poniedziałek, 11 marca 2013

Moje wędrówki po Europie. Lizbona, czyli kontrasty

Z Warszawy do Lizbony leci się całe cztery godziny. W połowie miałam dosyć (ile można czytać i słuchać muzyki?!) a cały czas nadzieję, że miejsce docelowe mi to wynagrodzi. Och, jak się okazało - z nawiązką.
Oto widok z hotelowego okna:

A lekko w prawo:

Kontrasty. Całe miasto jest ich pełne, o czym się za chwilę przekonacie. Najpierw jednak ogólne wrażenia.
Lizbona to morze czerwonych dachów:

I strome, czasem niemal nieprawdopodobnie strome, ulice:

Poza tym wyłożone kolorowymi kafelkami fronty kamienic albo chociażby utworzone z porcelany dwubarwne "obrazy" umieszczone obok okna czy drzwi:


To także ciasne uliczki i zaułki starego miasta z powiewającym na wietrze praniem i tramwajem przejeżdżającym tuż przed oknem:


I niezwykła katedra - muzeum, która w czasie jednego z trzęsień ziemi straciła dach i... tak zostało. Jest jak... garnek bez pokrywki:


No i wszechobecna drobna i bardzo śliska kostka, którą wyłożone są chodniki i place, tworząc czasem śliczne wzory (niestety bywa, że faluje na nierównym podłożu, więc buty na wyższym obcasie są sporym zagrożeniem dla życia):


Lizbona to też wyśpiewywane dramatycznym głosem fado - przepiękna muzyka, która całkiem mnie zauroczyła i... toaleta dla panów na świeżym powietrzu umieszczona beztrosko w zaułku murów zamku Maurów (która także w dość specjalny sposób jest w stanie... hm... zauroczyć) :

A zamek wygląda jak z bajki - grube mury z kamienia, kilka wewnętrznych dziedzińców, jakieś mostki tu i tam i tak dalej. Zresztą sami zobaczcie:


To miasto to także niezwykła, zaskakująca swoim kunsztem, architektura starych kamienic:

I najbardziej stroma ulica jaką kiedykolwiek widziałam, po której jeździ jedyny w swoim rodzaju tramwaj-winda:

 To też piękne nowoczesne budynki oszałamiające swoją oryginalnością i rozmachem:

I widziani tu i tam pucybuci:

To skrząca się w słońcu zatoka ze ślicznym eleganckim mostem, łączącym obie części miasta:

I bieda sąsiadująca z bogactwem, co nie robi wrażenia tak na jednym jak i na drugim:


I ludzie - uśmiechnięci i życzliwi, otwarci i uprzejmi. To też pyszne ciastka z budyniowym nadzieniem, którym nie sposób się oprzeć oraz wszędzie panosząca się porcelana i korek. I ulice w kółko z góry na dół i z dołu pod górę a rzadko po równym. Dlatego, żeby naprawdę zobaczyć Lizbonę, konieczne są wygodne buty, bo najlepiej chodzić piechotą gdzie się da. Wtedy można w pełni doświadczyć niezwykłego uroku tego miasta, do którego bardzo bym chciała jeszcze kiedyś wrócić, by znów pobyć w miejscu niezwykłym, urokliwym i zaskakującym jak fado zaśpiewane przez obsługujących gości kelnerkę w jednej z restauracji na starym mieście czy taki oto widok:
  Basia Smal

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz