poniedziałek, 30 września 2013

Przebudzenie

Kochani,
po moim pożegnaniu z Wami zostałam przez wielu z Was obdarzona czymś wspaniałym - zrozumieniem i wsparciem. I swoją obecnością, mimo że nic nie publikowałam. Bezcenne. Absolutnie bezcenne i wzruszające - dziękuję każdemu z Was. I proszę, byście to odebrali osobiście :) Pamięć o tym zostanie we mnie na zawsze.
Arsenio, napisałaś mi w swoim komentarzu, że "ci, co chcą, poczekają, ci, co chcą, znajdą".
Naprawdę, nie sądziłam, że to się tak potoczy. Rezygnując z prowadzenia bloga, w ogóle nie myślałam o tym, co będzie. Poczułam się wypalona i tyle. Nie miałam planów. Tak sobie po prostu byłam.
Okazało się, że w jakichś sercach jednak się zakorzeniłam i, że nie mogę tak sobie zniknąć.
No i płomyk w moim sercu rozpala się na nowo - dziękuję :)
Stało się to błyskawicznie. Nie spodziewałam się tego i nie jest to moja zasługa, ale Wasza. Dlatego jak znowu zacznę się tu pojawiać, to wiecie kogo macie za to "winić"? :)
A wczorajszy dzień jeszcze "dolał oliwy do ognia". Wieczorem, gdy szłam sama, jakiś chuligan rzucił we mnie z przejeżdżającego samochodu butelką z resztką piwa. Nie udało mu się trafić - Anioły istnieją. Jednak to zdarzenie dało mi do myślenia. Patrząc na roztrzaskane tuż przede mną szkło pomyślałam, jak niewiele brakowało, aby rozbiło się na mojej głowie.
Nasze życie jest tak kruche. W każdej chwili może zostać zdmuchnięte jak płomień świeczki. A ja się zajmuję takim drobiazgiem jak to, czy mam siłę pisać czy nie. Czasem człowieka zaślepia i mnie właśnie to się przydarzyło.
Obudziły mnie Wasze serca. Nie zapomnę o tym nigdy.
Usłyszałam niedawno, że pokora to prawda. Dane mi było zobaczyć tę prawdę szybciej niż sądziłam. Prawdę o sobie, o tym, co we mnie.
Dzisiaj tyle. Jeszcze tylko zdjęcie. Specjalnie dla Was śliczna jesień z mojego ogrodu :)


Czy widzicie tę kroplę deszczu, która za chwilę spadnie z łodygi, ale na razie "robi" za szkło powiększające?
Świat jest piękny.
Do zobaczenia zapewne niedługo :)
Basia

wtorek, 24 września 2013

Pożegnanie

Kochani,
podjęłam decyzję o zaprzestaniu prowadzenia bloga.
Dlaczego? Zgodnie ze słowami cytatu z "Przemyśleń": zgasł mój wewnętrzny ogień. Przestało mi się podobać to, co piszę. Przestałam widzieć w tym sens. Przejrzałam bloga i stąd moje wnioski. Uporządkowałam to, co dałam radę uporządkować. Reszta zostaje niezmieniona i na razie... zostaje.

Nie umiem powiedzieć, czy kiedykolwiek tu wrócę. Być może. Możliwe, że to tylko przerwa, której mi potrzeba. Jeśli tak, to nie wiem, jak długo potrwa.
Jeżeli starczy Wam cierpliwości i tego chcecie, to proszę - poczekajcie na mnie :), bo już teraz dostaję od Was burę za to pożegnanie :) Potrzeba mi trochę czasu :)
Nie niszczę bloga, jest co czytać :) Zapraszam.

Natomiast nadal aktywny będzie mój drugi blog - zapraszam. Tam zamilknę dopiero wówczas, gdy opublikuję całą książkę.

Dziękuję wszystkim, którzy kiedykolwiek mnie tutaj odwiedzili, którzy komentowali albo po prostu byli :)
Przepraszam tych, których zawiodłam.
Życzę każdemu z Was wszystkiego, co dobre i piękne - niech się spełni :)

Pozdrawiam i... do zobaczenia?
Basia

P.s.
Jeśli pragniecie utrzymać ze mną kontakt, to jest to oczywiście możliwe (adres e-mail jest ciągle ten sam, no i mam powiadomienia na skrzynce o każdym komentarzu).

Zakorzenione serce

Kochani - jesień. Nawet jak świeci słońce, to i tak poranki i wieczory są bardzo zimne. Wczoraj, wracając z zumby zmarzłam, bo w dodatku wiał lodowaty wiatr.
Gabrysiu, gdzie jest ta obiecana przez Ciebie złota polska? Jak się zasiedziała u Ciebie, to bardzo proszę wykop ją delikatnie i podeślij do mnie, dobrze? Bo mi jej brakuje. Chciałabym poczuć jej zapach i trochę jeszcze powygrzewać się w słońcu. Na razie pozostają zdjęcia. To zrobiłam ostatniej soboty.


A to... kiedyś.


Lubię fotografować drzewa. Są niepowtarzalne a przez to wyjątkowe. Jak ludzie.
Opowiem Wam o tym, co kiedyś widziałam, bo mi się teraz skojarzyło. Przechodziłam przez pobliskie osiedle i zobaczyłam operację przesadzania dorodnego, dużego drzewa w nowe dla niego miejsce. Trafiłam na moment, gdy osadzano go w ogromnym dole. Wszystko trwało dość długo - tyle trzeba było zrobić. Kiedy poszłam tam kilka dni później, zobaczyłam że drzewo jest umocowane naprężonymi mocno linami, które jak rozumiem pomagały mu utrzymać się w pionie, póki samo nie nabierze sił. Dzisiaj lin już nie ma, drzewo jeszcze urosło a właściwie rozrosło się i wtopiło sobą w otoczenie. Wygląda, jakby tu było od zawsze.


Policzyłam, że przenosiłam się w nowe miejsca, jak do tej pory, pięć razy. I za każdym potrzebowałam czasu, by na nowo się "ukorzenić", wrosnąć. Trochę to zawsze trwało, ale po pewnym czasie nowe miejsce stawało się moim. Człowiek tak potrafi. Chociaż mówi się, że nie przesadza się starych drzew. Może rzeczywiście jest jakiś moment w życiu, od którego już bardzo trudno, albo w ogóle nie jest możliwe, wrosnąć w nowe otoczenie. 
Życie pisze różne scenariusze, więc przesadza się drzewa. Ludzie sami się przenoszą.
Jednak jest takie miejsce, jedno jedyne, z którego w żaden sposób nie uda się nikogo wyrwać. To ludzkie serce. Jeśli ktoś się w nim "zakorzenił", to tam zostaje.
Tych, których kochamy stale nosimy w sobie. I stale pamiętamy, bo miłość nie cierpi na zaniki pamięci.
Basia

piątek, 20 września 2013

Spotkanie

Nie wiem od czego zacząć - od "dzień dobry" czy od "dobry wieczór", bo nie wiem jaka jest pora dnia, gdy to czytasz. Zresztą, to bez znaczenia. Dla mnie ważne jest, że jesteś. A skoro jesteś, to może i dla Ciebie jest to ważne.
Lubię spotkania. Wiem, że są różne. Z konieczności, obowiązkowe, które są po coś i coś dają, jakąś korzyść. To jak handel - ty mi to, ja tobie tamto. Taka wymiana towarów. Czasem wymiana myśli, słów. Nie mam nic przeciwko temu. Jednak, myśląc teraz o spotkaniu, myślę o czymś innym.
Dzisiaj rano obudziły mnie dźwięki pianina - synek moich sąsiadów ćwiczył przed pójściem do szkoły. Czasami słyszę też w innych porach jak wytrwale powtarza jakąś trudną dla niego frazę aż do momentu, kiedy jest pewien, że zagrał ją dobrze. Znasz to zapewne z własnego doświadczenia - w nasze życie wdziera się życie innych ludzi. Mnie kiedyś to zastanowiło. Ta bliskość życia obok. Wiem, że to konieczność, ale ona kiedyś pojawiła się z potrzeby.
Podoba mi się to pragnienie życia nie w samotności. Podoba mi się pragnienie bycia z drugim człowiekiem. Chociaż to bycie nie zawsze jest łatwe.


To winogrona z ogrodu mojego taty. Opowiem Ci o ich smaku. Przy skórce są trochę cierpkie. W środku wypełnia je galaretowata słodycz. A w niej zanurzone są pestki, które po rozgryzieniu są gorzkie.
Myślę, że człowiek jest jak te winogrona. Trochę w każdym z nas tego, trochę tamtego. Dlatego nam czasem ze sobą jest trudno.
Kiedy ludzie się nie znają, to widzą jedynie to, co na zewnątrz. Dopiero, gdy z czasem "wgryzamy się" w siebie możemy w pełni poczuć smak. I wtedy okazuje się, że nie zawsze jest to sama słodycz.
I po to są spotkania - by poczuć swój smak. Bo spotkanie to bycie ze sobą. O takim spotkaniu myślę, zapraszając Cię tu do mnie. Żeby ze sobą po prostu pobyć przez jakiś czas.
Zostawiam w tym miejscu swoje myśli i emocje. Wiem, że mogą irytować. Wiem, że mogą bardzo się różnić od Twoich myśli. Wiem, że to, co czuję może Ci nie odpowiadać. Bo mam w sobie i gorzkie pestki i cierpką skórkę. Mam też słodycz :)


Moje kolejne skojarzenie - człowiek jest jak bukiet kwiatów. Chociaż bukiet jest jeden, to kwiatów w nim wiele i do tego różnych.
Mówię o tym, bo jak już tu jesteś, to zapewne nie jest Ci trudno zauważyć jak różnie ten mój blog wygląda. Czasem wpisy są takie, czasem inne. Jak w bukiecie. Jak we mnie.
Jednak bez względu na to czy to Ci się podoba czy nie, zaglądając tu, masz szansę na spotkanie ze mną. W dodatku to spotkanie jest bardzo specjalne, bo tak naprawdę zależy tylko od Ciebie. Ty decydujesz o tym, czy ono się odbędzie i jak długo potrwa.
Dla mnie najważniejsze jest to, że jest ktoś, kto tego spotkania chce. I chociaż tutaj nie uda nam się usiąść razem przy kawie, to możemy to sobie wyobrazić :) Jaką pijesz? Ja czarną bez cukru, czyli "brzydką" jak mówi moja przyjaciółka. Za to zagryzam ją zawsze czymś słodkim. I co? Muzyka w tle czy cisza? Przytulny kącik czy stolik w środku rozgadanego tłumu?
Bez znaczenia, prawda? Po prostu dobrze, że tu jesteś :)
Basia

czwartek, 19 września 2013

Światło

Opowiem Wam coś. Szłam kiedyś korytarzem na najwyższym piętrze centrum handlowego. Przed jednym ze sklepów ktoś zaparkował wózek, taką gondolę, w której dziecko nie siedzi, ale leży. Przechodząc obok zobaczyłam, że w środku jest maleństwo. Ktoś je po prostu zostawił przed tym sklepem, co jak dla mnie jest niedopuszczalne, ale ja nie o tym. Maluszek miał zapewne jakieś cztery miesiące. Leżał w tym wózku w plamie blasku, który wlewał się z góry przez oszklony w tym miejscu dach - był słoneczny dzień. Nic więc nie było w tym dziwnego. Jednak dziecko wpatrywało się w ten blask z tak szczęśliwym wyrazem buzi, z tak rozświetlonymi oczami, jakby tam kogoś widziało. Wymachiwało rączkami i nóżkami i po prostu śmiało się całym sobą. Widok był niezwykły, bo wokół nikogo a tu taka radość.

Zdjęcie: Seb Smal

Przypomniałam sobie o tym, bo trafiłam na zdanie, które mnie zachwyciło: "Dobry człowiek jest jak małe światełko. Wędruje poprzez mroki naszego świata i na swojej drodze zapala zgaszone gwiazdy" (Phil Bosmans). Nie wiem jak Wam, ale mnie bardzo podoba się myśl o tym, by zapalać coś, co zgasło. I nie pozwalać zagasnąć temu, co ledwo się tli. Podtrzymywanie ludzkiego światła, wewnętrznego życia w człowieku jest, moim zdaniem, tak wiele warte, że wystarczy za wszystko inne.


Zdjęcie: Seb Smal

Bardzo lubię patrzeć na twarze ludzi, którzy coś otrzymują - medal na zawodach sportowych, nagrodę w konkursie czy imieninowy prezent albo coś tam jeszcze z jakiejś okazji. Bo ludzkie twarze wówczas promienieją.
Czasami widać to samo, gdy ktoś patrzy na dziecko. Taki mały szkrab ma to do siebie, że porusza. Bo umie obdarować sobą? Obudzić serce?
Zastanawiam się teraz czy być dzieckiem, chociaż jest się dorosłym, to właśnie zachować w sobie tę umiejętność? I sprawiać, że inni w kontakcie ze mną będą doświadczać radości i dobra?
Nie jestem pewna, ale coś w tym jest. Przynajmniej brzmi pięknie.

Zdjęcie: Seb Smal

Często przyglądam się ludzkim twarzom. W niektórych jest tak wiele piękna, że promienieją wewnętrznym światłem. Nie wydaje mi się, by było trudno to zobaczyć. Bo nie tyle trzeba umieć to dostrzec, co chcieć.
Zachwytu nim, to piękno, nigdy nikomu samo z siebie nie narzuci z góry. Nie może postarać się, by ktoś się nim oczarował. Skoro piękno jest, to jest. Po prostu.
Zachwyt rodzi się w tym, kto patrzy. Jest z niego. Tylko z niego. Z jego "chcę".
Basia

wtorek, 17 września 2013

Jesiennie


Świat się rozpłakał i w moim ogrodzie zrobiło się jesiennie. Winorośl wygląda na zmarzniętą i zrezygnowaną. Aż się boję czy nie oznacza to, że ciepłe słoneczne dni złotej jesieni już nie wrócą. A tak bym chciała odwlec jeszcze w czasie, i tak przecież czekające nas niedługo, chłody. Nie jest  łatwo szybko zaakceptować zmiany. Przyzwyczajamy się wszyscy do tego, co jest i gdy już nie jest takie, jak było, to trochę tego "było" żal. Jak dla mnie lato za szybko umknęło i mam do niego o to trochę pretensji.


Mimo tego lekko pesymistycznego jesiennego nastroju patrzę z zachwytem na piękno, które mi natura zaprezentowała. Bałam się czy na zdjęciach wyjdą krople deszczu, ale najwyraźniej nie miały nic przeciwko temu, by wziąć udział w sesji jako modele. Bardzo lubię przyłapać naturę na czymś, co jest ulotne i trudno uchwytne. I "zamrozić" na jakieś prawie zawsze.
Popatrzcie jak ciągnie nas w stronę zatrzymania chwil, które odbieramy jako piękne albo cenne czy niezwykłe a może po prostu takie, w których nam dobrze. Stąd nostalgia, gdy to się nie udaje. Pozostają wspomnienia. Są jak zdjęcia, tyle że ukryte w nas. Trzymamy gdzieś w głębi siebie, "zamrożone" na jakieś prawie zawsze, cenne dla nas chwile. A może są i takie, które zostaną tam na zawsze. Nawet jeśli z czasem lekko wypłowieją i obrosną marzeniami, to i tak przetrwają, otulone naszym ciepłem.


W jakiś zupełnie przedziwny sposób utrwalamy w sobie minione dni, strzegąc ich piękna albo trudu czy bólu. Zapominanie nie jest postrzegane jako norma. Zwykle się z niego tłumaczymy, bojąc się czy nie oznacza to w nas choroby. I niech mi tu ktoś nie krzyczy teraz na mnie, proszę, że bajam smętnie. Dostroiłam się do natury jako jej integralna część. Nie miewacie tak? Widok spłakanej winorośli, która jak mniemam przeczuwa rychłe przemijanie, przywiódł mi na myśl takie oto rojenia.
Nie mam nic przeciwko wspomnieniom i tęsknocie za minionym. Przecież to świadczy o nas jak najlepiej. Mówi o naszej głębi. O wrażliwości. Sile uczuć. A to wszystko składa się na nasze ludzkie piękno. Zachwyca.
Myślę, że tęsknota za tym, co było mówi nam wyraźnie o tym, czego pragniemy. Można to zlekceważyć. Można nie. Lata nie przywrócę. Jednak mogę czekać na kolejne jego nadejście, bo nie tylko przechowuję w sobie pamięć o nim, ale też doświadczam pragnienia, by znów było.
Basia

poniedziałek, 16 września 2013

Moje wędrówki po Polsce. Lublin, czyli moja bajka

Są ludzie z mojej bajki, są miejsca z mojej bajki, a przede wszystkim jest ona sama - moja bajka. Taka, w której jestem u siebie i sobą. Myślę, że klimat swojego życia tworzy się sam z siebie, jeśli mu się w tym nie przeszkadza narzucanymi siłą modami, które aktualnie panują.
Moja bajka to wędrowanie. Czasem myślę, że urodziłam się nie w tym czasie i nie w tym miejscu, co powinnam. Bo moim marzeniem jest iść, iść i iść. Nie mogę tego wprowadzić w czyn. Zbyt dużo wyborów, dokonanych w czasie, gdy niewiele o sobie wiedziałam. I, proszę, nie myślcie, że narzekam. Lubię swoje życie. Także dlatego, że robię, co mogę, by jednak czasem sobie iść :)
Dlatego lubię poznawać nowe miejsca, lubię podróże. Lubię też być w miejscach już mi znanych, bo wędrowanie w nich ma również ogromny urok. Powracanie jest uspokajające.
Lublin to miasto, w którym mieszkałam od czasu moich studiów przez kilkanaście lat. Tam teraz mieszka moja najbliższa rodzina i przyjaciele, więc mam gdzie wracać i robię to często i chętnie. Pokażę Wam kawałek Lublina, który złapałam w kadr aparatu fotograficznego w czasie mojego niedawnego tam pobytu.

To front Zamku pięknie oświetlony słońcem, któremu już bardzo chciało się spać. Zdjęcie zrobiłam ponad morzem ludzkich głów, bo akurat trwały na lubelskiej starówce dni Festiwalu Smaku.

Na niewielkiej przestrzeni rynku tłoczyły się budki z regionalnymi pysznościami.

A teraz moja ulubiona kamienica (ta niebieska). Piękna, prawda?

Ta uliczka prowadzi do Zamku a po drodze jest śliczny nieduży Plac po Farze.

A to już widok na Bramę Krakowską - jedną z tych, które prowadzą na Stare Miasto, a którą z niego wyszłam. W Bramie albo w jej pobliżu grywają czasami i śpiewają muzycy, więc klimat jest... no!

Odwracamy się do Bramy plecami i mamy widok na Krakowskie Przedmieście, zamienione jakiś czas temu w deptak (za "moich" czasów była to zwykła ulica, z jeżdżącymi nią samochodami).

A tak Krakowskie wygląda dalej. Lubię tak iść i iść tędy aż do miejsca, gdzie jest moja była uczelnia, potem skręcam w lewo i idę jeszcze dalej aż do... domu mojej siostry, która jak nikt inny z niczego umie przyrządzić najpyszniejsze jedzenie pod słońcem (ach, te tarty z warzywami!!!).

No i jeszcze budynek, który mnie nieustannie zachwyca od lat

I wnętrze jednej z restauracji na starówce, gdzie jadłam wiele razy moje ukochane włoskie jedzonko. Tu na zdjęciu jest patio, gdzie można być, gdy pogoda na to pozwala, ale w środku budynku też jest ślicznie i nastrojowo.

A na koniec jeszcze jedna kamienica. Też ze starówki. Nie mogę się od tego miejsca oderwać, ale chyba mnie rozumiecie - piękne, czyż nie?

I... jesień w Lublinie na ulicy, którą idę do domu moich rodziców.

Tak to właśnie wędrowałam po Lublinie chłonąc tę moją bajkę, z której chociaż część chciałam Wam pokazać. Dla mnie jest piękna. Bo... moja :)
Basia

P.s.
Gabrysiu, ten post powstał z myślą o Tobie :) Mam nadzieję, że kiedyś spotkamy się w Lublinie (także z Moniką :))

niedziela, 15 września 2013

List do przyjaciół

Kochani,
otrzymałam od Was sygnały pełne troski o to, co się ze mną dzieje, bo milczałam, jak na mnie :), dość długo. Dziękuję za tę troskę - to wzruszające i bardzo, bardzo ciepłe. I już wyjaśniam. Na moją nieobecność na blogu złożyło się kilka przyczyn. Najważniejsza z nich to mój kolejny, tym razem trochę dłuższy niż zazwyczaj (oprócz wakacji), pobyt poza domem. I tym razem wykorzystany przeze mnie nie tylko po to, by odpocząć i spotkać się z rodziną i przyjaciółmi.
Wszyscy wiemy czym są koleiny na drodze. Kiedy trafia się na nie, to siłą rzeczy wpada się w nie i jedzie tak, jak prowadzą. Nawet jeśli początkowo nie sprawia to kłopotu, to po pewnym czasie może jednak w dosyć specjalny sposób przeszkadzać. Chętnie by się z nich umknęło i jechało równą szosą. Takie "koleiny" zdarzają mi się w wielu sprawach. Najpierw jest jakiś początek, który niepostrzeżenie utrwala się i tworzy się życiowy kierat, schematy, ramki. Coś, co jest takie samo i tak samo. A życie to zmiany. Choćby tylko we mnie, ale jednak. I ten schemat już nie nadąża. Wyrasta się z niego. "Koleiny" przeszkadzają.
To tak jak z nową znajomością, która powoli się rozwija. Dochodzą elementy, które "złapała" po drodze, coś, co się w nią wbudowało, co sprawia, że ta relacja już na pewno nie jest taka jak na początku, ale ja wpadłam w "koleiny" tego początku i gdzieś w sobie "jadę" nimi, nie widząc, że jest już inaczej. Nie łapiąc momentu zmian. Jednak je czuję. Długo więc tak nie umiem, bo czuję przecież, że coś mi przeszkadza, ale też szybkie życie nie pozwala mi na wprowadzenie w sobie zmian na temat. Potrzeba mi więc czasem otrząśnięcia się jak pies po wyjściu z wody. Muszę popatrzeć na nowo na to, co stare albo co od dawna. Też tak macie? Bo mam nadzieję, że nie odbiegam sobą od jakiejś ludzkiej normy :)
Na to wszystko potrzeba czasu. Trzeba zatrzymać się i spojrzeć. I właśnie sobie popatrzyłam. Na kilka spraw w moim życiu. Na moje pisanie chociażby. I na moje relacje z ludźmi też.
Dlatego zaszyłam się w kącie i umilkłam, by usłyszeć siebie. By usłyszeć swoje serce po to, żeby mnie poprowadziło. Usłyszałam.
A przy okazji usłyszałam także ciekawie brzmiące słowa, które dają do myślenia (cytuję za panią Małgosią, której nie znacie, ale ja tak :)): ludzie dzielą się na geniuszy, którzy uczą się na błędach innych, na ludzi inteligentnych, którzy uczą się na swoich błędach i na głupców, którzy w ogóle się nie uczą.
I tak oto spędziłam ponad tydzień na słuchaniu, rozmyślaniu i porządkowaniu, co, jak sądzę, wyszło mi na dobre. Mam wielką nadzieję na bycie inteligentnym człowiekiem :), bo bardzo, bardzo nie mam ochoty być głupcem. Do bycia geniuszem nie aspiruję, bo nie przyglądam się błędom popełnianym przez innych ludzi, mając uwagę zaprzątniętą popełnianymi przeze mnie.
A poza tym wszystko jest u mnie OK :) Zresztą popatrzcie sami


To ja w Lublinie - mieście, gdzie spędziłam ostatni tydzień a wcześniej kilkanaście lat swojego życia i gdzie wracam, kiedy tylko mogę do moich bliskich i dalszych :) i gdzie wszędzie staram się chodzić na piechotę. Uwielbiam klimat lubelskiej starówki z jej małymi kawiarniami, restauracjami i sklepikami pełnymi różnych różności. Zawsze tam zachodzę gdzieś na kawę i ciacho albo na obiad. I zawsze sobie stamtąd coś przywożę, bo to trochę tak, jakbym zabierała ze sobą kawałek Lublina. Tym razem do mojej kolekcji srebrnych obrączek dołączyła jeszcze jedna - śliczna plecionka nabyta przeze mnie w niezwykłym miejscu z duszą i widokiem na Plac po Farze. Nie chcę przedłużać, więc opowiem o tym innym razem.
Teraz jeszcze raz dziękuję za ciepło, którym mnie obdarzyliście w czasie mojej nieobecności i za Waszą obecność tutaj. Taką obecność pomimo, więc dla mnie szczególnie cenną.
Pozdrawiam najcieplej jak umiem :) Otulam dobrymi myślami, pamięcią nieustanną i tym moim odnalezionym na nowo sercem, żeby nikomu z Was nie było zimno (mimo początków jesieni).
Basia

czwartek, 5 września 2013

Obdarzanie


Jestem dorosła i doskonale umiem zająć się sobą i o siebie się zatroszczyć. A jednak uwielbiam, gdy ktoś zrobi mi herbatę czy kawę albo przygotuje dla mnie posiłek. Zawsze mi to zupełnie inaczej smakuje niż to, co sama sobie przyrządzę. I nie chodzi tu wcale o kucharskie umiejętności. Zaopiekowanie się mną, chociaż nie jestem dzieckiem, wzrusza. Moje serce skacze a ja się czuję cudownie.
Kiedy moja córeczka była uczennicą podstawówki, robiłam jej do szkoły kanapki. Wyznała mi kiedyś, że zanim je zje najpierw zagląda do środka, co tam się znajduje. I cieszy się, widząc jakie niespodzianki dla niej przygotowałam. Okazuje się więc, że to, co zrobiłam nie tylko smakowało, ale też radowało.
Kiedy odwiedzam moich rodziców, zawsze czekam na moment, gdy mój tato zaproponuje mi kawę albo herbatę. Wiem, że mogę ją sobie zrobić sama, ale czekam, by dostać to od niego. Patrzę jak przynosi parujący kubek i stawia przede mną z uśmiechem w oczach a ja... topnieję.
Bo zawsze do tego, co otrzymuję dodana jest miłość. Czy to w kubku z herbatą czy w filiżance kawy czy w kanapce leży sobie albo pływa serce. Doprawia sobą, dosmacza i karmi ciało i duszę jednocześnie.
Obdarzanie. Coś pięknego. Jest tak wymowne. Nie sposób się pomylić. Daje ktoś, kto kocha. Swój czas, gdy przyrządza dla mnie jedzenie albo czyta to, co napiszę. Swoje serce, gdy odmierza znaną sobie ilość kawy, bo wie jaka mi smakuje i gdy reaguje na to, co się ze mną dzieje. Pamięć, kiedy ktoś pyta o sprawy dla mnie ważne i gdy nie muszę powtarzać w nieskończoność, że piję tylko czarną kawę bez cukru.
Troska, czułe zajęcie się kimś są przyprawą życia. Nadają mu niepowtarzalny smak i aromat. 
Bez tego marnie. Źle. Smutno i beznadziejnie. Bez daru, jakiegokolwiek daru, ale danego z głębi siebie po to, by ten, kogo obdarzamy czuł się dobrze, lepiej, był szczęśliwy, bez tego jest bardzo, bardzo źle.
Nic nie jest w stanie tak poruszyć serca jak otrzymanie daru. Nic nie zatrzymuje w pędzie życia bardziej skutecznie. Nie mówi wyraźniej, że warto żyć.
Przy czym wcale nie potrzeba wiele. Niekonieczne są pomysły z uszczęśliwianiem rodem z filmów. Życie to nie film. Życie jest zazwyczaj proste i zwykłe. I to, co proste i zwykłe doskonale się w nie wplata.
Miłość uobecnia się na różne sposoby. I bez znaczenia jest to, czy znajdzie się w kubku herbaty czy w ciepłych słowach a może w głębokim spojrzeniu bez słów. Pewnym natomiast jest to, że jej nam potrzeba. I nie tylko dlatego, że bez niej kawa już nie taka. Bez niej filiżanka wydaje się po prostu pusta.


Kochani, bardzo bym chciała przygotować dla Was kawę czy herbatę albo pyszną kanapkę, ale w tym miejscu jest to niemożliwe. Przyjmiecie więc zamiast tego kilka ciepłych słów?
Od dzisiaj, kiedy będziecie pić kawę albo herbatę, zajrzyjcie najpierw do filiżanki. Może się zdarzyć, że ujrzycie tam, pływające sobie radośnie serce. W niektórych filiżankach na pewno będzie to moje serce :)
Życzę każdemu z Was, by życie zawsze Wam smakowało.
Basia

poniedziałek, 2 września 2013

Niecodzienność


Koniec wakacji. W rozmowach stale teraz słyszę o powrocie do prozy życia i o tym, jak wspaniale było z dala od niej. Zastanawia mnie to. Rozumiem, że codzienność potrafi przytłoczyć swoją zwykłością, ciągle tym samym, obowiązkami, czyli tym, co "muszę" a nie tym, co "chcę".
A wakacje to jednak przede wszystkim to, co "chcę". Dlatego długo umiemy nosić w sobie pamięć pięknych miejsc, w których byliśmy. I umiemy wracać do tych wspomnień często, jakbyśmy karmili się przeszłością.


Myślę, że jednak szkoda życia na to, aby wspominać minione jako piękno i to, czego naprawdę się chce a żyć czymś, o czym myśli się z niechęcią. Uważam, że wakacje można mieć na co dzień. W sobie. Niecodzienność jest na wyciągnięcie ręki. Dostępna zawsze i każdemu. Bo przecież nietrudno zanurzyć się w tym, co cieszy, ucisza, koi i wspiera sobą.
Myślę, że tęsknota za świętowaniem, za niecodziennością, nie bierze się znikąd. Wypływa z głębi nas, bo tak zostaliśmy uczynieni. Powołani do radości, do szczęścia. Do tego, co dobre i piękne. Bardzo mi się to podoba. Sądzę, że lekceważyć tego nie sposób.
Czekanie na to, że zdarzy się coś niezwykłego może wyczerpać siły. Realne wakacje są tylko od czasu do czasu. Żyć tęsknotą za nimi się nie da. Ona jest tylko po to, by nam coś oznajmić - prawdę o nas: "tak jest mi dobrze, tego całym sobą chcę". Można za tym pójść. Albo nie.


Wiem, że czas niezwykły można stale nosić w sobie. Bez względu na to, gdzie jesteśmy.
Skoro świat wokół jest, jaki jest, to ja w nim mogę być, jaka chcę. Piękne wnętrze nie zależy od istnienia piękna lub jego braku na zewnątrz. Po prostu jest albo go nie ma.
Przy czym każdy sam określa, a więc i tworzy to, co jest pięknem w nim. A to sprawia, że nie wszyscy je dostrzegą. Uważam, że jednak nie po to ono jest, by przypochlebiać się ludziom. Ono jest jak cenny kruszec - stanowi wartość samą w sobie, tylko z tego powodu, że jest.
Basia