Czy macie czasem wrażenie, że ktoś, kogo dopiero co poznaliście jest Wam tak bliski, jakbyście się znali od lat, od zawsze?
Po co pytam, prawda? Każdy z nas ma podobne doświadczenie.
I co? Co z tym dalej robicie?
Bo na filmach czy w książkach, ludzie tego nie lekceważą. Są ze sobą, jakby inaczej się nie dało. Jakby to przedziwne wrażenie bliskości było znakiem, którego nie można zlekceważyć.
A w realu? Lekceważymy, czyż nie?
Przechodzimy nad tym do porządku dziennego, bo przecież to takie normalne. W kółko się coś takiego dzieje. Jak nie z tym, to z tamtym.
Może i tak, nie wiem. Pewnie bywa różnie. Mnie zastanawia jednak nie tyle, co z tym robimy, ile sam fakt tej bliskości. Czym to jest spowodowane?
Mam takie przekonanie, że zachwycają nas w sobie nawzajem widziane różnice, bo są czymś tak innym od tego, co sami mamy. Jednak przyciągają do siebie podobieństwa, bo to gwarantuje porozumienie i daje szansę na naprawdę głębokie bycie ze sobą. Jakby nie trzeba było się za bardzo wysilać, kłopotać tym czy zostanę dobrze zrozumiany itd., bo ten drugi, tak podobny do mnie, i tak załapie o co chodzi.
Te podobieństwa w nas jakoś w sobie wyczuwamy. "Widzimy" je tym czymś, co można nazwać wewnętrznym okiem, intuicją. A potem okazuje się, że to pierwsze wrażenie nigdy nie zawodzi. Sprawdza się.
Kiedyś nazwałam to w ten sposób, że wychwytujemy ludzi z tej samej bajki. I rzeczywiście relacja z kimś takim daje nam ogromną satysfakcję. I pogłębia się w tempie mknącego przez atmosferę meteorytu. Wczoraj znajomi, dziś już przyjaciele. Tak to wygląda.
Jednak nie jest to częste zjawisko. Trochę już żyję na tym świecie, a zdarzyło mi się raptem kilka razy. Kilka. I to tych mniej "kilka" niż więcej.
I za każdym razem jest tak samo - głębia relacji, radość z powodu spotkania i bycia ze sobą i coś absolutnie bezcennego - taka znajomość daje kopa. Wyzwala coś dobrego. Budzi piękno. Obdarza siłą i wiarą. Pozwala nagle i niemal bez wysiłku pokonać niemożliwe, osiągnąć do tej pory niezdobyte. Coś cudnego! I działa w obie strony. Wzajemne szczodre dawanie, które rodzi nieprawdopodobne, szybkie wzrastanie.
Dlatego staram się nie lekceważyć tego pierwszego błysku, który mnie z kimś połączył. W moim rozumieniu życia jest to zawsze darem. Prezentem i dla mnie i dla tego kogoś. I kiedy się przed tym prezentem nie bronię, to wychodzi to na dobre.
Tym, którzy także nie bronili się przed przyjęciem mnie jako daru - dziękuję :)
Basia Smal
Po co pytam, prawda? Każdy z nas ma podobne doświadczenie.
I co? Co z tym dalej robicie?
Bo na filmach czy w książkach, ludzie tego nie lekceważą. Są ze sobą, jakby inaczej się nie dało. Jakby to przedziwne wrażenie bliskości było znakiem, którego nie można zlekceważyć.
A w realu? Lekceważymy, czyż nie?
Przechodzimy nad tym do porządku dziennego, bo przecież to takie normalne. W kółko się coś takiego dzieje. Jak nie z tym, to z tamtym.
Może i tak, nie wiem. Pewnie bywa różnie. Mnie zastanawia jednak nie tyle, co z tym robimy, ile sam fakt tej bliskości. Czym to jest spowodowane?
Mam takie przekonanie, że zachwycają nas w sobie nawzajem widziane różnice, bo są czymś tak innym od tego, co sami mamy. Jednak przyciągają do siebie podobieństwa, bo to gwarantuje porozumienie i daje szansę na naprawdę głębokie bycie ze sobą. Jakby nie trzeba było się za bardzo wysilać, kłopotać tym czy zostanę dobrze zrozumiany itd., bo ten drugi, tak podobny do mnie, i tak załapie o co chodzi.
Te podobieństwa w nas jakoś w sobie wyczuwamy. "Widzimy" je tym czymś, co można nazwać wewnętrznym okiem, intuicją. A potem okazuje się, że to pierwsze wrażenie nigdy nie zawodzi. Sprawdza się.
Kiedyś nazwałam to w ten sposób, że wychwytujemy ludzi z tej samej bajki. I rzeczywiście relacja z kimś takim daje nam ogromną satysfakcję. I pogłębia się w tempie mknącego przez atmosferę meteorytu. Wczoraj znajomi, dziś już przyjaciele. Tak to wygląda.
Jednak nie jest to częste zjawisko. Trochę już żyję na tym świecie, a zdarzyło mi się raptem kilka razy. Kilka. I to tych mniej "kilka" niż więcej.
I za każdym razem jest tak samo - głębia relacji, radość z powodu spotkania i bycia ze sobą i coś absolutnie bezcennego - taka znajomość daje kopa. Wyzwala coś dobrego. Budzi piękno. Obdarza siłą i wiarą. Pozwala nagle i niemal bez wysiłku pokonać niemożliwe, osiągnąć do tej pory niezdobyte. Coś cudnego! I działa w obie strony. Wzajemne szczodre dawanie, które rodzi nieprawdopodobne, szybkie wzrastanie.
Dlatego staram się nie lekceważyć tego pierwszego błysku, który mnie z kimś połączył. W moim rozumieniu życia jest to zawsze darem. Prezentem i dla mnie i dla tego kogoś. I kiedy się przed tym prezentem nie bronię, to wychodzi to na dobre.
Tym, którzy także nie bronili się przed przyjęciem mnie jako daru - dziękuję :)
Czy Ty wiesz Basieńko, że to już rok? A może dopiero rok? Pamiętasz to pierwsze wejrzenie? To było takie "łup" w tył głowy i to niesamowite wrażenie: Przecież ja ją znam! Od stu lat, a może i więcej! Słowa, które same ubrały się w rozmowę, czas, którego nie starczyło i ta zachłanność siebie i kolejnego spotkania. Wciąż to czuję. Tak wiele mi dałaś przez tak niedługi czas. Za wszystko - Dziękuję. I wciąż czuję niedosyt!
OdpowiedzUsuńŚciskam!
M.
Pamiętam. Nigdy nie zapomnę. Wzrastam dzięki Tobie. Dziękuję :)
UsuńB.