sobota, 23 maja 2015

To, co warte pamiętania

Czasem coś, cokolwiek, jakieś szukanie, porządki albo po prostu przypadek zaniesie mnie w przeszłość - do dawnych zdjęć, rzeczy zapodzianych i zapomnianych, tekstów, które kiedyś napisałam.
I zawsze jest tak samo - lekkie zaskoczenie tym, co spotykam. Bo ludzka pamięć jest zawodna i dzięki temu to, co stare po jakimś czasie jawi się jako może nie tyle nowe, co odkryte na nowo.
Nie zawsze widzimy to samo tak samo. Upływający czas bywa najlepszym sprawdzianem dla patrzenia, bo rodzi dystans.


Grzebanie w szufladach, pudłach i na półkach (robię zapóźnione wiosenne porządki) zrodziło we mnie nieodkrywczą, ale przecież prawdziwą refleksję, że te "podróże" w przeszłość niosą czasem wiele wzruszeń. Bo można spotkać tam tych, których już nie ma w moim "teraz". Także mnie sprzed jakiegoś czasu.
Uważam, że pogubienia są częścią życia, czymś, co jest jego nieodłącznym elementem, więc nigdy nie rwę szat z rozpaczy, gdy mi się ktoś czy coś zgubi, chociaż przyznaję - strata  nigdy nie jest łatwym doświadczeniem.
Jednak przyjęcie tego, co jest wydaje mi się o wiele lepszym rozwiązaniem niż życie tyłem do przodu, czyli wpatrzonym nieustannie w przeszłość.


Przez spotkania z przeszłością odkrywam na nowo wiele spraw i to jest fajne doświadczenie.
Poza tym często niosą ze sobą nagłe przejrzenie na oczy jak oświetlonych flarą, co można streścić w pełnym wyrazu "o rety!" :)
Najbardziej w tym specjalnego rodzaju "podróżowaniu" lubię ciepło, które ogarnia, gdy przeszłość ujawniona okaże się być piękna, dobra i niosąca radość. Wtedy zwykłe porządki stają się przyczyną uśmiechu. I to jest bardzo pozytywne "o rety!" ":)
Nie wędruję jakoś specjalnie po minionym. Za bardzo mnie pochłania teraźniejszość. Jednak nie mam nic przeciwko okazjonalnym spotkaniom z tym, co kiedyś. Dzięki temu można także zobaczyć wiele różnic między dawnym "teraz" a dzisiejszym.


Na koniec piękna ballada - "Światła Taorminy".
Zachwycił mnie klimat tego utworu.
Dobrych dni :)
B.


piątek, 15 maja 2015

Miłość w "Termosie"



Dawno nie było u mnie poezji, więc... najwyższy czas. A skoro jest maj, to także pora na miłość. Przynajmniej w wierszu :)
Bo z miłością tak bardzo każdemu z nas do twarzy. Dlatego czekamy aż się zjawi, bo przywołać jej nie sposób. A jak już mamy szczęście i spadnie nam prosto w serce siejąc zamęt, wywracając życie do góry nogami i nie pozwalając ani na chwilę o sobie zapomnieć, to serca goreją. Jak w wierszu, który się do mnie przyplątał.
Bo z poezją w moim życiu jest jak z pogodą - pojawia się niezamówiona, nieoczekiwanie i niejednokrotnie umie zaskoczyć. Nie szukam jej specjalnie, nie wertuję stron tomików, nie przekopuję portali, a i tak wpada mi w ręce i w serce.
Czasem myślę, że to poezja nieustannie mnie szuka, więc chcąc jej wynagrodzić trud odwdzięczam się przynajmniej tym, że od czasu do czasu zagłębiam w jakąś rymowankę słowną albo tekst pięknie zwany białym wierszem.

Marian Hemar to nazwisko swego czasu bardzo znane. Pisał różnie - wzniośle i prześmiewczo, od serca i dla serca, ale zawsze dobrze, bo po prostu miał talent. Rymowało mu się zgrabnie i lekko, trzymał rytm i w dodatku wszystko miało sens. 
Dzisiaj dla mnie i każdego, kto kochał, kocha albo będzie kochał - urokliwy wiersz Mariana Hemara pod tytułem:
TERMOS


Trudno tak to powiedzieć
Po prostu, bez drżenia w głosie,
Że miłość w sercu gorącą
Schowałem, jakby w termosie.

Gdy wrócisz — (świat jest okrągły,
Obiegnij go jak najchyżej,
Im dalej będziesz ode mnie,
Tym bliżej będziesz, tym bliżej!).


Gdy wrócisz — (nie możesz nie wrócić,
Co noc o tym myślę bezsennie,
Że jutro znów będę czekał
Na ciebie. Tak jak codziennie).

Gdy wrócisz — może zziębnięta,
Gdy wrócisz — może zmęczona,
Włosy twe będę całował,
Oczy i twarz, i ramiona.

Nie dam ci dojść do głosu,
Róż na twych ustach rozmażę,
Miłością ci usta poparzę,
Jak wrzącą herbatą z termosu.

(za: milosc.info)

Zauroczył mnie wdzięk tych słów. I ich żarliwość, a może nawet... łapczywość  - głód, który niesie ze sobą miłość. Nieustanny głód. I nieustanną nadzieję. I żar, który nigdy nie traci swojego ciepła.
Od teraz już zawsze termos z gorącą herbatą czy kawą będzie mi się pięknie kojarzył :)

I tradycyjnie przy okazji poezji - muzyka. 
Wybrałam znaną, co nie dziwi, bo nad wyraz piękną, ludową pieśń angielską prawdopodobnie z 16 wieku, chociaż chodzą słuchy, że to król Henryk VIII napisał ją dla Anny Boleyn. Opowieść brzmi tak ładnie, że możemy przymknąć oko na prawdę historyczną ;) 
Posłuchaj i... pozwól sobie na marzenia :)


B.

niedziela, 10 maja 2015

Pudełko z prezentami

Szum deszczu za oknem zaniósł moją wyobraźnię w rejony, o których zaraz opowiem. Najpierw - wstęp :)
Podarunki. Prezenty. Miłe niespodzianki. Zaskakujące sobą mniej lub bardziej albo wcale. Duże, małe i takie sobie. Zapakowane i nie. Trafione albo tylko odrobinę.
Wszystkie lubię :) Tak mam. Bo cieszy mnie ujawnione ludzkie serce.
Wtedy zapala się we mnie światełko i płonie. A ja tak to lubię. Bo mi we mnie migocze i mruga na bardzo piękny temat - ludzkiej życzliwości.
Bezcenne.


Dzisiaj mam dla Ciebie pudełko pełne prezentów.
Otrzymałam je kiedyś od wspaniałego, pięknego człowieka jako dar serca (Moni - jeszcze raz dziękuję :)). Jest w kształcie książki. Jest piękne :) Wypełniłam je tym, czym zdołałam i teraz darowuję jego zawartość Tobie.
Z jakiego powodu? Niech się zastanowię... Na pewno dlatego, że jesteś. No i ponieważ ja też jestem. A to już wystarczy, by ktoś kogoś obdarował, więc... 

Mam dla Ciebie grzebień do rozplątywania potarganych, zagmatwanych spraw - piękny, stary wyrób, bardzo cenny, ale właśnie dlatego go otrzymasz. Bo wiem, że warto Ci go podarować. Jestem pewna, że zrobisz z niego właściwy użytek.

Teraz - różowe okulary. Spójrz przez nie - świat wypiękniał w mgnieniu oka. A ludzkie twarze mają ciekawy odcień, który zaciera na nich cień złości, szarość gniewu i bladość zawiści. Zakładaj jak najczęściej, bo mają moc wyłapywania tylko tego, co piękne.

Lusterko. Wiem, że nieduże, ale skuteczne. Zerkniesz w nie i zobaczysz prawdę. Pomaga zawsze i każdemu, chociaż bywa źródłem gorszego humoru. Dlatego jest takie małe i nieostentacyjne, żeby nie straszyć za bardzo. Jednak pamiętaj, proszę, że prawda nie zawsze bywa niemiła, ale zawsze uwalnia od ciężaru.

No i szal. Sto procent ciepła. Najczystszego z możliwych. Jest przez to mięciutki i przytulny. Do otulania w każdej potrzebie, o każdym czasie i w każdym miejscu. Nie zgub, noś zawsze przy sobie, sięgaj po niego bez wahania.

Teraz pendrive w kształcie serca. Kiedy go połączysz ze swoim sercem przekaże Ci na nowo wiarę w miłość, którą Cię ktoś obdarza. Do noszenia przy sobie zawsze i na zawsze.

No i siedmiomilowe buty, dzięki którym pokonasz odległość do drugiego człowieka w mgnieniu oka. Można je nosić bez skarpetek, więc nie musisz tracić czasu na ich szukanie i wkładanie. Po prostu wskakujesz w buty i... już jesteś blisko.

Dostaniesz też ode mnie gumkę do wymazywania z Twoich myśli tego, co Ci się w nich nie spodoba. Nie żaden korektor do zamalowywania. To nic nie daje, tylko zaciera ślady udając, że ich tam nie ma. Gumka czyści bez pozostawiania smug pamięci.

A teraz... drzwi. Wiem, dziwny prezent, ale one nie są pozbawione sensu. Prowadzą poza Twój świat. Kiedy je otworzysz, zobaczysz inne patrzenie, myślenie i czucie. Nie Twoje. Mogą Ci się przydać, chociaż nie jestem pewna, bo być może już takie drzwi posiadasz :)

I jeszcze białe rękawiczki z mięciutkiej bawełny. Do zajmowania się delikatnymi sprawami, które można zranić niechcący, ale i tak skutecznie. Umożliwią stuprocentową subtelność dotyku, więc spokojnie możesz w nich dotknąć czyjegoś serca.

A teraz muzyka. Taka, która przynosi pokój serca. Niech Cię osłania przed trudem i bólem życia.

B.

niedziela, 3 maja 2015

Paryż ujawnia tajemnice


Przeszłość jest częścią każdego z nas. Czasem się za nami wlecze, bywa że nam ciąży lub przeciwnie - stanowi piękne wspomnienie. Jedno jest pewne - jeśli mamy teraźniejszość, musimy też mieć to, co minęło.
W naszych sercach zamieszkują dawne zdarzenia i związane z nimi uczucia i nie da się tego pozbyć ani siłą woli, ani ucieczką w cokolwiek. Można jedynie na własną przeszłość się zgodzić albo nie.
Pierwsze przyniesie pokój serca i uporządkowane życie, drugie - nieustanną walkę z góry skazaną na przegraną. Mimo tak niby oczywistego wyboru nie wszyscy godzą się z rzeczywistością postrzegając walenie głową w mur jako najlepszy pomysł na życie, a przynajmniej sporą jego część, póki coś lub ktoś nie wywróci tego życia do góry nogami.
Otrzymany spadek zazwyczaj kojarzy się z czymś w rodzaju totalnej zmiany - było tak, jest tak. Przed oszołomionymi tym oczami przewija się szaleństwo możliwości, bo skoro dostało się z nieba podarunek, to wszystko zdaje się być wykonalne.
Trudno zaprzeczyć marzeniom, chociaż... życie pisze swoje scenariusze. Doskonale przekonał się o tym bohater filmu (świetny Kevin Kline), który z ogromną przyjemnością niedawno obejrzałam ("My Old Lady", scenariusz na podstawie własnej sztuki oraz reżyseria Israel Horovitz).
Premiera miała miejsce jesienią ubiegłego roku i o ile się orientuję film należy do niszowych. Wcale się nie dziwię, bo opowiada o dziejach ludzkiej duszy, a niewielu odbiorców jest na tyle odważnych, by podjąć ryzyko usłyszenia czegokolwiek na ten temat (chociaż może, i oby tak było, mylę się).
Rzecz dzieje się w Paryżu, do którego przybywa niemłody Amerykanin dziedzicząc po zmarłym ojcu kilkusetmetrowe mieszkanie z ogrodem. Postrzegając się jako życiowego nieudacznika upatruje w tym podarunku od losu szansę na odmianę. Nie spodziewa się jednak, że decyzja ojca niekoniecznie ma na celu wzbogacenie. A przynajmniej nie w materialnym sensie.
Dla tego człowieka zaczyna się więc trudna podróż w czasie - wędrówka zbolałego serca po traumatycznej przeszłości. Towarzyszy mu w tym niezwykła osoba - przyczyna wszystkich jego kłopotów (rewelacyjna Maggie Smith). Pojawia się też bliźniaczo podobna do niego, bo tak jak on poraniona, pokrewna dusza (moja od zawsze i na zawsze ulubienica, czyli Kristin Scott Thomas). I poplątane w przedziwny sposób losy tej trójki tworzą arcyciekawą opowieść, od której nie sposób się oderwać.
Kiedy jej słuchałam, serce przyśpieszało mi wiele razy kojone na szczęście obrazami malowniczego Paryża z jego nadrzecznymi bulwarami, ogromnymi kamienicami z zatrzaśniętymi na głucho wielkimi bramami i specyficznym klimatem tworzonym przez zastawione kawiarnianymi krzesłami i stolikami chodniki, kamienne rzeźby na małych skwerach i wszędobylski luz udzielający się każdemu, komu zostało dane tam zawitać.
Film przekonuje, że Paryż - miasto świateł skrywa za ich zasłoną niejedną tajemnicę. A odkryć ją to czasem... znaleźć prawdziwy skarb wart więcej niż odziedziczony spadek.

B.