No i wreszcie było tak: on poczuł, że ma dość. Ona poczuła swąd spalenizny i w ostatniej chwili dopadła gara z dżemem śliwkowym, ratując co się dało. On wyprowadził ze stajni konia i, pokonując w sobie traumę, dosiadł go. Ona pokonała biegiem schody z sutereny do głównego hallu i, przerywając złowieszczą zasiedziałą ciszę, wykrzyczała co dała radę przez ściśnięte gardło. On udał, że jest szlachetny i słowa nie powiedział, ale aż iskry poszły od zgrzytających zębów. Ona zagryzła palce z bólu, udając, że to z wściekłości. On ruszył z kopyta, nie oglądając się za siebie. Ona ruszyła z miejsca, żeby zdążyć zatrzasnąć za nim bramę nim jej minie gniew. On już był daleko, kiedy wreszcie popatrzył za siebie. Zobaczył tylko tuman kurzu, który litościwie przesłonił przeszłość. Ona biegała po opustoszałym zamku, rzucając wszystkim co jej wpadło w ręce a kiedy poczuła się wyczerpana spojrzała przez zakurzone okno w wieży. Zobaczyła tylko mgłę, która tajemniczo przysłaniała horyzont. Wystraszona cisza siedziała w najdalszym kącie podwórka i zastanawiała się czy dobrze zrobi jeśli już teraz się stąd wyniesie, bo miało się ku zachodowi. Jednak odważnie ruszyła boczną bramą przed siebie i jak na razie zamieszkała w pobliskim lesie. Życie wzięło się w garść i pozostawione samo sobie postanowiło działać. W efekcie już nazajutrz zamek tętnił gwarem i z szybkością niespotykaną w jego wieku zmieniał swoje oblicze. Doszło do tego, iż zasłynął jako miejsce przyjazne i przytulne. Ściągały więc do niego liczne rzesze spragnionych jednego i drugiego a on powoli pękał w szwach, ale postanowił się nie poddawać. Dobudował sobie nowe skrzydło, by pomieścić wszystkich i mieć jeszcze sporo miejsca na całą resztę. Ona przechadzała się po nim, dumnie potrząsając krótkimi loczkami okalającymi jej twarz, bo także poddała się zmianom i ścięła włosy oraz zamieniła zwiewne suknie na obcisłe spodnie. Szło nowe a wraz z nim przyszła nadzieja. Zazieleniło się od niej wokół, co z kolei przyciągnęło radość i śmiech. Skuszony jego perlistymi dźwiękami zawitał pewnego dnia w pobliże zamku pewien rycerz na białym koniu. Przyjechał, zobaczył, został. Ona uznała odtąd biel za swój kolor przewodni. On obiecał nigdy nawet nie myśleć o wojnie. Ona uwierzyła. On dotrzymał słowa. A życie odetchnęło z ulgą i postanowiło zostać tu na długo, zapraszając, czekające aż dotąd cierpliwie na swoje pięć minut, szczęście.
Basia Smal
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz