Czy zdarza Ci się, że chociaż starasz się i wkładasz sporo wysiłku w to, co robisz, czym żyjesz, to i tak czujesz się niespełniony? Próbujesz dać sobie z tym radę. Walczysz sam ze sobą, z własnymi emocjami, które Cię wduszają w ziemię. Mówisz sobie, że jest dobrze a będzie jeszcze lepiej. Na pewno, bo przecież musi. Miotasz się i wściekasz na samego siebie. Próbujesz coś z tym zrobić. Coś zrobić ze sobą, żeby nie czuć się źle, żeby w końcu było w Tobie spokojnie. Bo ile można znosić taką szarpaninę? Człowiek jest jak okręt. Może sobie trochę popływać i nawet to lubi. Da radę stawić czoła jakiejś jednej czy drugiej burzy, ale potem ma ochotę postać sobie w jakimś przytulnym zacisznym kącie portu, gdzie mu nikt głowy nie zawraca. Później znów można popływać. Jednak jak stale jest się miotanym sztormem, to traci się nadzieję na ujrzenie lądu, nawet jakiegokolwiek, nawet takiego bez zacisznego portu. No i szkody wyrządzone przez burzę są coraz większe. Dziur ma się w sobie więcej i więcej. Coś tam jest połamane, zniszczone. Wszystko skrzypi i zgrzyta. A na głowę leją się tony zimnej, słonej wody. Życie miota niejednym z nas. Nie dam odpowiedzi na pytanie "dlaczego?". Wiem tylko, że można się temu poddać i można z tym walczyć. I nie chodzi mi o walkę z przeciwnościami, bo to czasem walka z wiatrakami, ale o zmaganie się samemu z sobą na temat tego, czego naprawdę chcę. Wydaje mi się, że u podstaw takiego miotania się po życiu leży właśnie to, że nie odpowiedzieliśmy sobie jasno i dokładnie na to pytanie. Z różnych powodów. Jednym z nich, jak sądzę, jest to, że odpowiadamy nie tak jak byśmy chcieli a jak trzeba, bo taka moda, tak się powinno, tak inni robią, mówią, żyją. Nie jest łatwo po swojemu, ale tylko w ten sposób można płynąć spokojnie i przetrwać niejedną burzę, bo... człowiek wie w jakim kierunku zmierza, więc jedna burza czy dwie tego nie zmieni. Ktoś mi opowiadał kiedyś o pewnym mężczyźnie, który żył sobie całkiem dobrze i miał się także dobrze. Aż razu pewnego rzucił to swoje "dobrze" i wyjechał gdzieś na jakieś odludzie. Tam zamieszkał i nareszcie był szczęśliwy, bo to było w końcu jego "dobrze" a tamto wcześniejsze należało do kogoś innego, kim tak naprawdę nie był. W ocenie kogoś z zewnątrz zamienił wspaniałe życie na zdecydowanie gorsze a on odnalazł w tym swoje szczęście, bo po prostu odpowiedział sobie na pytanie "czego ja naprawdę chcę?". Nie jest łatwo zbadać swoje serce i zobaczyć, co czuję, czego pragnę najmocniej, z czego nie chcę nigdy zrezygnować, o co będę walczyć do upadłego, do ostatniego tchu. Jednak warto, bo tylko wtedy można dać sobie szansę na spełnienie mimo kłód pod nogami i innych przeciwności, bez których nie ma życia. Jedno w tym wszystkim jest ważne - to "naprawdę". Powodzenia :)
Basia Smal
Basia Smal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz