niedziela, 8 marca 2015

Na plusie


Lubię szukać optymizmu. Nie jako ucieczki "przed", ale jako bycie "pomimo".
Bo to jednak wybór. A skoro go mam, to wolę coś na plusie. Także temperaturę za oknem :) chociaż akurat na to wpływu nie mam.
A optymizm jest jak motyl - plamka koloru, która miga tu i tam, przenosi się z miejsca na miejsce, więc chcąc ją schwytać trzeba się natrudzić. Jednak warto.


Dzisiaj zobaczyłam optymizm w błękicie nieba i słońcu.
Bo chociaż gałęzie drzew i krzewów nadal są nagie, a zieleń trawy jest z zeszłego roku, to tworzą piękno oczekiwania. Przecież wiem, że to tylko jeszcze przez chwilę.


Ujrzałam go w bukiecie kwiatów, które jak uśmiech słońca przywitały mnie z samego rana. Przyniosły zapach wiosny i ciepło serca. I ciszę - ukojenie.
Bo dobrze jest wiedzieć.


Znalazłam w słowach zamkniętych między barwnymi okładkami dwóch książek, które czytam przerzucając się od jednej do drugiej w zależności od nastroju. Jedna jest lżejsza, trochę magiczna i bardzo ciepła. Druga głębsza, piękna tą głębią, ale też lekko nostalgiczna. Obie za to świetnie napisane.


Spotkałam w filmie przynoszącym rozbawienie pomieszane z rozczuleniem. I chociaż jest w nim też trochę goryczy i niezliczone kieliszki alkoholu sugerujące, że jest on niezbędnym łącznikiem między ludźmi, to i tak jest przesympatyczny. Może dlatego, iż swobodnie oscyluje na granicy absurdu i prawdopodobieństwa, a to mieszanka bardzo stylowa.


Otrzymałam wraz z SMS-em od przyjaciela, który nigdy nie zapomina pamiętać. I mailami od bliskich mi osób, które umieją dawać słowami (dziękuję :)). I w rozmowie pełnej troskliwej miłości.
Sporo tego jak na niedługi czas.
Koraliki dobrych chwil nanizane na sznurek zapamiętania tworzą naszyjnik optymizmu. Każdemu w nim bardzo do twarzy.
Przesyłam uśmiech :)
B.

14 komentarzy:

  1. Witaj...Basiu.Ja też wolę plus....więc już jesteśmy dwie. A dzisiaj będąc na spacerze widziałam ślicznego motyla,cały żółty...no ale oczywiście okazuje się ,że w przypadku motyli,ptaszków....to ja jestem "powolna jak żółw".....mimo ,że staram się mieć aparat pod ręką,ba nawet w ręku....Ale na pewno w mailu podzielę się z Tobą...kilkoma fotkami z wczorajszego i dzisiejszego dnia.....A dziękuję Ci za naszyjnik optymizmu....chętnie przyjmuję......a uśmiech.....już Ci przesyłam....o już powinnaś go odebrać.....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odebrałam - dziękuję :) Ciepło od Ciebie zawsze do mnie dociera na czas :)
      Podejrzewam, że z motylami jak z ludźmi - nie zawsze dają się schwytać nawet w kadr :) Ja za tymi (motylami), których fotografię prezentuję musiałam się trochę nabiegać. A ile mi tylko mignęło przed oczami! No widzisz - w tym też jesteśmy dwie :)
      Bardzo ciepło pozdrawiam Grażynko i czekam na fotki :)

      Usuń
  2. Witaj Basiu:) Jestem zachwycona zdjęciami motyli i żonkila, świetna wyrazistość fotek i piękne ujęcia. Zwiastuny wiosny. Urocze.
    Siostra bardzo dobrze wypowiadała się o filmie o stulatku, nie widziałam do tej pory zwiastuna, dzięki Tobie zobaczyłam, że rzeczywiście warto obejrzeć i zdrowo się pośmiać.
    Książki...obie wyglądają zachęcająco, szczególnie zauroczyła mnie okładka "Francuskiej oberży", zawsze zachwycały mnie niebieskie okiennice.
    Optymizm...cecha, dzięki której da się jakoś funkcjonować w świecie pełnym problemów i trudności. Cieszę się, że należ do grupy osób posiadających tę cechę. Dużo łatwiej się żyje.
    Basiu, dobrego tygodnia i DZIĘKUJĘ za wczoraj i dziś:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Motylki są z mojego archiwum, ale żonkile jak najbardziej teraźniejsze :) Film jest świetny. Bardzo polecam - optymistyczne spojrzenie na świat i życie gwarantowane!
      Mnie także przyciągnęła okładka z niebieskimi okiennicami. Książkę czyta się bardzo dobrze - lekka, ciepła, pełna uwagi skupionej na tym, co istotne w nas i wokół. I w dodatku z maleńkim elementem niezwykłości.
      Dobrego tygodnia Moni :) Ja dziękuję za... zawsze :)

      Usuń
  3. Wczoraj usłyszałam o tym, że można w swoim sercu poszukać małego światełka i „pracować” nad nim tak żeby najpierw rozrosło się do rozmiaru serca, potem wyszło z niego, a jeszcze później zapełniło dom, okolice, napotkanych ludzi itd. Światełko ma magiczną moc, tylko trzeba umieć je w swoim sercu dostrzec, bo może być przysypane. Trzeba je odgruzować :) Wiosna to pora odgruzowywania - prawda? I koniecznie temperatura musi być przy tym dodatnia, bo jak zamarznie wszystko w koło, to nam światełko pod taflą lodu utknie...A tak przy okazji...stęskniłam się już Basiu za Twoimi „wędrówkami” po sercu”...:)Pozdrawiam słonecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękna opowieść o światełku. Wiesz Gabi, jacy my wszyscy jesteśmy do siebie podobni - mamy bliźniacze serca. Szukamy światełek u innych, a mamy je każdy w sobie i od tego trzeba zacząć, prawda?
      Dziękuję za Twoje słowa :)
      Moje serce samo udało się na wędrówkę. Musi trochę pospacerować, bo wtedy najlepiej mu się myśli. Albo gubi po drodze to, co niepotrzebne. Tak czy tak jest trochę daleko, ale jestem pewna, że wróci. Trzeba tylko trochę czasu :)
      U mnie pochmurno, ale ciepło, więc odpozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  4. Nasza rzeczywistość może być szara lub wielobarwna.
    W mniejszym stopniu zależy to od tego, od czego odbija się światło, zanim dotrze do naszych oczu.
    W większym - od pryzmatu w oczach...

    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I cały problem w tym pryzmacie. A raczej z nim. Zgadzam się, że to, co widzimy zależy od nas, a nie od tego co jest. Patrząc przez pryzmat bólu widzi się to samo inaczej niż przez pryzmat szczęścia.
      Szukanie optymizmu to próby takiego ustawiania pryzmatu, by jednak pojawiły się barwy.
      Miło, że się pojawiłeś :)

      Usuń
    2. O właśnie - i tutaj wchodzi w grę świadomość. Za jej pomocą - jak to słusznie zauważyłaś - możemy ten własny pryzmat nastrajać. To od naszego wyboru zależy, czy sytuacje trudne traktujemy jak katastrofę, czy jak doświadczenie, a drobne radości jak nic nie znaczące epizody, czy fundament szczęścia.
      Zgadzam się również z Tobą, że trzeba podejmować każdego dnia, w każdej chwili taką odrobinę wysiłku (jeśli wchodzi to w nawyk - przeważnie nie takiego znowu dużego), aby dostrzec "coś" wokół. To szukanie komuś, kto zdołał już odnaleźć w sobie "odkrywcę" sprawia po prostu frajdę - czyż nie? :)
      Tysiące małych cudów spotykamy na swoich drogach każdego dnia - czekają one tylko na moment, w którym zostaną przez nas odkryte. To informacje, bodźce do rozwoju, impresje, drobne zachwyty...
      Jest tu wszystko czego potrzeba :)

      Mnie również jest miło...

      Usuń
    3. Tak, jeśli chodzi o odkrywcę w sobie, to trzeba się po prostu na to zdecydować, a raczej zgodzić. A potem nie jest trudno o myślenie "zobaczę co jest za tym pagórkiem" :)
      Pamiętam moje pierwsze wejście na górski szczyt gdzieś tak w okolicach 2000 m., bo stamtąd jednak trochę inaczej widać. Było to na tyle dawno, że dzisiaj nie pamiętam co to był za szczyt, może Kopa Kondracka, a może Małołączniak, dość, że jak już się tam znalazłam zobaczyłam przed sobą... morze podobnych szczytów :) I moja radość - to nie koniec! Tyle jeszcze przede mną :)
      No właśnie - frajda :)

      Usuń
    4. Z Małołączniakiem wiąże się dla mnie również bardzo osobiste wspomnienie - wieeele lat temu - i były to również moje pierwsze "2-tysięczniki" :) Przeżyłem tam nieplanowaną przygodę, której powodem najogólniej rzecz ujmując był również właśnie ten "głód kolejnych szczytów" :) Otóż wszedłem na niego od strony Kopy bardzo późno owego dnia, ale miałem ogromną ochotę zdobyć jeszcze Krzesanicę. Było to dość nieodpowiedzialne wtedy - wracałem tą samą drogą, ale uświadomiłem sobie, że jest już zbyt późno i nie zdołam dotrzeć przed nocą na dół. Zdecydowałem się wtedy na zejście właśnie z Małołączniaka dużo trudniejszą drogą - czarnym szlakiem - na który nie byłem gotowy, ale wiedziałem, że w tej sytuacji ryzyko muszę podjąć :) Oj działo się... i strach w oczy zajrzał, ale co widziałem i przeżyłem to moje... :)
      Strachu już nie pamiętam, ale wciąż pamiętam niewypowiedziane na głos "wow",kiedy spoglądałem z kolejnych szczytów w otchłań przed sobą, w tak odległy patrząc stamtąd horyzont...

      Usuń
    5. Schodziłeś z Małołączniaka do Miętusiego Przysłopu? Bo tam są w pewnym momencie łańcuchy. A wcześniej mocno zasypany piargiem szlak, po którym łatwo zjechać zamiast zejść. Ja tam schodziłam właśnie od Krzesanicy, którą zaliczyłam niejako po drodze z Ciemniaka, więc do Miętusiego dotarłam niemal padając ze zmęczenia, ale może dzięki temu pamiętam :)
      Ech, ten horyzont daleki...

      Usuń
    6. Dokładnie tą drogą - i to "wiszenie" na łańcuchach oraz stawiania ostrożnie każdego kroku, mając przed (raczej pod) sobą kilkudziesięcio-metrowe przepaście zapamiętałem z tego zejścia najlepiej :)

      Usuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń