ktoś to pochwyci, zatrzyma i pokaże innym. Ku przestrodze czy po to, by się rozmarzyć. A może, by tylko zająć myśli i czas.
Nie wiem z jakiego powodu  Jerome Bonnell  wyreżyserował film pod tytułem "Le temps de l'aventure", który po polsku został przetłumaczony jako "Przygoda w pociągu", co w ogóle nie oddaje treści i przesłania filmu, bo w pociągu jest tylko chwila i parę spojrzeń oraz króciutka wymiana kilku niezobowiązujących zdań między głównymi bohaterami.
W języku francuskim ten tytuł mówi o czymś innym. Bo tak to w życiu bywa, że dostajemy od niego w podarunku chwilę, czas na coś, co można określić mianem przygody - czegoś, co wstrząsa światem znanym do znudzenia w taki sposób, że znudzenie w magiczny sposób na tę chwilę znika. Taki wir w wodzie albo w powietrzu - zamiecie, zakręci w głowie i sercu a potem, gdy poleci w swoją stronę, to człowiek przygładza potargane włosy z zadowoleniem z powodu ich potargania i... idzie dalej. Chociaż... może powinien to w sobie zatrzymać. Może nie wolno takich podarunków lekceważyć.
Lubię kino europejskie, bo ono jeszcze czasem się zastanawia i to zastanawia niekoniecznie schematycznie.
A co do schematów... Doug (z wiekiem coraz bardziej interesujący Gabriel Byrne), dowiadując się, że Alix (bardzo piękna Emmanuelle Devos) jest aktorką stwierdza, że teraz to nie jest pewien czy ona mówi prawdę, na co kobieta ripostuje, że ona też nie jest pewna jego słów, bo on jest przecież mężczyzną.
Jeśli ktoś szuka czegoś, co określa się mianem akcji, to niech sobie ten film odpuści. Jeśli nie wierzy, by ludzie sporo powyżej trzydziestki byli zdolni do namiętności, to też niech sobie odpuści - co się ma denerwować, że siwe włosy i zmarszczki nie pasują do gorących pocałunków (i nie tylko).
Film jest dla tych, którzy lubią się zatrzymać, popatrzeć i pomyśleć. I mają na to czas. I dla tych, którzy wiedzą, że od tej trzydziestki nie traci się już go na długie, pełne gierek podchody i na komplikowanie prostych spraw, ceniąc w życiu każdą ofiarowaną przez niego chwilę. A może to się wie dopiero po czterdziestce? Albo ludzie w ogóle dzielą się na tych, którzy to wiedzą i na... pozostałych. Bo skoro coś jest, to jest.


Basia

niedziela, 16 lutego 2014

Jestem. Jesteś?

Jak mi się już chce wiosny!
Tęsknię za jej zapachem, za szumem wiosennej ulewy, za jej miękkością i przytulnością, tak różną od jesiennego i zimowego chłodu. I za burzą, i za tym wszystkim, co mówi wyraźnie, że przede mną długie, długie miesiące ciepła.
Z tego pełnego tęsknoty czekania uparłam się, że znajdę wiosnę, ale mi się nie udało. Jeszcze jej nie ma. Jest tylko jej zapowiedź. Na razie jeszcze trochę nieśmiała, więc ślicznie szara i odrobinę błotnista, ale przecież wszyscy wiemy, że tak ma być, że bez tego nie będzie niczego dalej.
Sięgnęłam więc do wspomnień i znalazłam zdjęcie pełnego nadziei zielonego pączusia.


Wygląda na optymistę, prawda? :) Dlatego, proszę, uśmiechnij się teraz pomimo czekania i tęsknoty. Trochę wbrew, ale i tak to zrób. Nie, nie do zielonego pączusia. Do mnie! I co? Udało się? Tak czy tak poproszę jeszcze raz :) I jeszcze :)
Bo przecież wszyscy wiemy, że tak naprawdę nasz nastrój nie zależy od pogody, czy od tego jak daleko do wiosny, ale od tego, co pomiędzy nami.
Tym, co nas ogrzewa, budzi uśmiech i daje poczucie szczęścia jest tylko i wyłącznie świadomość, że czyjeś serce szybciej bije na nasz widok albo chociaż na samą myśl o nas. Jeśli wiem o bliskiej obecności drugiego człowieka, dla którego od pogody i wszystkiego innego ważniejsze jest moje istnienie, to na świecie może być szaro i ponuro, może być jakkolwiek.


Mój blog to miejsce, które tworzę słowami. Raz mi się uda lepiej, innym razem gorzej, ale... i tak tu jestem.
Pojawiam się tutaj, bo nie chcę Twojego ani mojego osamotnienia. Bo pragnę dać Ci znać, że jest ktoś, do kogo możesz wpaść bez zapowiedzi i o każdej porze. Że to jest miejsce zawsze dla Ciebie otwarte, gościnne. Jak wygodny fotel, w który możesz się zapaść i odpocząć. Jak zaciszny, spokojny kąt, w którym możesz się schronić i pobyć w milczeniu, gdy sił braknie na jakiekolwiek słowo.
Myślę, że możemy się nawzajem obdarować wiosną bez względu na porę roku :) Wierzę, że możemy ją zawsze mieć w sobie i między nami - zieleń nadziei, słońce uśmiechu i ciepło dobrych słów, których sobie nie skąpimy, o których nie zapominamy. I przytulność swojej stałej obecności.
Basia

wtorek, 11 lutego 2014

Nie bój się swoich pragnień

Jest takie powiedzenie: "Uważaj na to, czego chcesz, bo może ci się spełnić". Moje niedawne gorące pragnienie się spełniło - ociepliło się i zapachniało mi wiosną.
Już w niedzielę zapachniało. I to tak, że nie mogłam się oprzeć i zamiast w tramwaj i do domu, pędziłam piechotą z centrum miasta spory kawałek, żeby tylko czuć ciepły wiatr i słyszeć jak ptaki szaleją. Dopiero po jakimś czasie pozwoliłam się podwieźć tramwajowi.
Kto czaruje, pytam? :) Wystarczyło, że tylko wspomniałam o niechęci do mrozu i mróz zniknął, wystarczyło, że mówiłam o tęsknocie za wiosną i o tym, że chciałabym, by ją przyspieszyć i... wiosną pachnie!
Zaczynam się przyzwyczajać :)


Pragnienia... Lubię w sobie to, że chcę. W innych też to lubię. Jakoś mi się to podoba.
Chcenie bywa gorące, bywa szalone, nierzeczywiste albo tylko trochę a na pewno zawsze bardzo, bardzo ludzkie.
Nie bać się pragnąć, to nie bać się siebie.
Chociaż czasem siła pragnień może sprawiać kłopoty, przyznaję. Bo można oślepnąć na wszystko, co poza nimi i jakaś bieda gotowa. Trzeba uważać. Mimo to, dech mi czasem zapiera, gdy widzę odwagę z jaką ludzie żyją - pociągające.
Nie da się przeżyć życia bez pragnień. I sięgamy po coś lub po kogoś, a przynajmniej do czyjegoś serca. Bez tego sięgania nie bylibyśmy sobą, nie byłoby piękna w nas i między nami, nie byłoby pełni.


Czego chcesz? Jakie są Twoje pragnienia? Znasz je, czy od nich uciekasz? Walczysz o nie do upadłego, czy rezygnujesz a może tylko odkładasz na potem? A jeśli tak, to... co potem?
Czy wierzysz, że chcieć, to móc, że bardzo upragnione zawsze się spełnia? Czy wierzysz w niemożliwe? 
Wybacz, jeśli jestem zbyt wścibska. Możesz nie odpowiadać, chociaż nie sądzę, by prawda mogła kogokolwiek zabić. Tyle jej już usłyszałam i od siebie, i od innych, a nadal żyję :)
I myślę, że siła pragnień sporo o nas mówi. Są tacy, którzy wgryzają się w życie, nie czekając aż ono ich ugryzie i tacy, którzy nawet nie marzą, by marzyć i by chcieć.
Czyli - opowiedz mi o swoich pragnieniach a dowiem się, jaki jesteś. No to pytam :)
Basia

P.s.
Dam Wam odpocząć ode mnie przez kilka dni :) Jutro wyjeżdżam i zapewne nie zajrzę na bloga przez jakiś czas. Przypilnujecie mi go? :)))
Do zobaczenia.
B.

poniedziałek, 10 lutego 2014

Kochani,
jest zwycięzca! Ktoś odgadł, co przedstawia ostatnie zdjęcie z posta "Ciepło zatrzymane":) chociaż nie ujawnił się tu - na blogu, co rozumiem i szanuję :)
Tę cudną i niezwykłą osobę pozwoliłam sobie zaprosić na kawę i ciacho :)
Pozdrawiam Cię kochanie!
A zdjęcie przedstawia taflę wody (w dużym zbliżeniu) Czarnego Stawu Gąsienicowego w Tatrach.
B.

sobota, 8 lutego 2014

Ciepło zatrzymane

Kochani, kto z Was zaczarował tak skutecznie, że przepłoszył mróz? Niech się przyzna, proszę, bo chcę podziękować :) Przypominają mi się teraz słowa Phila Bosmansa: "nie pozwól nikomu marznąć". No i ktoś mi nie pozwolił :)
Mam więc następną prośbę: czy da się tak zrobić, żeby przyspieszyć wiosnę? :) Tęskno mi za nią bardzo.
Szukam więc nadal ciepła, słońca i błękitu nieba i w ten sposób zawędrowałam do archiwum moich zdjęć - we wspomnienia. Niektóre wywołały mój uśmiech. Okazały się więc być ciepłe :) Dlatego je pozbierałam i teraz daję Wam, żeby nie pozwolić nikomu z Was zmarznąć :)
Może uda mi się nimi ogrzać Wasze serca, by dały radę przetrwać zimowe chłody i szarość dni mimo bieli śniegu.
Przy czym nie byłabym sobą, gdyby fotografie nie budziły we mnie pragnienia snucia opowieści. Pozwoliłam sobie na to i teraz zapraszam do pospacerowania ze mną po świecie, który zobaczyłam. A raczej po moim widzeniu świata.
Jeśli któraś opowieść obudziła ciepło w Twoim sercu, to daj mi znać - będę się cieszyć razem z Tobą :)


Ta latarnia uliczna, wbrew pozorom, nie strzela promieniami laserowymi, ale spokojnie sobie czeka, aż zapadający zmierzch ją uruchomi i w tym czasie obserwuje przelatujące wysoko w górze samoloty. Nawet ją lubię, bo jest w pobliżu bramy wejściowej na moje osiedle i gdy wracam do domu sama w ciemne wieczory, to nie mam nic przeciwko jej pokrzepiającej obecności.


A to zdjęcie już kiedyś publikowałam, ale postanowiłam przypomnieć je jeszcze raz. Pamiętam ten wiosenny dzień. Było ślicznie i ciepło, fotografowałam kwiaty a tę pasiastą pannę wśród nich zobaczyłam dopiero po przerzuceniu zdjęć na laptopa. Najwyraźniej chciała mieć swoje pięć minut i wdarła się przed obiektyw rzutem na taśmę, to co jej będę żałować? :) Ostatecznie i zdesperowana i pracowita, więc...


A to już Lizbona. Kręciłam aparatem fotograficznym, nie wiedząc gdzie umieścić poziom i w końcu machnęłam ręką - a niech będzie tak dziwacznie, jak jest, bo i tak widać jak bardzo stroma jest ta ulica. Wygląda, jakby dom zapadał się z jednej strony w ziemię. Zresztą, kto go tam wie, co on wyprawia? :) To przecież zupełnie nieprzewidywalna Lizbona!


To jedno z moich ulubionych zdjęć - Penelopy w ilości hurtowej, wiernie czekające u stóp Klifów Orłowskich. Jakby się dobrze przyjrzeć, to wyraźnie widać po nich, że czekają już... hm... spory kawał czasu :)
Lubię je ogromnie, chociaż żadnej z nich nie znam, ale to ich wypatrujące czekanie chwyta za serce. Może marzą? Może wspominają z nostalgią przeszłość?


Pozostając przy tematyce morskiej - to zdjęcie też już kiedyś prezentowałam, ale mam do niego słabość, więc... Jedna z moich sióstr, widząc je stwierdziła, że głaz jest "pod kołderką" z wody. Patrząc na niego, odnoszę nieodparte wrażenie, że jest mu i dobrze i przytulnie. Albo po prostu jest szczęśliwy, że dotarł w końcu do brzegu i zmęczony walką z falami padł w tym miejscu, bo na razie nie ma siły, by pójść dalej.


Rzym 2 w 1, bo i wystawa i, odbijający się w jej szybie, dom naprzeciwko, czyli wiesz wszystko - jak wyglądał kiedyś wojownik etruski albo hoplita oraz to, jak wygląda kamienica we współczesnym Rzymie. Do wyboru, do koloru - patrz na co wolisz (mnie zafascynował ten ostry czubek na kasku Etruska - po co mu on? Dźgał nim obronno-zaczepnie jakby co, czy jak?).


Krzysztof Kolumb, stojąc bez lęku na czubku swojego bardzo, bardzo wysokiego pomnika w Barcelonie wskazuje kierunek z rozkazem w rodzaju "leć no zobacz, co tam za tą wodą jest" a posłuszna ptaszyna robi, co mu każą. Druga czeka cierpliwie na swoją kolej i zapewne, żeby lepiej wystartować obrała sobie miejsce na głowie odkrywcy. Poufałość godna pozazdroszczenia.


To zdjęcie jednego z paryskich mostów też już kiedyś pokazywałam, ale i wtedy i dzisiaj nie umiem wyjaśnić jak to możliwe, że z betonu ogrodzenia wyrasta żywa, w dodatku kwitnąca pięknie, roślina? Jak dla mnie to nie tyle unaocznienie stwierdzenia "chcieć to móc", ile siły wiary w niemożliwe :)


A to też jedno z moich ulubionych zdjęć (i również je już kiedyś pokazywałam). Podoba mi się jego klimat. Ten pan to pucybut, sfotografowany przeze mnie na jednej z ulic Lizbony. O ile pamiętam, rozwiązywał wtedy krzyżówkę, urozmaicając sobie w ten sposób czas w oczekiwaniu na klienta.


Na koniec zagadka - co to jest? Jak ktoś zgadnie dostanie ode mnie nie wiem co, ale nie będę teraz o tym myśleć, bo może nikt nie zgadnie? :))))
A może jak zgadnie, to ja w nagrodę zamiast tego kogoś dostanę wiosnę? :)
Basia

czwartek, 6 lutego 2014

Tysiące szans, czyli kolejny list do przyjaciółki



M.,
na swoim blogu (www.magialiterczarslow.blogspot.com) napisałaś: "Nie ma przypadkowych spotkań, i ludzie też nie stają na drodze naszego życia, ot tak. Każdy człowiek zostaje nam dany po coś, aby czymś nas ubogacić, dopełnić, coś pokazać czy uświadomić. Poprzez ludzi dostajemy od życia tysiące szans na to, aby stać się lepszym człowiekiem, lub aby temu człowiekowi pokazać coś, czego on do tej pory nie dostrzegł."
Piękne. Moje serce zadrżało, gdy czytałam to po raz pierwszy. Ile tych szans zmarnowałam? Czy dostanę kolejne? A co, jeśli nie?
Zostanę sama ze sobą a przecież nie dam rady wziąć się za rękę i poprowadzić w dobrą stronę. Potrzebuję wzoru, według którego będę kreślić linię swego życia. I przewodnika na tej drodze, by mnie podtrzymał i powstrzymał, jak będzie trzeba.
Anioła mi trzeba i jego skrzydeł, by mnie niosły, bo sama mam jedynie marne wyrostki u ramion i ani śladu aureoli.
A wiesz, że kiedyś spotkałam Anioła? Nie miał skrzydeł. Był dzieckiem, poprosił o pomoc i pozwolił mi sobie pomóc. Nigdy nie zapomnę ogromu miłości w jego oczach, gdy na mnie patrzył. Nikt nigdy wcześniej tak na mnie nie patrzył.
Dostałam lekcję. Wiem już, czym jest miłość. To patrzenie. Specjalny rodzaj widzenia.
Bo ten, kto wpada w takie patrzenie wie i to wie na pewno, że jest ważny, jedyny, piękny, bezcenny i potrzebny.
Moje serce narodziło się wtedy na nowo. I postanowiło nauczyć się kochać. Nauczyć się patrzeć. Uczę się tego ciągle, bo na mojej drodze wciąż stają ludzie, którzy czekają na moje patrzenie. Którzy patrząc na mnie, dotykają mojego serca, by je przemieniać.
Myślę, że nieustannie jesteśmy głodni takiego patrzenia, głodni swoich oczu, głodni siebie. I myślę też, że dostajemy tysiące szans na to, by ten głód zaspokoić.
Jednak wiem, że nie umiem patrzeć, ciągle jeszcze nie umiem tak, jak pragnę umieć. Ciągle jestem w drodze. Ciągle czekam na szanse, by się zatrzymać i popatrzeć. Może kolejny raz mi się uda. Może już jutro, za tydzień czy dwa, za rok...
Dobrze, że są Anioły. Zapamiętałam spotkanie z jednym z nich. Pamiętam też te z ludźmi, którzy umieli już patrzeć, których oczy mnie ocaliły, w oczach których odnalazłam siebie - moją szansę na pełnię życia. Nie chcę zapomnieć, nie chcę stracić żadnej szansy, nie chcę zgubić nikogo, kto się nią dla mnie stał.
Powiedz - jak to zrobić?
Jestem bezradna jak dziecko. Ale może to właśnie jest ta droga. Bo ten "mój" Anioł był przecież dzieckiem. I czekał na pomoc. Jak ja.
Dziękuję Ci za Twoje słowa. Za przypomnienie o co chodzi w patrzeniu.
Basia

wtorek, 4 lutego 2014

"Jesteś moim marzeniem"

"Jesteś moim marzeniem" wyznała mi nakrętka z butelki popularnego napoju.
Nie uwierzyłam od razu. Przyjrzałam jej się spokojnie. Nie wyglądała na szaloną. Wręcz przeciwnie - zwykła, prosta i zielona. A jednak...
No i serce mi się roztopiło. Kochana nakręteczka! Jak miło z jej strony, że gada. A jeszcze milej, że takie miłe rzeczy :)


Córcia mi opowiadała, że są ludzie, którzy namiętnie zbierają te nakręteczki z napisami a potem spotykają się z innymi zbieraczami i razem układają z tych napisów historie.
Ja tak kiedyś zrobiłam z tytułami moich postów i wyszła mi miłosna opowieść. Całkiem zresztą interesująca, jak sądzę ("Skojarzenia" z 1 listopada 2012).
A być czyimś marzeniem jest, myślę, marzeniem wielu :) Brzmi tak ślicznie! Chociaż z drugiej strony, gdy ma się świadomość jak nieczęsto marzenia stają się rzeczywistością...
Kiedyś usłyszałam "powiedz o czym marzysz a powiem ci, kim jesteś". A od siebie dodam - jeśli w ogóle nie marzysz, to też to o tobie mówi.
Czy słyszeliście kiedykolwiek słynną mowę Martina Luthera Kinga, w której pojawiły się słowa "I have a dream"? Ja jej kiedyś wysłuchałam i w trakcie słuchania dech mi zaparło. Ten człowiek mówił z taką pasją, siłą, mocą jakąś przedziwną, jakby się modlił z głęboką wiarą w spełnienie tej modlitwy.
Wrażenie kolosalne.
Kiedy byłam małą dziewczynką, marzyłam żeby umieć czarować, czyli oceniając to dzisiaj, nie napracować się a mieć :) Dziecięce rojenia, chociaż... przyznaję, że od tamtego czasu zdarzyło mi się sporo razy otrzymać coś, co mogę określić jedynie jako dar z nieba, dany mi bez mojego starania, zabiegania, zapracowania a jedynie będący spełnieniem pragnień. To dopiero robi wrażenie!

Fot.: Seb Smal

Znam takich, których marzenia wyrzucają na ziemską orbitę, nawet jeśli nie dosłownie. Znam i takich, których zapędziły na krańce świata. Albo w rejony życia, o których innym się nie śni.
Mam, przyznaję, dziwną słabość do marzycieli :) Bo zawsze są to ludzie z pasją, dla których nie ma rzeczy niemożliwych. No i co? I mają to, czego zapragnęli. Prędzej czy później, w pełni czy tylko w kawałku, ale jednak mają.
Marzenia są naszą siłą.
Może więc nakręteczka niegłupio mi wyznała? A może była tylko posłańcem i ktoś mi ją podrzucił z nadzieją, że załapię o co chodzi? :) Nie załapałam, przyznaję, ale... chyba zacznę na ten temat marzyć :)))
Pozdrawiam kochani ciepło i proszę, zaglądajcie, gdzie się da - do nakrętek, do filiżanek z kawą, na mojego bloga :), w głąb czyichś oczu, bo nigdy nic nie wiadomo. Może się okazać, że gdzieś czeka na Was piękne wyznanie, czego serdecznie Wam życzę :)
Basia

niedziela, 2 lutego 2014

Zapisane w głębi serca

Czy lubisz opowieści? Kiedyś gdzieś przeczytałam taką o Księdze Życia. Mówi o tym, że tę Księgę z pustymi, czystymi kartami otrzymujemy w momencie naszego urodzenia. Miejscem jej przechowywania jest nasze serce. Słowo po słowie, akapit po akapicie, rozdział za rozdziałem zapisuje się w niej nasze życie ze wszystkim, co w nim. Od czasu do czasu można usłyszeć w sobie cichy szelest - to przewraca się kartka na końcu rozdziału. Potem jest już zawsze inaczej - następuje zmiana.
Bardzo sugestywne.


Rzeczywiście, kiedy sięgnę w głąb swojego serca odnajduję tam wszystko to, co w nie zapadło albo się schroniło, co ukryłam albo otrzymałam i co poniosę wszędzie. Co jedynie poniosę, bo cała reszta... cóż, jest tylko resztą.
Kiedyś oglądałam film, z którego zapamiętałam jedynie fragment jakiejś sceny, ale za to cały tytuł - "Wystarczy być". To, że "wystarczy" dowiedziałam się już parę razy w życiu.
Kilka miesięcy temu zgubiłam śliczną i dość cenną bransoletkę. Nie wiem jak, gdzie i kiedy zsunęła mi się z nadgarstka. Nie mam jej.
Ja jestem. Nadal. A piękno we mnie jest bezcenne. W Tobie też. A ja czuję wdzięczność, że dane mi są oczy, które umieją je dostrzec. I wcale nie pomimo, tylko po prostu - widzę i już.


Tego, co zamieszkało w moim sercu nie zgubię. Serce to nie nadgarstek. Nic się na niego nie nakłada. Wszystko w nie wpada. Tak ma. I nie da się na nie ani krzyknąć, ani tupnąć nogą - nie słucha. Wie, co cenne?
Czasem ja też to wiem.
Są chwile, których udaje mi się nie przegapić. Kiedy zapominam pamiętać o codzienności. O swoim ludzkim dreptaniu. O szemraniu moim i cudzym, o tym, co nie ubogaca a zaśmieca, o kłopotach, które wcale nimi nie są.
To chwile zaczarowane, w których tak łatwo odnajduję i spotykam swoje albo czyjeś bogactwo i piękno.
Cała nasza cenność mieści się w naszych sercach. Tam są wszystkie odpowiedzi.
Nikt w nikim nie musi, jedynie może, to zobaczyć. Jeśli tego chce. Jeśli patrzy sercem.
Basia