Boli mnie odrzucenie. Taka lodówka emocjonalna, z którą czasem mam do czynienia. Mur, z którym się zderzam. Człowiek, niemal demonstracyjnie okazujący mi jak bardzo go nie obchodzę. Niby wiem, że przecież nie jest możliwe, bym była ważna dla każdego, ale i tak boli. Zawsze wtedy zachodzę w głowę czym na to zasłużyłam. Nie mam o sobie wygórowanego mniemania, ale też bronię się z całych sił przed tym, by nie dostrzegać swoich zalet. Czasem wręcz zmuszam się do widzenia ich, bo w przeciwnym razie spada mi nastrój i zwyczajnie źle się czuję. Mając taką wiedzę o sobie zakładam, że nie różnię się w tym za bardzo od innych. Dlatego nie jest mi trudno okazać komuś jak jest fajny. Nie robię tego, by coś zyskać. Zwyczajnie i po prostu nauczyłam się ludzi lubić i widzieć w nas przede wszystkim dobrą stronę. Skoro ja mogłam się tego nauczyć a nie jestem jakimś cudem człowieczeństwa, to sądzę, że inni też mogą. Stąd ten ból, gdy spotykam kogoś, kto tego nie umie. Albo nie chce się nauczyć. Często doświadczam smutku właśnie z tego powodu. Spotykanie takich skamieniałych serc nie jest miłym doświadczeniem. Może i nie wyglądam, ale jestem i krucha i delikatna. I nie sądzę, bym za bardzo różniła się tym od całej reszty. Czy się mylę? Jesteście twardzi? Jeśli tak, to jak się to robi, by wszystko po człowieku spływało? Trzeba się opancerzyć jakoś specjalnie? Nie wiem czy umiałabym. Mam w sobie cały ocean uczuć i zupełnie sobie nie wyobrażam, by wysechł. Wychodząc w związku z tym z przysłowiowym sercem na dłoni do innych często mam wrażenie, że pakuję się z butami w czyjąś duszę a przecież nie chciałam. A właściwie to jak to jest - ja się pakuję czy może jednak ten ktoś się obwarował, okopał i w ogóle a ja mu głowę zawracam czymś poza jego murami? Ja chyba za głupia jestem, by to ogarnąć. I życie mi schodzi na szukaniu ciepłych serc. Takich pokrewnych mi dusz, które też mocno czują i wcale się tego nie wstydzą. Takich, którzy to w sobie akceptują, co nie oznacza absolutnie tego, że ktoś się uważa za wzór do naśladowania. Czasem wręcz przeciwnie a i tak akceptuje siebie, bo jakiś jest. No, po prostu jakiś jest i tyle i odrzucanie siebie samego to już zbyt dużo. Akceptacja to przyjęcie. Do wiadomości. Niekoniecznie oznacza od razu zachwyt nad tym co widzę w sobie czy w kimś innym. To tylko takie pokiwanie nad sobą głową ze zrozumieniem. No dobrze. Trochę się pożaliłam, ale już daję spokój. Publikuję i idę spać, bo późno (jest 00.37 na zegarze mojego laptopa, więc post będzie miał datę 30 stycznia, czyli już... dzisiaj!).
Basia Smal
Dziś się trochę spóźniłam na poranną kawkę,ale miałam "konferencję" na skypie z moimi ciociami. Musiałam się trochę wypłakać, bo jakoś mi się Basiu nazbierało. Ciężko jest patrzeć jak ojcu zmysły z dnia na dzień odchodzą i wpierać sobie ,że to nie on -tylko jego choroba...
OdpowiedzUsuńAle do rzeczy ;-) wiem Basiu, co to odrzucenie i uczucie "chciałam dobrze,a wyszło jak zwykle"
Czasem wysuwasz się przed szereg ze swoja dobrocią, a potem okazuje się,że się po prostu wygłupiłaś. Może tak Basiu trzeba...czekać na "pokrewne dusze" z takiej samej planety?..One się przecież pojawiają jakoś tak niespodziewanie-ale się pojawiają..Tylko co zrobić z miłością do tych ,którzy jej nie chcą? Trzymać ją? , czekać?
Żeby tak się dało wrzucić jak w komputer i "przetworzyć dane" o np. miłość odrzuconą przetworzyć na cierpliwość do chorego taty...żeby się potencjał nie marnował ;-) Oj Basiu chyba dziś wstrzeliłam się w nastrój tego posta i też się pożaliłam. Miejmy nadzieję ,że dzień przyniesie same dobre rzeczy.
Miłego dnia
Wiesz co Gabi? A może to, kiedy się, jak to nazwałaś "wysuwasz przed szereg", nie jest wcale głupotą. Jest wyrazem tego jacy jesteśmy - naszego piękna, bo trzeba je mieć w sobie, by się tak wyrywać z dobrocią i miłością. A problem to mają ci, którzy albo tego nie umieją przyjąć, albo nie potrafią zobaczyć, albo coś tam jeszcze.
OdpowiedzUsuńCzyli jak masz ciepłe serce, to ono zawsze prędzej czy później doświadczy bolesnego kopnięcia. I teraz - czy chodzi o to, by tego nie doświadczać, więc trzeba jakoś to swoje serce "wytresować" czy niech ono pozostanie takie jakie jest, bo jest cudem i darem dla świata a jeśli świat nie widzi, to... jego strata - oto jest pytanie.
I myślę, że miłości, której ktoś nie chce od nas nie wolno niszczyć. Trzymać skoro jest i sobie z nią w sobie chodzić po życiu dzień za dniem. Chodzić z tym bogactwem, które miłość zawsze ze sobą przynosi.
Pozdrawiam serdecznie. Zwłaszcza, że mogę zamilknąć na parę dni, bo nie wiem czy uda mi się dopaść internetu tam, gdzie niedługo będę :)
No i przytulam Cię, żeby łzy już całkiem obeschły :) Będę tu tak czy tak, choćby w zostawionych tu swoich słowach :)
B.
Basiu- od razu lepiej -na sercu i duszy..życzę miłego pobytu-tam dokąd się wybierasz, a ja oczywiście zostaję wierna mojej porannej kawce i odkrywaniu Twojego bloga :-)
Usuń