poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Jad na zawołanie

Kiedyś o mało co nie nadepnęłam na żmiję. To było dawno, ale pamiętam do dziś.
Schodziłam po skalnych stopniach w dół i już miałam postawić stopę na kolejnym, gdy moją uwagę przykuł jakiś ruch poniżej. Zarejestrowałam ten ruch kątem oka, ale zatrzymałam się na szczęście i wtedy zobaczyłam jak spod mojego wiszącego parę centymetrów nad podłożem czubka buta wypełza szare obłe ciało.
Zamarłam.
Ona odpełzła w pobliskie zarośla i tam zwinęła się w kłębek z głową uniesioną i gotową do ataku. Instynkt. Zrozumiałe. Byłam intruzem na jej terytorium. Poczuła się moją obecnością zagrożona. Zwiała, ale na wszelki wypadek nie traciła czujności.
Pewnie, gdybym weszła w te zarośla to by mnie dziabnęła. Jej prawo. Zwierzęcy instynkt samoobrony w momencie zagrożenia.
Czy tak samo jest z nami - ludźmi, gdy plujemy jedni na drugich jadem pełnych złośliwości słów? Kiedy podgryzamy się nawzajem i wbijamy zęby? Tak na wszelki wypadek, by samemu nie być dziabniętym? Instynkt samoobrony?
Przed czym się tak bronimy? Przed zranieniem? Oceną? Przed czymś, o czym nie mam pojęcia? Czasem odnoszę wrażenie, że plucie jadem jest w modzie i niemal nie wypada inaczej. W dodatku mamy na to wytłumaczenie - ktoś sam się wystawia na oceny, to ma za swoje. Jakby siedział cicho, to by mu nikt złego słowa nie powiedział. Tak na zasadzie: wystaw tyłek, to na pewno zarobisz kopniaka. Jakby to było usprawiedliwieniem.
Kiedyś ktoś mi powiedział, że dobrze, że wierzę w ludzi.
Wierzę. W ludzką dobroć, życzliwość, odruch serca, mądrość, wyrozumiałość, szlachetność. Wierzę. I nie mam zamiaru nigdy przestać wierzyć, bo przecież jedna żmija w ludzkim ciele, to nie cała ludzkość.
No dobrze, nawet jeśli tych gadzin jest więcej, to wierzę, mocno wierzę w to, że giną w tłumie pięknego człowieczeństwa. Wypatruję go wytrwale i widzę to tu, to tam. Jest. Naprawdę jest.
A my - ludzie dzielimy się na tych, którzy pozwalają się temu pięknu wydobyć i ujawnić i na tych, którzy je z jakichś powodów zatrzymują w sobie. Może jak ta żmija ze strachu?
Jednak szansę na to, by nie być żmiją ma każdy z nas.
Patrzę na tych, którzy plują jadem i straszliwie mi tych ludzi żal. Marnują swoje życie, to jedno jedyne jakie mają, na coś, co jest takie paskudne, że aż nie chce się o tym myśleć. Mija im czas na byciu gadziną w imię... czego?
No właśnie - czemu ktoś w żmiję się zamienia? Przecież jest człowiekiem, nie gadem. Ma rozum i uczucia, a nie tylko instynkty.
Może go trzeba delikatnie pogłaskać, przytulić, powiedzieć coś miłego? Może tego mu trzeba i tym pluciem o to prosi, bo boi się poprosić inaczej?
Bycie zjadliwym to wołanie o miłość?
A swoją drogą, to do tych prawdziwych żmij ja nic nie mam. Zwierzę jak każde inne.
I dobrze, że na jedną z nich nie nadepnęłam nie tylko ze względu na mnie, ale i na nią. Zabolałoby i ją i mnie.
Basia Smal

2 komentarze:

  1. Oj, no przecież plujący nie zdają sobie czasem sprawy, że gadem są. Tak jakoś odruch im się plucia włącza i se żyją z tym jadem w krwioobiegu (opcja: jadziem na jadzie:)).
    Tylko że to mocno coś musi wyczerpywać bidakom życiowe bateryjki.
    Arsenia von Smolhałzen (aka ciotka Ifigenia)
    ps. dziś Lebanon blues c.d., ale przynajmniej zreanimowałam Ritę. Branoc:)
    ps2. czekaj, czekaj, to terytorium żmiji - że straszy, jak wejdziesz... a, pomyślę o tym jutro.

    OdpowiedzUsuń
  2. To chyba właśnie to wołanie o miłość i brak akceptacji samego siebie. Nie wierzę w siebie, chociaż się do tego za nic nie przyznam, to pluję jadem na tego, który jest tak nieprzyzwoicie zadowolony ze swojego życia. Tyle ludzi go lubi, ale właściwie dlaczego? Przecież... I tu można wypluć się, ile tylko język da radę przemielić. Ale ja też wierzę, że w ludziach jest dobro, tylko czasami trzeba ich na to otworzyć. Miłością bliźniego.

    OdpowiedzUsuń