niedziela, 2 grudnia 2012

"Zakochana bez pamięci"

Czy jeśli czekasz na niemożliwe, to wykazujesz tym samym objawy szaleństwa czy dokładnie na odwrót, bo masz nadzieję, a ta jakoby nie zawiedzie?
Z drugiej strony jest prawdopodobnie matką głupich. I zakochanych.
A to nie jedno i to samo?
Czyż nie jest głupotą wierzyć w niemożliwe? W miłość, co trwa i przetrwa? I w "a jednak się uda"?
Zastanawia mnie, dlaczego gubimy to, na czym nam najbardziej zależy? To dopiero jest głupota. A potem - łzy. I za późno. I weź napraw to, co spaprałeś.
Szansa na życie jest tylko jedna, a żyjemy z wiarą w to, że to nieprawda, bo jak inaczej wytłumaczyć błędy nie do naprawienia?
A może to dlatego, że mamy złudzenia, co do tego, co mamy.
Ktoś sobie myśli, zanim zdobędzie, że jak już zdobędzie, to wespnie się na szczyt szczęścia a tu... nie TO. Zero szczęścia. Wiatr w oczy na tym wymarzonym szczycie i tyle.
No to po pierwszym, a może i drugim szoku bierzemy się do roboty i szukamy dalej, co skutkuje tym, że zostawiamy ten zdobyty szczyt samemu sobie, bo po co nam on skoro to nie TO?
Szukamy i szukamy, a czas mija i mija, a potem bywa, że po zdobyciu wiedzy sporej, od tego szukania zresztą nabytej, nagle się widzi, że tamten pierwszy szczyt to chyba jednak było TO.
Że nie zawiódł nas instynkt tylko potem zawiodła wiara w niego. I zawracamy. I bywa, że za późno, bo nie udaje się już przekopać przez lata minione.
Och, dołujące. Chyba, że jednak ta iskierka nadziei...
Takie mam refleksje po obejrzeniu "Zakochanej bez pamięci" ("La vie d'une autre" reż. Sylvie Testud) z jak zawsze rewelacyjną Juliette Binoche, od której jak zawsze nie sposób oczu oderwać. 
I Paryż taki piękny jak zawsze. 
I kino europejskie z jego sensem też jak zawsze. 
Nawet jeśli temat oklepany, wyciśnięty jak cytryna, powtórzony setny raz, a jak się okazuje aktualny... zawsze.

Basia Smal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz