wtorek, 16 lipca 2013

Gdzie są ludzie?

Byłam dzisiaj świadkiem wypadku. A właściwie bardzo dramatycznego zdarzenia. Z wózka inwalidzkiego wypadł na chodnik człowiek pozbawiony nóg. Stało się to na przejściu dla pieszych przy ruchliwym skrzyżowaniu. Wózek popychany przez kogoś gibnął się na jakiejś koleinie czy rowku przy wjeździe na chodnik i... stało się. Nie daliśmy rady go na ten wózek z powrotem posadzić we dwoje z mężczyzną, który pchał wózek. Obok stały zatrzymane na światłach samochody. Tylu do cholery facetów w tych samochodach! Tylu facetów, którzy zapewne uważają siebie za mężczyzn! I co? I nic!!! Absolutnie nic! Dopiero jak poprosiłam, to jeden z widoczną niechęcią wyszedł i starał się pomóc. Potem dołączył jeszcze jakiś rowerzysta. I dopiero jak nadjechał młody mężczyzna na ścigaczu, z którego go po prostu zwiało, bo tak szybko leciał pomóc, to daliśmy radę. I ten cudny facet został do końca póki się nie upewniliśmy, że wszystko jest OK. A jak się upewniliśmy, to sobie wsiadł na ten swój ścigacz i pomknął. Zrobił swoje - zachował się jak człowiek. Miał piękne oczy, bo tylko je mogłam zobaczyć na twarzy osłoniętej kaskiem. Ja też poszłam swoją drogą, ale dojść nie mogłam. Do siebie. Z kilku powodów. Zdarzenie było dramatyczne. Bezradność człowieka zdanego na łaskę innych zaciska pętle na sercu. A tu jeszcze wokół... pustka, chociaż cholera ludzi tłum. A jak moja cudna kochana siostra zemdlała tuż przy wejściu do terminala na lotnisku w Nicei, to leciało do niej coś koło piętnastu ludzi. Z każdej strony gnali ratować. Francuzi to inny gatunek niż Polacy? Oni z Ziemi a my z... Skąd my? No skąd? Powie mi ktoś? Otuli moje skołatane serce? Piszę ze łzami w oczach i mam gdzieś czy ktoś mnie weźmie za histeryczkę czy nie. Przecież każdemu z nas w każdej chwili może się coś stać. Każdemu. W każdej chwili. Gdzie my mamy serca?
Nie mam sił. Niech ktoś powie mi coś miłego, dobrze?
Basia

3 komentarze:

  1. Basieńko, przytulam cię mocno i mówię, że pomimo dzielącej nas w tej chwili ogromnej odległości (gdzieś ok.500 km!) JESTEM; i chyba do końca pozostaję człowiekiem, bo ja klękam przy mewie ze złamaną nóżką, a co dopiero przy drugim człowieku! Myślę, że miarą człowieczeństwa jest właśnie nasz stosunek do drugiego człowieka; czasami zupełnie obcego, przypadkowego, tak jak ten, opisany w Twoim poście. To z tego będziemy rozliczani, czy w to wierzymy, czy nie.
    Ściskam cię bardzo mocno, kochana Basiu i zapewniam o tym, że noszę Cię w swoim serduszku:)
    Trzymaj się!
    M.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak sobie myślałam wczoraj o tym co napisałaś Basiu,a może nie jest jednak tak źle?..skoro pojawił się "anioł" w kasku?..Może to właśnie on miał przydzielone takie, a nie inne zadanie w tym dniu zaplanowane tam "na górze"?,..Gorzej było by gdyby zabrakło nawet tego "jednego serca"...Oglądam teraz sobie w odcinkach "Dotyk Anioła" i może dlatego tak spojrzałam na to zdarzenie.A może komuś z obserwatorów ruszyło sumienie w tym momencie?.. Nie byłam tam i na pewno inaczej bym myślała, gdybym zobaczyła taką sytuację na żywo, ale próbuję Cię jakoś pocieszyć :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, Gabrysiu, jak mi było potrzeba takich słów. Tych od Ciebie i od Moniki też. Wiem, że nie jest tak źle. Po prostu to było tak bardzo wstrząsające dla mnie zdarzenie... I teraz sobie myślę, że nie tylko dla mnie, że niektórzy ludzie zamykają się na widok dla nich zbyt trudny i dlatego nie reagują. Zareagowałam emocjonalnie, bo też jestem tylko człowiekiem. Dziękuję za pocieszenie :)
    Dobrze, że jesteś :)

    OdpowiedzUsuń