piątek, 7 września 2012

Bezcenne


Popatrzcie na to zdjęcie. Ile w nim życia!
Opowiem Wam o tym, co się stało.
Było to... kiedyś. W górskim strumieniu leżały sobie kamienie. Duże, małe i takie sobie. Każdy inny. Każdy na swój sposób... był i nie wyobrażał sobie, by mógł nie być.
Czuł swoje znaczenie przez swoje istnienie. Nie było to głupie założenie. Skoro jest, to jest to już coś.
Jednak pewnego dnia na jednym z tych kamieni przysiadł sobie okruch ziemi przywiany wiatrem. Chciał odpocząć, ale się zasiedział, bo dołączył do niego drugi, a potem kolejne.
To tak, jak z wejściem do sklepu. Chętniej wchodzimy, gdy są już w nim ludzie. No właśnie.
I te grudki ziemi też tak miały, że wolały przysiąść tam, gdzie były już inne. Wczepiły się w siebie i w załomki w kamieniu i przetrwały na tyle długo, że zakotwiczył się na nich i rozmnożył mech. Też był towarzyski. Powoli na wierzchu kamienia powstała zielona czupryna.
Kamień był tym zachwycony. Trudno, żeby nie był. Odróżniało go to od innych i to niezwykle korzystnie, bo na kolorowo.
Z czasem do mchu dołączyły nasiona traw i kamień został ozdobiony dodatkowo pędzelkiem. Potem drugim.
Mech jak to mech - lubi kolonizować, więc zawłaszczył też sąsiedni kamyczek, który zupełnie, ale to zupełnie nie miał nic przeciwko temu. Napatrzył się na większego kolegę z zieloną czuprynką i mu pozazdrościł... sensu istnienia.
Załapał, że samo istnienie to jeszcze za mało. Jest takie... dla samego siebie. A tu zobaczył, jak łatwo może być inaczej. I to na kolorowo.
Kiedy sam porósł na gęsto zrozumiał, że to oddanie siebie dla kogoś przynosi coś i jemu.
Nie tylko ten wymarzony kolorek, nie tylko ocieplenie w chłodniejsze dni, ale też... wdzięczność od tego, komu się oddał.
Nigdy nie czuł się lepiej.
Basia Smal

3 komentarze:

  1. Aaaaa,
    eureka, odkryłam, że mam jakiś zapomniany profil gdzieś tam skądś, z czasów kiedy lubiłam bywać częściej w tych mediach.
    A co do doczepiania się do czegoś, kogoś... Dużo fajniej jest po prostu wlecieć na łeb do tego strumienia, walnąć o dno, straci dech na ma chwilę, bać się najpierw (bojałem tloske:), cioteczko), a potem powolutku, zgodnie z nurtem przytulać tych, co tak samo chcą patrzeć, jak woda płynie obok nas, nie?
    L. tęskni za wami:)
    Arsenia aka ciotka Ifigenia von S.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jasny gwint, zupełnie profesjonalnie :))), jak to zwykle, puściłam literówki przestraszne. Brr. Te emotions puszczane w sekundy...
    Wracam do XIX-wiecznej polszczyzny teoretyka wojskowości.
    Baś, a chcesz jeszcze lwa w wersji white? Surowy i śliczny jest.
    A.v.j.
    ps. właśnie oglądam naszych zwycięskich wielkich paraolimpijczyków i jakoś mi się nasuwa myśl, że oni też musieli walnąć kiedyś nieźle o dno. A mówią im, że są wypierdkami, co mają siedzieć w domu z szachowymi debilami...

    OdpowiedzUsuń
  3. Matko jedyna! Ileż słów wzięłam i wchłonęłam od Ciebie kobieto! Żesz masz power! Aha! Też Cię kocham Ificośtam!
    B.
    P.s.
    Chcę Białego Surowego. Dzienks!

    OdpowiedzUsuń