niedziela, 10 listopada 2013

Siła marzeń

Marzniecie kochani? Ubierajcie się ciepło i myślcie też ciepło :) Optymizm ogrzewa. Uśmiech też. Miłość i przyjaźń również.
Możemy otulić się w siebie nawzajem lepiej niż w kocyk. Wiem, co mówię. Mnie łatwo i szybko marzną dłonie. Tak mam. Rękawiczki nie pomagają albo nie za bardzo. Kieszeń plus rękawiczka już lepiej. Jednak tym, co jest w stu procentach skuteczne jest jedynie ludzka dłoń, która schowa moją w siebie i za chwilę moja jest cieplutka.
A w ogóle na chłód na zewnątrz i nie tylko tam, jest sposób. Popatrzcie na zdjęcie. Zapraszam na wędrówkę :)


Zamykamy na chwilę oczy a potem je otwieramy i... już idziemy grzbietem Ornaku. Od Siwej Przełęczy, czyli Starorobociański mamy za plecami, jakby się kto pytał :) Po prawej widok na Staw Smreczyński (to taka "dziura" w morzu lasu). Po lewej gdzieś daleko w dole Chochołowska, której nie widać. Trochę wieje, ale nie za bardzo. I słońce łypie zza chmur. Nogi już nie pamiętają wspinaczki, teraz jest równo - długo i daleko równo. A w perspektywie szarlotka w schronisku na Hali Ornak (co prawda dopiero po zejściu do Iwaniackiej a potem jeszcze od niej kawałek, a kto schodził ten wie - stawy w kolanach trzeszczą!) - najlepsza jaką jadłam. Wielki, słodko-kwaśny, świeżutki kawałek odkrojony z całości (może się nawet przy odrobinie szczęścia trafić ten z przyrumienionym twardym brzeżkiem) - pycha! A do tego herbata z cytryną (bez cukru, jak dla Basi) podana... w szklance, czyli musisz wyprawiać sztuczki - rozpaczliwie łapiesz za brzeg wariacko gorącej szklanki i... próbujesz siorbać :), siedząc gdzie bądź wokół schroniska. Szklaneczka chwieje się, ustawiona na trawce, szarlotka z trudem poddaje się plastikowemu widelczykowi i grozi co chwila, że zjedzie z papierowej tacki na łeb na szyję na zakurzone buty, pokonując po drodze zjeżdżalnię ze spodni, a... człowieka nic z tych rzeczy nie denerwuje, bo i niby dlaczego?
Ma za sobą parę godzin wędrówki? Ma. Ma przed sobą jeszcze całą Kościeliską do przejścia? Ma.  A od niej kawałek do zaparkowanego samochodu? Ma. Przejmuje się tym? Nie. To o co chodzi?
Przeszło się tyle, to się przejdzie resztę. Co to dla człowieka, nawet takiego z plecakiem na sobie? Nawet, jak już w dolinie złapie deszcz. Albo nie, deszcz nie. Nawet jak się zostanie otoczonym, nie wiedzieć jak i kiedy, przez skłębioną masę owiec, które jak to one - nie patrzą, gdzie lezą, byle leźć, gdy inne lezą (zawsze mnie nurtuje problem, od której to wełnistej panny się zaczyna, czyli która daje sygnał, że w tę a nie inną stronę, bo od którejś musi. To ona jakaś inna, że niby takie z niej koło zamachowe, czy co? I po czym takową poznać? I czy ona ma inny zestaw genów?).


A później, już w samochodzie (aj, jak się czuje mięśnie w udach, te z przodu, wiecie) rodzi się w głowie niecny plan, by po drodze do domeczku przystanąć na chwilę przy tej kawiarence na końcu Kasprusich, tuż przed Strążyską i fundnąć sobie jeszcze ekstra ciacho do kawusi (wzbudzając popłoch wśród statecznych ceprów, zasiadających równie statecznie w kawiarni, swoim spocono-rozmemłanym wyglądem), którą się potem w tym domeczku nagrodzi na pół żywy człowiek, jeśli i tym razem uda mu się jednak wypełznąć spod prysznica.
Żyć - nie umierać. Albo może umrzeć i trafić do nieba, czyli... w góry :)
Cieplej? :)
Uśmiechniętych dni Wam życzę :)
Basia

7 komentarzy:

  1. Na razie nie odczuwam jeszcze tak bardzo zimna. Pamiętam jak w czasie ubiegłej długiej i bardzo śnieznej zimy, gdy dodatkowo byłam uwięziona w domu po skomplikowanym złamaniu prawej ręki, zajrzałam do zdjęć zrobionych wcześniej wiosną, latem i jesienią. Zdjęcia, które robię są ilustracją moich spacerów, wyjazdów, zdarzeń, w których uczestniczę. I pamiętam jak bardzo mnie wtedy rozgrzały i dały nadzieję na to, że przecież ta zima kiedyś się skończy i znów pojawią się liście i kwiaty. Dawno nie byłam w górach, siedem lat temu byłam w Zakopanem na Górce przez osiem dni i mogłam podziwiać każdego dnia panoramę Tatr z przyklasztornego parku, a wcześniej przez pięć dni udało mi się przejść doliny - Strążyską. Białego, a także rózne ulubione miejsca Muzeum Kasprowicza, które odwiedzałam wielokrotnie, Stary Cmentarz i inne. Chciałam pojechać na Kasprowy, żeby być choć trochę bliżej gór, ale kolejka była nieczynna. Moje chodzenie po górach skończyło się w 1988 roku, kiedy ostatni raz byliśmy tam z moim Mężem i naszymi prawie dorosłymi już dziećmi. Moja obecna kondycja fizyczna nie pozwoli mi już na wiele, ale mam nadzieję pojechać jeszcze do Zakopanego i zobaczyć góry choć z daleka. Dziękuję za przypomnienie. Maria

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciepłe wspomnienia potrafią rozgrzać. A moje takie właśnie są z letnich pobytów w górach. Jestem w Zakopanem co roku od kilkunastu lat i jakoś nie mogę przestać :) Przy czym w samym mieście mnie właściwie nie ma, bo mieszkam niedaleko wejścia do Doliny Strążyskiej. Kocham góry i pewnie nigdy nie przestanę.
      Dziękuję Mario za Twoją obecność tutaj :) Bardzo mnie to cieszy, bardzo.

      Usuń
    2. Ja, dziewczyna z nizin (poznańskie) zobaczyłam góry po raz pierwszy mając 22 lata. Pokochałam je wtedy, nie wiedząc, że za kilka lat przyjadę tam z mężem i dziećmi i będzie się to powtarzać wielokrotnie. Sama byłam po śmierci Męża tylko dwa razy - sanatorium na Ciągłówce, zimą i rekolekcje na Górce jesienią. Miałam być w minionym kwietniu, ale nie pogłam pojechać z powodu ręki. Nigdy nie mieszkałam w samym Zakopanem, chociaż kiedyś nie było tam tak tłoczno, jak podobno teraz. A Strążyską lubię bardzo. I wspominam moją pierwszą tam herbatę, kawałek piernika i jagody ze śmietaną. Pyszne. Nie tylko to wspominam oczywiście. ;) Maria

      Usuń
  2. Szczerze powiem,że nie lubię chodzić po górach...Nie patrz tak Basiu na mnie-już tłumaczę..W podstawowej szkole jeden z tatusiów był nadgorliwym turystą górskim i przewodniczącym komitetu rodzicielskiego. W związku z tym, każda nasza wycieczka to było mozolne wspinanie się na jakiś szczyt(pan zbierał za to jakieś profity)..Bez odpoczynku..z każdej wycieczki wracałam chora,zmęczona i z rosnącym wstrętem do wspinaczek górskich.Zawsze sobie obiecywałam,że jak już dorosnę...nigdy więcej..Góry kocham ...ale z dołu:-) w Wiśle mogłabym zamieszkać (przeglądam oferty sprzedaży-zamiany.. domów ..)Wychodzić na balkon i podziwiać ,medytować...zachwycać się...mogłabym bez końca-nic poza tym. Tak już mam -popatrz Basiu -jak czasem nieświadomie,można przekombinować-prawda? Ale szarlotka...i owszem -a nawet bardziej:-)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wcale "tak" nie patrzę :) Każdy ma "fioła" na punkcie czego innego. Ja akurat gór, chociaż nigdy w życiu nie zrobiłabym czegoś takiego jak ten tatuś nadgorliwy.
      Mówię po prostu o moich pięknych, jak dla mnie, wspomnieniach z lata.
      A wycieczki szkolne zazwyczaj są dla dzieciaków horrorem, bo wszystko na rozkaz, na czas i tam, gdzie niekoniecznie się chce. Dobrze, że z tego wyrosłam :) Pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Aj, wełniste panny wniosły ten jakże potrzebny w świątecznym znoju codziennym element lekkości:) Zupełnie nie wiem, za którą wszystkie lecą, a jak byśmy wiedziały, to myślisz, że dałoby się ją później poznać bez wstążeczki czerwonej na uszku?
    A wyjazdy, magiczne bycie gdzie indziej... Lubię, lubię. Wybieram się za dwa dni na daleką północ i pewnie nie odmówię sobie jesiennego morza po odfajkowaniu obowiązków:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wełniste tak mają, tę lekkość w sobie niecodzienną :) :) :)
      Powodzenia w czasie pobytu na północy, pozdrów ją ode mnie, weź ze sobą, proszę, ciepły szaliczek i czapeczkę, o rękawiczkach nie wspomnę, żebyś nie zmarzła. I zapas ciepłych słów i uśmiechów ode mnie dla Ciebie :)

      Usuń