poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Krótka historia "wielkanocnego patyka" i nie tylko


Dzisiaj trochę żartobliwie, a trochę na poważnie.
Zacznę od opowieści.
Otóż, kilka dni przed wielkanocnymi świętami kupiłam trochę kwiatów i gałązek do dekoracji domu. Wiecie o czym mówię - bazie, jakaś urokliwa kłująca zieleninka, forsycje i ślicznie powyginane we wszystkie możliwe kierunki gałązki wierzby iwa z maciupeńkimi pączkami.
Co do tej iwy sprzedawczyni powiedziała mi, bym koniecznie trzymała ją w wodzie jakieś dwa tygodnie no i nie wynosiła na zewnątrz, żeby roślince nie było zimno, to na pewno puści korzenie i będę ją mogła zasadzić w ogrodzie.
Tak też zrobiłam. Wierzbinka się postarała i w ciągu kilku dni wypuściła mnóstwo korzonków.
Radość wielka w rodzinie, rzecz jasna, bo życie się objawiło ze swoją mocą itd. i tylko czekaliśmy na ciepłe dni, by maleństwo przenieść do ogrodu.
W międzyczasie radośnie poinformowałam o tym jedną z moich znajomych, która odpisała mi jakoś tak trochę złowieszczo prezentując na zdjęciu wielki, rozczochrany krzew pokryty maleńkimi zielonymi listkami. Od pierwszego wejrzenia zabrzmiał mi znajomo. No i się nie pomyliłam.
Usłyszałam, że jeszcze dwa lata temu był "wielkanocnym patykiem" (dzięki Alu za soczyste określenie :)) który po świętach został posadzony w ziemi, bo wypuścił był korzonki, więc mu się należało za trud. No i... rośnie!!!
Jak siedziałam, tak siadłam bardziej.
Licząc na palcach, bo w szoku w pamięci mi nie szło, doszłam do wniosku, że całkiem niedługo, a moja niewinnie wyglądająca wierzbinka przejmie we władanie cały ogródek! I co na to orzech (włoski zresztą), który jak do tej pory króluje w słonecznym kącie dumny, że chociaż ścięty niebacznie dwa razy przy koszeniu trawy wspiął się na wyżyny sztuki i rosnąc jak szalony nie pozwolił, by mu się to przytrafiło po raz trzeci. Jak zaczął, tak przestać nie może, więc co roku patrzymy wiosną na to, co nam coraz bujniej kołysze się nad niewielkim spłachetkiem trawy, a co jak nic zapowiada rychłą zmianę w potężne drzewo.
I jak oni się teraz pomieszczą?!
Mając liczne a niecierpiące zwłoki obowiązki i równie wiele przyjemnostek zajęłam się jednym i drugim odkładając na później rozmyślania o wierzbince, a raczej o jej przyszłości.
Nie przypilnowałam więc sprawy i się zemściło, bo któregoś dnia pod koniec ubiegłego tygodnia, kiedy tylko weszłam do domu zostałam radośnie zawleczona na ogród, gdzie znalazłam skromnie przycupniętą pod orzechem naszą wierzbinkę pieczołowicie tam zasadzoną i opatuloną korą, żeby koty sąsiedzkie nie zrobiły jej krzywdy siusiając w jej pobliżu.
Co miałam robić? Wyraziłam zachwyt i uznanie na bok odsuwając troskę o przyszłe lata. Ale i tak mi jakoś tak lekko szumi w głowie jakby w przeczuciu zielonego gąszczu, przez który niedługo będę się przedzierać chcąc pogadać z panią Małgosią - sąsiadką z naprzeciwka.
Jak to nigdy nie wiadomo, co się może stać i kiedy....
Ech...
B.

7 komentarzy:

  1. Basiu przyznam ,że przede wszystkim rozbawiła mnie Twoja opowieść i to chyba dobrze.Nie martw się o te przyszłe lata...może ta roślina "wierzbinka" odwdzięczy Ci się i zrobi się taki "zielony daszek" pod którym mogłabyś usiąść ,poczytać lub po prostu poleniuchować.... Bo jak sama piszesz,nigdy nie wiadomo co się może stać....lepiej czekać na niespodziankę miłą.....Mam propozycję-po mniej więcej roku pokaż w tym miejscu co "wyskoczyło" z tego "wielkanocnego patyka"....możesz się zdziwić....a ja razem z Tobą bardzo chętnie to zrobię...
    Przesyłam Ci dobre myśli..i uściski serdeczne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę się obawiam Grażynko, że za rok obie bardzo, bardzo możemy się zdziwić wyglądem mojej wierzbinki :) Ma moc, mówię Ci :)))
      A poważnie - jest śliczna i pięknie prezentuje się na moim niewielkim ogródku. I chyba się przyjęła, bo listki jej się rozwijają.
      Trzeba przyznać, że życie umie zaskoczyć :) Lubię dobrze kończące się niespodzianki, a mój wrodzony optymizm każe mi myśleć o wierzbince radośnie i z czułością :)
      Zrobiłam dzisiaj parę zdjęć tej magnolii, o której Ci kiedyś wspomniałam. Już powoli gubi płatki, ale ma i tak jest cudna. I miałam pod nią niezwykłe, interesujące spotkanie :) Opowiem w mailu i wyślę Ci zdjęcia, ale już nie dzisiaj, bo padam po wielu godzinach spędzonych w szkole na malowaniu.
      Serdeczności :)

      Usuń
  2. Witaj Basiu:) Sprawiłaś nam bardzo miłą niespodziankę bardzo radosnym postem. Z uśmiechem na twarzy czytałam tę opowieść. Przede wszystkim bardzo się cieszę, że masz w ogrodzie orzech! Absolutnie kocham to drzewo. Jestem pewna, że będzie królem Waszego ogrodu:) A wierzbinka.....może królową, albo chociaż księżniczką;)
    Tak, masz rację, czasami trzeba odsunąć na bok troski liczyć na to, że natura jakoś sama to rozwiąże:)))
    Dużo uśmiechu i dobra na na najbliższe dni i kolejne też:)))) M.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedy zamieszka we mnie radość, chętnie się nią dzielę :) Z tym orzechem to całą epopeja! Dostałam go kiedyś w prezencie od moich rodziców jako mały patyczek z korzonkami. Posadziliśmy go wśród trawy i to go zgubiło biedaka, bo został skoszony razem z nią. Odrósł, ale nie na tyle, by był bardzo widoczny i za rok sytuacja się powtórzyła. No to w kolejnym roku zaczął rosnąć w tempie zatrważającym :))) Teraz jest z niego kawał chłopa :) Kiedy nagle jesienią zrzuca gwałtownie wszystkie liście, wiemy że zima jest bardzo blisko. Bardzo go lubię :)
      Serdeczności Moni :)

      Usuń
  3. Oho, żeby nie było tak jak u Muminków, co to im CALUTKI dom zarósł przez parę patyków wrzuconych nie tam, gdzie trzeba...
    A ja mam wieść wprost przeciwną - ja naprawdę CHCIAŁAM roślinność mieć na balkonie, w tym celu nabyłam za 3 PLN na targu sukulent taki jakby, rozchodnik, czy co, taką zieloną różę, co się rozrasta jak szalona (jak ma szansę...). Nie zdążyłam jej umieścić w glebie, nocowała w doniczce i torbie na balkonie, w towarzystwie dwóch innych rozchodników i sałaty. I co rankiem ujrzałam??? Rozerwaną siatę, wydłubaną na lastryko różę, a raczej dokładnie 1/2 róży. Reszta zeżarta.
    Bo u mnie sroki-grasanty występują silnie. Rozchodniki mi reguralnie wyciągają z doniczek, na podściółkę pod dziecko, czy co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie kracz Arsenka, błagam! Z ciężkim sercem myślę o uśmiercaniu czegokolwiek, ale jakby co to ciachnę nie patrząc na nic! I już! Mówiąc ciachnę mam oczywiście na myśli zgrabne przycięcie tu i tam, a nie śmierć na całego.
      A z tymi srokami to zgroza absolutna! Coś ten balkon u Ciebie felerny odrobinę jak widzę. Bo najpierw nieustanne zagnieżdżanie gołębi Cię nękało, a teraz nawiedziły żarłoczne sroki. Mówiłam setki razy - plakat sokoła na okno! Albo pumy. Albo co Ci tam w rękę drapieżnego wpadnie.
      A może sroki po prostu psy na rozchodnik? Jak koty na emulsję? Mało ogarniam zwierzyniec, ale współczuję pogromu w różach.
      Całuję :)

      Usuń
    2. Kochanieńka, śpieszę donieść, że zanabyłam se KRUKA na balkon. Plastykowy, niezaśliczny, może gołąb się zlęknie? I jeszcze śmierdziela na gołębie w psikaczu mam. Ale na srokę jeszcze chyba nie wynaleźli.
      No, ptactwo mnie gnębi, fakt, ale nie złamie... Jam jest sokół milenium:)

      Usuń