poniedziałek, 20 lipca 2015

Ciąg dalszy


Lubię ten czas, gdy okna domów wokół mnie odpoczywają od obecności ludzi przysłonięte żaluzjami, jakby trochę zaspane, czekające cierpliwie w bezruchu na powrót mieszkańców.
Trawa w pobliskich ogrodach rośnie swobodnie niekoszona od dawna. Tu i tam pomiędzy nią wychyli jaskrawą główkę nigdy wcześniej niewidziany kwiat, który nie wiedzieć jak i skąd się tam wziął - taka swoista samowolka spowodowana brakiem dozoru.
Koty łażą ospale po nieswoim terenie nieprzeganiane, niepłoszone.
Ptaki ośmielone bezruchem wokół domów zaglądają w każdy kąt kłócąc się hałaśliwie o właśnie zdobytą przestrzeń z równie odważnym intruzem.
Wariacko wczesnym rankiem budzi mnie terkotanie kółek w ciągniętych po chodnikach walizkach, trzaskanie drzwiczek samochodów, rozmowy pośpiesznie ustalające coś tam jeszcze tuż przed wyjazdem.
Wakacje.


Poranny niedzielny deszcz, który ochłodził świat wypędził mnie na ogród, by utrwalić jego piękno zamknięte w ocalonych jeszcze przed słońcem kroplach wody przycupniętych na liściach.
Prosiłam je więc o piękny uśmiech i... fotografowałam zachwycona urodą nietrwałej chwili.


A później trafiłam na fragment wiersza Wisławy Szymborskiej, który mnie kiedyś przy sobie zatrzymał, więc go zapisałam:
"Każdy przecież początek
to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie"

Co o tym myślisz?
Bo mnie przyszło do głowy, że tak często wydaje się, iż to koniec albo na odwrót - początek jak start od zera, jakby nie było nic przedtem, jakby nigdy tak, jak teraz.
A zawsze przecież jesteśmy pośrodku - pomiędzy, w drodze, w dążeniu, zatrzymani tylko na chwilę, uchwyceni w momencie jak kropla deszczu na liściu.
Za nami coś i przed nami też. Nawet wówczas, gdy docieramy do ściany, bo to tylko mur, za którym... No właśnie :)
Wierzę, iż zawsze jest jakiś ciąg dalszy - znajomości, miłości czy przyjaźni, życia. Tylko bywają zmiany. I tyle.
(Fragment wiersza Wisławy Szymborskiej "Miłość od pierwszego wejrzenia" za: poema.pl)


A ponieważ trwa wakacyjny czas mam prezent na wolną chwilę :)
Zdarza mi się czasami napisać coś, co można określić jako małą prozę ;)
Kiedyś na blogu zamieściłam (w odcinkach) "Baśń o Czaro Dziejce" - opowieść z przymrużeniem oka, u źródeł której leży moje poczucie humoru ;). Dzisiaj ją wskrzeszam dla tych, których wówczas na blogu jeszcze nie gościłam. A dla pozostałych jako, mam nadzieję, miłe przypomnienie :)

BAŚŃ O CZARO DZIEJCE


Daleko za Siedzibą Ludzką (ale na tyle blisko, by nie czuć się samotnie) na skraju przecudnej polany w środku lasu tuż przy szemrzącym cicho strumieniu stała nieduża, średniej urody chatynka. Cała tonęła w bluszczu, który ją swego czasu oplótł i tak mu się to spodobało, że pozostał na zawsze. Trwała więc symbioza, bo on miał niezłe oparcie, a ona wcale dobrą ochronę, gdyż z daleka i pod odpowiednim kątem sprawiała wrażenie jakby jej w ogóle nie było.
Może właśnie dlatego wielu ludzi nie dawało wiary gadkom, że tam coś jest. Inni szeptali, że i owszem, ale lepiej się tam nie zapędzać, bo nigdy nic nie wiadomo.
Tajemnica więc trwała i powoli obrastała legendą. O jakichś ciepłych płomykach pełgających nocami wśród leśnych zarośli. O zagadkowej postaci przesuwającej się szybko i lekko między konarami starych drzew. I o dziwnej sile przyciągania, której nie sposób się jakoby było oprzeć, gdy się podeszło za blisko do tego miejsca.
Jedni mówili, że to siedziba wiedźmy, która żywi się ludzkimi myślami kradnąc je z beztroskich głów przechodniów. Inni przestrzegali przed urokiem jej oczu, w które łatwo było wpaść a potem nigdy o nich nie zapomnieć.
Tę ostatnią bujdę stanowczo dementowały zirytowane kobiety, których mężczyźni zagnali się daleko w las i którzy potem z niego wrócili, niestety jednak przedziwnie jakoś oczadziali. Kazały im więc codziennie wynosić śmieci i rąbać jak najwięcej drew na opał, żeby w wysiłku mięśni odzyskali rozum.
Nikt nie dzielił się spostrzeżeniami co do skuteczności tych metod, ale jak Siedziba Ludzka długa i szeroka widywało się co i rusz idącego z kubełkiem w ręku faceta o błędnym spojrzeniu albo innego - ospale walącego siekierą w nikomu niczego winne pnie drzew.
Czas mijał, nic się nie zmieniało, życie biegło, legenda trwała.
Razu pewnego przez Siedzibę Ludzką przejeżdżał Przybysz z daleka. Figlarny wiatr rozwiewał mu długie włosy oraz równie długi ogon jego wierzchowca. Klapały o bruk ryneczku podkute kopyta, w takt których mrugały zalotnie rzęsy mijanych panien.
Szeptana wieść o urodzie Przybysza wyprzedziła go zanim się obejrzał przez ramię i dostrzegł w bocznej uliczce gospodę. Zmęczonym będąc podjechał tam, zsiadł z umordowanego klapaniem po bruku wierzchowca (który zdecydowanie wolał bardziej ekologiczne podłoże) i wszedł do środka.
Przywitała go cisza niepomiernie zadziwiona jego pięknem, o którym na co dzień sam nie pamiętał. Dopiero w takich miejscach, wśród ludzi, przypominało mu się i wtedy nigdy nie wiedział co i jak z tym zrobić. Posłał więc przed siebie, a więc w żadne konkretne miejsce, uśmiech i nie dostrzegając, że nagle i gwałtownie zaparło dech wszystkim tu obecnym kobietom, usiadł przy najbliższym wolnym stole.
Ugoszczony został jak należy sowicie odpłacając się uśmiechami i brzęczącą monetą. Potem poddał się atmosferze miejsca i wsłuchał w opowieści snute z powagą przez zgromadzonych przy kominku stałych bywalców. Mocno już podchmieleni pletli co im ślina na język przyniosła, a więc przede wszystkim znienawidzoną przez niewiasty bujdę o urokliwej mieszkance lasu.
Przybysz nadstawił ucha. Ciekawym będąc świata nie chciał bowiem uronić niczego z jego niezwykłości, a tu się na takową zanosiło. Przysiadł się więc do podchmielonych i racząc ich kolejnymi kuflami wypytywał o szczegóły.
Szybko uszy zaczęły go piec od coraz gorętszych wieści. Nie zważając na to, że ich pikanteria zwiększała się wprost proporcjonalnie do ilości pustych kielichów, słuchał chciwie, a rozbudzona wyobraźnia wyświetlała przed jego pięknymi oczami obrazy o treści zdecydowanie tylko dla dorosłych. Przybysz, mając lat sporo powyżej wymaganych osiemnastu, pozwalał im hulać swobodnie i ani się spostrzegł jak zapragnął wdrożyć je w życie. Sypnął więc raz ostatni szczodrze groszem w podzięce i pozostawiając za sobą rozżalone dusze niewiast wsiadł na wierzchowca, a potem odjechał kierując się w stronę wabiącego go lasu.

***

Siedziba Ludzka, dotąd gwarna i wesoła, posmutniała od tęsknoty, która rozpanoszyła się w niejednym domostwie. Westchnieniom końca nie było, więc mgła nimi wzniecona pałętała się każdego ranka po uliczkach i zaułkach.
I tym razem to mężczyźni zgrzytali po cichu zębami mieląc w nich niecenzuralne słowa na wspomnienie pięknego Przybysza. Domagali się też gremialnie coraz to nowych potraw na obiad, co zapędzało niewiasty do roboty bardziej skutecznie niż wyrażana jawnie frustracja.
Jednak... ile można jeść? Poszli więc po radę do najstarszego starca, jakiego udało im się znaleźć. Ten kazał im nazbierać kwiatów leśnych oraz łąkowych i wić z nich obfite bukiety, które następnie należało cyklicznie ofiarowywać swoim damom.
Spojrzeli więc na niego jak na wariata, którym przecież po trosze i był, i odeszli zniesmaczeni łypiąc złym okiem na rosnące wokół zielsko. Jeden czy drugi nawet wypatrzył coś, co uznał za kwiat, ale ponieważ był w gronie kumpli, więc się po to coś nie schylił. A potem przetłumaczył sobie, że nie będzie się wygłupiał w efekcie czego mgła codziennie się pojawiała snując się co prawda przy samej ziemi, ale jednak.
Siedlisko czekało.
Połowa - na zniknięcie mgły, a druga - na pięknego Przybysza. Jedno nie znikało, a drugie się nie pojawiało. Trwała więc sytuacja patowa i nikt nie miał bladego pojęcia jak z niej wybrnąć. Rozwiązanie pojawiło się samo jak to zwykle z rozwiązaniami bywa.
Pewnego ranka powiał silny wiatr, który przegnał mgłę. To poprawiło humor mężczyznom i dzięki temu milej spojrzeli na kobiety. Tu i tam pojawiło się nawet jakieś ciepłe słowo, które w połączeniu z długim czasem jaki upłynął od wyjazdu Przybysza zrobiło swoje. Kobietom wrócił rozum, a do siedziby ludzkiej - spokój.
Wiatr na wszelki wypadek wiał jeszcze trzy kolejne dni, a potem eksperymentalnie ucichł - mgła nie powróciła. Wszyscy odetchnęli z ulgą, ale delikatnie, żeby znów tumanu nie wywołać. I dni zaczęły biec swoim torem, aż do pewnego pięknego słonecznego poranka, kiedy to w Siedzibie Ludzkiej echem poniosło znajome klapanie kopyt.
Wszyscy dech wstrzymali i wpatrzyli się w stronę skąd ów dźwięk się pojawił. Za chwil parę ujrzano znanego już Przybysza i jego nie mniej znanego wierzchowca. Wracali z lasu. Na oko cali i zdrowi. Mieszkańcy Siedziby Ludzkiej łypali podejrzliwie, ale niczego nie udało im się dojrzeć.
Przybysz znów przybył, a potem powtórzył znany sobie i innym scenariusz: gospoda, uśmiech, jedzenie, brzęczące monety, pogaduchy przy kominku. Tylko uszy mu już nie płonęły. Zamiast tego na ustach wykwitł, i tam pozostał, tajemniczy uśmiech znawcom i światowcom przywodzący na myśl pewien portret namalowany przez pewnego włoskiego mistrza pędzla.
Ciekawość tym razem piekła uszy mieszkańcom. Jednak na, niby z głupia frant, zadawane podchwytliwe pytania Przybysz nie odpowiadał nie rozstając się już ani na chwilę z tym denerwującym uśmieszkiem.
Panny z miejsca się więc obraziły. Mężatki uznały, że wcale z niego nie taki piękniś jak to niektórzy kiedyś mówili. A całą resztę cholera brała od tej tajemnicy. W dodatku Przybysza nie miał kto pogonić do wyniesienia śmieci czy rąbania drew.
Kwas narastał niepostrzeżenie.
I znów wiatr przyszedł z pomocą - pewnego wieczora przywiał od strony ciemnego boru swąd spalenizny...

***

Kopnął się kto żyw w Siedzibie Ludzkiej w stronę lasu, by zobaczyć czy to, co myślą jest tym, co jest. Gęsty tłum cisnął się na obrzeżach rozległej łąki, za którą rozciągała się już leśna gęstwina. Nikt jakoś nie miał ochoty się w nią zagłębić. Czekano.
I nagle... O!, zawołało jakieś dziecię, palcem wskazując miejsce wśród krzaków skąd, i to już wyraźnie zobaczyli wszyscy, sączyła się wąska strużka dymu. Dwu czy trzech odważnych podeszło i rozgarnęło kłujące gałęzie.
I oto oczom wszystkich ukazał się śpiący przy maleńkim ognisku niepozorny człeczyna. Zdumienie odebrało wszystkim mowę - nie tego się spodziewali. Frustracja spowodowana rozczarowaniem znalazła ujście w pełnym oburzenia krzyku.
Człeczyna jak leżał, tak zerwał się na równe nogi przecierając zaspane oczy. A mieszkańcy Siedziby Ludzkiej jak jeden mąż wydzierali się na niego pytając czy naprawdę nie słyszał nic a nic o przepisach BHP, że tak beztrosko rozpalił ognisko w lesie? I czy nie wie, głupek jeden, że za to jest mandacik? I dalej w tym guście.
Człeczyna jak stał, tak usiadł przerażony na wieść o zbrodni, której się był dopuścił. Nawet zaczął trochę popłakiwać, ale zaraz znów wrzask się podniósł, żeby nie manipulował otoczenia, więc ucichł. Harmider trwałby może i dłużej, gdyby nie Przybysz, który dopiero teraz pojawił się na miejscu zamieszania.
Huknął głosem potężnym raz a dobrze, a gdy zdumieni siłą jego płuc mieszkańcy umilkli w mig rozwiązał sprawę. Dał minutę człeczynie na wyjaśnienia. Potem dał mu do zrozumienia, co o nim myśli. A na koniec powiedział, by dać biedakowi spokój, bo on i tak już nigdy więcej i w ogóle. Po czym nie czekając aż zgromadzenie ochłonie kazał paru chłopakom zasypać ognisko, zagarnął człeczynę jednym ramieniem a właścicielkę gospody drugim i skierował się do Siedziby Ludzkiej rozprawiając żywo po drodze, by odwrócić uwagę w inną stronę.
Nie wiadomo jak cała sprawa by się skończyła, gdyby nie pewne zdarzenie. Otóż, to samo spostrzegawcze dziecię znów wyciągnęło rączynę i wskazało w głąb lasu mówiąc swoje odkrywcze "O!". Kiedy inni popatrzyli w tamtym kierunku, ucichli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pomiędzy zielenią liści majaczył bowiem cień - nie cień jakby ludzkiej postaci.
Niektórzy dostrzegli kruczą czerń długich loków, inni - blask pięknych oczu, a pozostali zaklinali się, że ujrzeli łagodny gest pozdrowienia uczyniony białą dłonią. Za chwilę wszystko skryły gałęzie i liście.
Mieszkańcom wrócił oddech, a niektórym nawet głos. Odchodzili jednak powoli, z ociąganiem. Ten i ów zerknął jeszcze raz lub dwa w leśny gąszcz, lecz nie widząc już niczego udawał, że to tak tylko mimochodem i bez powodu.
Spokój także powoli wracał na swoje miejsce. I jak to zwykle bywa - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mieszkańcy mieli o czym rozprawiać przez tydzień, póki przyłapanie karczmarki na niecnych figlach z jednym z jej gości nie odsunęło wydarzenia w cień. No i Siedziba zyskała nowego mieszkańca, bo człeczyna okazał się wcale zręcznym balwierzem, który znał się na przypiekaniu loków jak mało kto. Odtąd więc nadobne mieszkanki Siedziby Ludzkiej ganiały do niego regularnie stanowczo twierdząc, że to nie z powodu widzianych gdzieś kiedyś krętych loków, ale ponieważ tak lubią. Tak czy siak jedno było pewne - miały zajęcie i dały spokój z wydawaniem rozkazów odnośnie wynoszenia śmieci i takich tam. Co prawda niektórzy z pozbawionych tego zajęcia znów chodzili jak błędni, ale twierdzili, że to nie z powodu widzianych gdzieś kiedyś pięknych oczu tylko dlatego, że tak mają od urodzenia.
A Przybysz? Cóż. Pędziwiatr był z niego, więc szybko znudziło mu się uśmiechanie, jedzenie i brzęczenie monetami. I tak oto pewnego ranka po sutym śniadaniu wsiadł na swego legendarnego już, nie wiedzieć z jakiego powodu, wierzchowca i odjechał.
Mówiono, że w stronę lasu i że wkrótce chatynka opustoszała, ale... kto tam wie. O całej sprawie pamiętano jedynie do czasu, gdy...
Ale to już osobna historia...

15 komentarzy:

  1. Basiu, Basiu. Jak mi brakowało Twoich opowieści. Ty mnie wzruszyć potrafisz i rozbawić do łez. Słonko Kochane nasze!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Holly za ciepłe, dobre słowa o mnie :) Moje opowieści... ech, plączą mi się po głowie usiłując wyjść na wolność, a ja... zajęta życiem trzymam je na uwięzi do czasu, gdy pozwolę sobie na to, by je w końcu usłyszeć ;)

      Usuń
    2. Basiu, "połknęłam" już "Wędrowca" w jeden wieczór. Wiesz może gdzie można dostać Twoją pierwszą powieść ?

      Usuń
    3. Cieszę się, że "połknęłaś" "Wędrowca" :) Mam nadzieję, że Ci "smakował" :)
      Reszta w mailu :)

      Usuń
  2. Basiu, zaskoczyłaś nie dziś bardzo:) Pomysłem na dzisiejszy wpis. Zacznę od końca...od baśni, którą opowiedziałaś tak plastycznie, że wciąż mam przed oczyma Przybysza na koniu, a także widzę tę leśną chatę. Pomaga mi w tym zdjęcie, urocze bardzo, z drogą leśną, którą z przyjemnością chciałabym podążać:) Wzrusza to przebijające się światło, a także bluszcz, który dzielnie wspina się po drzewie jak po drabinie:)
    Proszę o więcej takich baśni, magicznych, dobrze opowiedzianych i z niedopowiedzeniem na końcu:) Lubię świat baśni, aktualnie wakacyjnie obracam się w klimatach "Opowieści z Narnii" na wyraźne życzenie naszych skarbów:) Baśń przemyca cudowne wartości i treści:)
    Urzekają fotografie roślin, z kroplami wody...Berberys (chyba dobrze rozpoznałam) szczególnie mi się podoba:) Czy u Ciebie Basiu także szaleje dzikie wino, chwytając się czegokolwiek, byleby do góry...U mnie tak jest:)
    Zdecydowanie jest ciąg dalszy wszystkiego, jestem pewna, jest płynność i trwałość, choć czasami trzeba przebić się przez mur. Może to być mur obłudy, obojętności, kłamstwa, fałszu. Przebijamy się, nabieramy doświadczenia, mądrości i kroczymy dalej, do przodu, a oni...co obłudni i fałszywi zostają za nami, przebijają się przez swoje mury.
    Ściskam Basiu:))) Twoja diagnoza we wczorajszym liście absolutnie trafiona, no, jesteś niemozliwa normalnie;) Kapitalnie odczytujesz to, co w człowieku siedzi, dziękuję bardzo:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście miało być: zaskoczyłaś mnie dziś bardzo:)

      Usuń
    2. Tak się cieszę, że Ci się spodobało :) Dawno już nic takiego nie napisałam, ale część z tego, co powstało kiedyś ukaże się w mojej nowej książce, bo tam je upchnęłam jako jej część, czyli trzeba poczekać do lutego :)
      Tak, pokonywanie przeszkód to życiowa norma. Jednak nie da się inaczej, by było to "dalej".
      Uściski Moni :)

      Usuń
  3. Tę baśń wskrzeszasz dla mnie....także.Z przyjemnością przeczytałam tę opowiastkę pełną magii, i mimo ,że nie jestem miłośniczką...krainy baśni (zresztą nie wiem dlaczego się przy tym upieram) wciągnęła mnie. W większości czytałam to z uśmiechem,bo rzeczywiście jest tu Twoje poczucie humoru.Takie małe formy literackie zacznę chyba bardziej doceniać.
    A to ,że znajdujemy się zawsze...gdzieś pośrodku...wg mnie bardzo trafne.Pozdrawiam Cię i cieszę się ,że już za....chwilę Będziesz miała..zasłużony wypoczynek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj Grażka :))) Miło mi, że wciągnęła Cię kraina mojej baśni :) To taki mały wakacyjny przerywnik codzienności.
      Zaczynam odliczanie do wyjazdu, chociaż po drodze mam trochę nerwów, o czym wiesz, ale... trudno, trzeba przez to po prostu przejść.
      Czy wiesz jak wiele znaczy, gdy ktoś się cieszy z mojego niedługiego wypoczynku? Dziękuję kochana :) Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Twoja baśń cudna...oj jak miło się ją czytało:-) Jeśli masz w zanadrzu więcej takich opowieści to proszę częściej! Bardzo mnie zaintrygował koniec i chciałabym przeczytać tą inną historie więc jeśli ją masz już spisaną to proszę nie trzymaj mnie dużej w napięciu tylko zamieść na blogu:-)
    Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że spodobała Ci się moja opowieść :) Przyznaję - dawniej pisałam je częściej. Niektóre włączyłam do mojej książki, która za jakiś czas się ukaże. Mam jeszcze jedną w zanadrzu i pewnie ją także niedługo wskrzeszę :) Twoje słowa mnie zainspirowały i zaczynam myśleć o części dalszej Siedziby Ludzkiej i jej mieszkańców :) Oj Niteczko, może właśnie ruszyłaś lawinę ;)))
      Pozdrawiam :)

      Usuń
  5. Wiersze Wisławy Szymborskiej często mnie zachwycają, głównie prostotą i trafnością.
    Przyznam, że w dzieciństwie często zastanawiałam się nad różnymi granicami. Na przykład wszechświat, czy ma on gdzieś koniec? Jeśli tak, to jak on wygląda? Przecież jeśli to mur, to i za nim musi coś być...
    Zachwyciła mnie też Twoja baśń. Cieszę się, że pomyślałaś o nas, którzy goszczą u Ciebie stosunkowo niedługo. Czekam na więcej. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, wiersze Szymborskiej umieją przy sobie zatrzymać. Myślę, że to cecha dobrej literatury, bez względu na to czy to poezja czy proza. Przez gorszą po prostu "przelatujemy" i szybko zapominamy.
      Fajne pytania stawiałaś. Jest tyle przestrzeni nieznanej. Nasze serca i umysły mają zajęcie :)
      Cieszę się, że baśń Ci się spodobała. Usłyszeć to od Ciebie to wielka rzecz - dziękuję :)
      Na razie odpoczywam i chyba jeszcze trochę sobie na to pozwolę, ale pewnie tylko trochę :)
      Serdeczności :)

      Usuń
  6. Od dziecka kocham baśnie. Tyle w nich magii i można przenieść się w inny świat. Z przyjemnością przeczytałam Twoją i z niecierpliwością czekam na dalsze. Pozdrawiam:):):):)

    OdpowiedzUsuń
  7. O tak, w baśniach jest coś nieodpartego. Przyciągają tajemniczością, odrealnieniem, światem tak różnym od codzienności. Ja także je lubię, ale tylko te pogodne, spokojne.
    Cieszę się, że spodobała Ci się moja :)
    Serdeczności :)))

    OdpowiedzUsuń