wtorek, 25 września 2012

Anegdoty z Aten, czyli jak nieświadomie udawałam Greka

Mam poczucie humoru tego rodzaju, że bawią mnie takie sprawy, o których teraz chcę opowiedzieć. Otóż, jak już wspominałam, kilka lat temu poleciałam do Aten.
Nie miałam wtedy pojęcia, co mnie z tego powodu spotka. Wszystko zaczęło się jeszcze na lotnisku w Polsce. Kiedy podałam pracownicy lotniska mój paszport z kartą pokładową do kontroli, ona oddając mi go popatrzyła na mnie i powiedziała (widziała przecież dokąd lecę) "thank you". Do mnie?!
No nic. Przeszłam nad tym do porządku dziennego, bo mylić się rzecz ludzka. Po dotarciu na miejsce okazało się, że nie tylko ludzka, ale też powszechna.
Grecy bowiem, jakby się zmówili, gadali do mnie w swoim własnym języku, którego ja przecież, na litość, nie znam. A tu mnie jeden taki o coś pytał, wystawiając głowę z samochodu i gdy mu uprzejmie odrzekłam, że nie rozumiem, to zrobił wielkie oczy i minę, która wyrażała najwyższe osłupienie. Miałam zapewne podobną, bo naprawdę z lekka zgłupiałam, gdy mnie zalał potokiem ślicznych szumiąco-szeleszczących słów (nowogrecki brzmi niezwykle melodyjnie).
Później mogło być już tylko gorzej. I było.
Dnia pewnego, po długiej i dość męczącej wędrówce przez rozprażone upałem ulice Aten, przystanęłam na chwilę pod jakąś ścianą dla nabrania oddechu i łyknięcia wody. Chwila i podszedł do mnie z boku jakiś facet, który opierając się nonszalancko ramieniem o mur nad moją głową rozpoczął był długą tyradę. Oczywiście po grecku!
Spowolniała lekko od upału dopiero po chwili zareagowałam i odwróciłam do niego głowę. On się leciutko zatchnął, ale tylko na moment, uśmiechnął, a potem gadał dalej.
Próbowałam wtrącić choć słówko (cały czas zastanawiając się, jakby to robiło różnicę, w jakim języku), ale dopiero po chwili dałam radę, bo mu tchu nareszcie zabrakło. I do dziś pamiętam osłupienie w jego oczach, gdy powiedziałam, że ja ani w ząb nie pojmuję o czym on tam do mnie nadawał.
Załapał, robił przepraszające miny, gesty, słał uśmiechy i w końcu sobie poszedł, a ja do dziś nie wiem jak wygląda rwanie po grecku, bo przecież nie zrozumiałam ani słowa :)
I to nie koniec.
Naprawdę dałam czadu dopiero na lotnisku przy kontroli, gdy mój bagaż przejechał przez wszystkowidzące promienie.
Brałam się już za zbieranie swoich rzeczy z kuwety, gdy dotarł do mych uszu kobiecy głos, który coś tam gadał, ale że po grecku, to oczywiście nie reagowałam w przekonaniu, że nie do mnie. Myliłam się!
Za sekundę znów to usłyszałam, tyle że niemal wyszczekane już mocno podniesionym głosem. No to popatrzyłam i zderzyłam się z wściekłym wzrokiem celniczki.
Osłupiałam (że też ja w tych Atenach w słup soli się nie zamieniłam, to zakrawa na cud), a potem słodkim głosem poprosiłam, by powtórzyła o co jej chodzi. Zgadnijcie jaką miała minę? Bezcenne! A pytała o krem do rąk jaki miałam w torebce.
No tak, swoje to ja tam w tych Atenach przeżyłam :) A teraz popatrzcie proszę na zdjęcie i powiedzcie mi czy ja wyglądałam tam na Greka? ;)))))


Basia Smal

1 komentarz:

  1. Mówią, że podróże kształcą... No i jest w tym sporo prawdy. Następnym razem nie będziesz wkładała kremu do rąk do torebki:) a z tej Greczynki, to powiem Ci, coś masz. Te piękne, bujne włosy, na które się napatrzeć nie mogę! I tylko zastanawiam się, po kim?

    OdpowiedzUsuń