poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Moje wędrówki po Europie. Stambuł, czyli... jedną nogą w Europie

W Stambule trzeba koniecznie zobaczyć parę miejsc. Jednym z nich jest Hagia Sofia. To piękna, monumentalna, ogromna budowla zaprojektowana z rozmachem i pasją. Robi kolosalne wrażenie. Ściany pokryte malowidłami, wielka przestrzeń pełna światła i miejsc, które widziały niejedno, jak chociażby koronację władców. Cudowny kawałek zatrzymanej na zawsze przeszłości. Na zdjęciu poniżej widać fragmenty galerii. Prawda, że prześliczna?

A to jedna z zachowanych na galerii mozaik

Innym znanym miejscem jest Pałac Topkapi - kompleks wielu budowli rozsianych na rozległym terenie na kilku dziedzińcach wśród pięknej, starannie utrzymanej roślinności. Z dużą ciekawością weszłam do haremu, ale z równie dużą ulgą z niego wyszłam - zamknięta przestrzeń ciasnych korytarzy, niewielkich pomieszczeń i dziedzińców obudziły wyobraźnię i uznałam, że to... nie dla mnie :).
Na zdjęciu jeden z licznych pałacowych pawilonów

A to już Błękitny Meczet i ja w nim, bo nie mogłam sobie odmówić pokazania się Wam w koniecznej w tamtym miejscu chuście na głowie (dla ciekawych - tak, Turcy brali mnie za swoją, co nie było dla mnie zbyt miłe, bo poza meczetem nie chodziłam z osłoniętymi włosami. No i to albo się im nie podobało albo okazywało się prowokujące dla mężczyzn, ale z całym szacunkiem, nie jestem muzułmanką, więc nie mogę się w nią bawić, bo to byłby właśnie brak szacunku).

Jednak oprócz tych wspaniałości (które z wielką przyjemnością obejrzałam) tak jak zwykle, gdy podróżuję interesuje mnie także samo miejsce, gdzie jestem i ludzie, którzy tam mieszkają. I dlatego chcę opowiedzieć również o takim Stambule. To ogromne, zatłoczone, hałaśliwe i bardzo ruchliwe miasto (matko jedyna, jak tam jeżdżą!). Byłam tam raptem kilka dni, więc mogę się mylić, ale na mnie nie sprawił wrażenia eleganckiej metropolii. Szukałam świetności Konstantynopola a znalazłam... sami zobaczcie. To jedna z ulic, gdzieś w środku miasta

A ten widok mnie zdumiał i jednocześnie zachwycił (jeśli nie za bardzo można się dopatrzeć to wyjaśniam: ten mężczyzna niesie na głowie sporą tacę z pieczywem przykrytym folią - nie pytajcie mnie jak mu to z tej jego głowy nie zleciało, bo nie wiem, a szedł naprawdę szybko)

A teraz wieczorny rytuał, czyli... rybka na kolację złowiona w Złotym Rogu (i na własne oczy widziałam, że ci panowie łowią nie tylko nadzieję, ale zaskakująco często rzeczywistość):

I widok z góry na jedną z ulic z nowoczesnym tramwajem, bo tylko takie tam jeżdżą:

I jeszcze jeden widoczek z ulicy (takie kiecki na wystawach są powszechne!)

A teraz jeszcze czyste piękno, czyli jeden z minaretów Hagia Sofii widziany zza kwiatów magnolii

I widok jednego z licznych meczetów (zdjęcie zrobiłam z Pałacu Topkapi)

Poza tym Stambuł wygląda jak Polska w latach dziewięćdziesiątych - na dorobku. Fajny jest natomiast podział na odzieżowe sklepy dla mężczyzn (z obsługą wyłącznie płci męskiej) i damskich, gdzie ekspedientki to tylko kobiety. Mnie się to podobało, chociaż ogólnie sprzedawcami są mężczyźni, co chociażby w sklepie z kosmetykami trochę męczy i drażni (bo co facet może mi powiedzieć o tuszu do rzęs poza tym, co przeczyta na opakowaniu?). W ogóle jest podział na świat mężczyzn, którzy sobie razem wystają po kilku przed sklepikami, plotkują i piją herbatkę (!) i kobiet, które... tego nie robią :).
Byłam jeszcze w paru ciekawych miejscach (jak choćby straszliwie zaniedbane mury, otaczające dawny Konstantynopol), ale o tym może innym razem.
Czy warto jechać do Stambułu? Sami zdecydujcie. Może pomoże w tym zdjęcie tej niezwykle pięknej mozaiki z kościoła Zbawiciela na Chorze (a to, co się świeci, to naprawdę złoto!).

Ja nie żałuję, że tam byłam, ale może także dlatego, że spędziłam tam swoje urodziny, więc nigdy tego nie zapomnę? :)
Basia Smal

sobota, 27 kwietnia 2013

Dom

Każdy człowiek jest jak dom. W dodatku w ciągłej przebudowie. Stale nam coś w nas przybywa w trakcie życia - a to nowe okno na nowy widok, a to jakaś weranda czy balkon a to jakieś meble w środku, kolejne schody, jakieś zniszczone ściany czy coś tam jeszcze. Są pokoje, do których już się nie wchodzi. Są takie, które urządzamy ze smakiem, bo są szykowane jak na wystawę, do pokazania innym. Są miejsca przytulne, zaciszne i zabałaganione. I takie, w których hulają przeciągi. Są okna zabijane deskami, by już nie widzieć tego, co za nimi. I strychy ze zgromadzonymi pamiątkami przeszłości, o których się wie, ale do których się nie zagląda. Można też znaleźć jakieś niezbyt piękne piwnice, częściowo zalane wodą, mroczne i chłodne. Są słoneczne tarasy z wystawionymi zachęcająco leżakami i maleńkie kąciki wymoszczone miękkimi poduchami, do których wstęp ma tylko właściciel. Mogę tak ciągnąć te porównania w nieskończoność. Jednak nie o to mi chodzi. Dom to dom - miejsce czyjegoś zamieszkania, na które możemy sobie popatrzeć albo nie, do którego mogą nas zaprosić albo z niego... wyprosić. Właściciel ma głos decydujący i... tylko on i nikt inny. Może mieć zamknięte na głucho drzwi, może zaprosić tylko na chwilę i to bocznym wejściem, może... cokolwiek. Tu mi się nasuwa kolejne porównanie - człowiek nie jest tubką pasty do zębów - niczego z niego nie da się wycisnąć. Jak chce, to da. Da to, co chce. Dlatego spotkania z ludźmi traktuję w specjalny sposób. Każde zaproszenie do kontaktu jest dla mnie darem, prezentem, który ktoś chciał mi ofiarować. A każdy brak zaproszenia... cóż... rozumiem. Ja też nie mam stale szeroko otwartych drzwi do siebie. A jeśli już, to też nie są one otwarte dla każdego. Bywa, że tylko dyskretnie zerkam przez okno na kogoś, kto stoi pod moim domem i się przygląda. Trudno wówczas nie pytać o co mu chodzi i... nie być ostrożnym, bardzo ostrożnym, bo jak już się kiedyś zostało zranionym... Znacie to? No właśnie. Jesteśmy obwarowani, ale jednocześnie... do zdobywania i do zdobycia. Zamknięci z różnych powodów, ale czasem czekający tuż za drzwiami, bo może jednak ktoś zapuka na tyle delikatnie, że się odważymy w końcu te drzwi uchylić. Może być jeszcze inaczej, ale... tego nikt nie wie na pewno. Poranieni, poszarpani przez życie chowamy się do swoich zamków, za grube mury, bo jedynie tam czujemy się bezpiecznie. Może lis z "Małego Księcia" miał rację, że tylko cierpliwe oswajanie nas stamtąd wyciągnie?
Basia Smal

czwartek, 25 kwietnia 2013

Serce dziecka

U moich sąsiadów była awantura. Krzyki, trzaskanie drzwiami. Hałas przedarł się nawet przez szum mojej suszarki do włosów. Wyszłam z łazienki, w której przecież zawsze wszystko najlepiej słychać. Uznałam, że włosy dosuszę później. Nie na wiele się to zdało, bo i tak słyszałam co nieco. Ludziom poszły emocje i rozszalały się ponad i poza. Bywa. I nie myślę, że świadczy to o nich źle. Ludzkie. Zresztą emocje to tylko emocje. W końcu mijają. Tym razem też tak było. Po pewnym czasie, kiedy zapadła cisza, weszłam ponownie do łazienki i zanim zdążyłam włączyć suszarkę znowu coś usłyszałam. Ktoś płakał. Szloch był rozpaczliwy. Serce mi się na moment zatrzymało. Bycie bezradnym świadkiem czyjegoś bólu jest nie do zniesienia. Zwłaszcza, gdy płacze dziecko a to rozpoznałam. Wiem, że chłopiec ma jakieś siedem, osiem lat, nie więcej. Ciągle dzieciak. I tak straszliwie płakał, że przez głowę przeleciała mi nawet myśl, aby tam do niego pójść (odruch matki na zasadzie "wszystkie dzieci są nasze"). Oczywiście tego nie zrobiłam, bo nie miałam zamiaru się wtrącać. Jednak trwałam tak wrośnięta w podłogę i słuchałam tego jego płaczu jak zaczarowana. I dlatego dane mi było usłyszeć coś jeszcze, co mnie już całkiem ścięło. W pewnym momencie pomiędzy szlochami zawołał cichutko "mamo!". A potem jeszcze raz, i jeszcze. Niemal wstrzymałam oddech i czekałam razem z nim. A tam było cicho. Ciągle cicho. Tylko ten jego płacz. Wszystko mnie zaczęło boleć i nie mogłam już sobie zupełnie dać rady, więc znów zwiałam z łazienki. Nic nie mogłam zrobić... A teraz siedzę i myślę. O ludzkiej naturze myślę. O tym dziecku, które takie wcześniej skrzyczane, bo słyszałam jak rozpaczliwie wrzeszczał, że to coś tam to nie on i takie tam, potem mimo bólu, który ktoś mu sprawił - woła. Nie pamięta o swojej dumie, nie kieruje się nią. Nie myśli o tym, że powinien zęby zacisnąć czy coś w tym stylu. Nie kalkuluje, nie zastanawia się. Reaguje sercem, bo ma w sobie ciągle prostotę dzieciństwa. I ufność, i wiarę. Dlatego bez problemu przekracza w sobie coś, co nam potem nie pozwala się już ominąć. I to tak odruchowo.
Dzieciństwo. Czas, z którego chce się wyrosnąć najszybciej jak się da, żeby już w końcu było fajnie. A potem... bywa różnie. Fajnie też. Czasami. I przecież jak się jest dorosłym, to nie może się być dzieckiem. Tylko teraz zastanawiam się, czy nie o to jednak chodzi, by je mimo wszystko zawsze w sobie w jakiś sposób mieć? No i gdzie i kiedy, i dlaczego je zgubiłam?
Basia Smal

niedziela, 21 kwietnia 2013

Uśmiech dla Ciebie


Niech Twój dzień będzie taki jakiego oczekujesz. 
Każdy dzień. 
Niech nie zawodzą Cię ludzie. 
Nikt z nich. 
Niech spotkania z nimi przyniosą Ci to, czego pragniesz. 
I nasycą Twoje serce. 
Niech Twoje marzenia i plany zostaną zrealizowane. 
Zwłaszcza te z nich, na których Ci najbardziej zależy. 
Niech Twoja droga, ta którą podążasz, będzie tą właściwą i zaprowadzi Cię do celu, który widzisz. 
I oby nie było na niej zbyt wiele kamieni. 
Niech Twoje serce odnajdzie skarb Tobie przeznaczony. 
I nigdy nie boi się tego, że nie jest go godne. 
Niech zawsze towarzyszą Ci dobre myśli. 
I umiej zatrzymać je w sobie. 
Niech nigdy nie przeraża Cię to, co Ci przeznaczone. 
I obyś umiał to przyjąć ze spokojem i godnością. 
Niech dane Ci będzie poznać całe bogactwo życia. 
Zwłaszcza jego piękno. 
Niech nie opuszcza Cię nadzieja. 
Nigdy. 
Niech Twój czas tu - na ziemi przyniesie dobre owoce Tobie i innym. 
I obyś je zobaczył. 
Niech miłość - największy dar jaki możesz otrzymać, zostanie Ci dana. 
I niech trwa w Tobie na zawsze.

I to są moje dla Ciebie życzenia bez okazji, kimkolwiek jesteś :)
Basia

piątek, 19 kwietnia 2013

"Bajanie o wędrownej miłości" część 2

Część pierwszą "Bajania..." znajdziecie w poście "Porozmawiajmy". Obiecałam wtedy, że wymyślę coś dalej. Lubię snuć takie opowieści, które jednocześnie mają i nie mają sensu. Lubię bawić się słowami i skojarzeniami. Lubię tworzyć świat nieistniejący po to, żeby... zaistniał :) Mnie to cieszy i relaksuje. Mam nadzieję, że nie tylko mnie :) A miłość jest nieprawdopodobnie pięknym tematem. I najważniejszą rzeczą na świecie. I z tych oto dwóch powodów nigdy o niej nie przestanę pisać.


Co jest z ludźmi, rozmyślał Okruch Miłości, wygodnie leżąc w wysokiej trawie. Jacyś nieprzytomni chodzą po tym świecie i zupełnie niezorientowani. W ogóle nie widzą tego, co powinni a mają przecież serca do patrzenia. Każdy ma. I to serce powinno być stale szeroko otwarte, by nie przeoczyć miłości, czyli tego bez czego żyć nie jest w stanie. To o co chodzi? Nie rozumieją, że aby istnieć muszą kochać? Biedacy, zza liści wychynęło Zrozumienie i Litość. No, tak. Biedacy. Bo żeby nie widzieć, leżących tu i tam, zalążków miłości, po które tylko schylić się trzeba? Taki mały wysiłek - ujrzeć i podnieść. Nie! Nie chce się. Boi się. Westchnął przeciągle. No i musimy ludziom włazić na siłę w ich serca. A oni mówią, że jak grom z nieba. Z nieba, owszem, ale nie żaden grom tylko ja albo mój kumpel, mamrotał Okruch pod nosem. A! Machnął ręką. Szkoda gadać. Stulecia mijają a oni niczego się nie nauczyli. Miłość rozsiana jest po świecie szczodrzej niż chwasty w ogródku leniwej gospodyni. Brać, przebierać i wybierać, ale nie! Nie honor czy co? Dobrze, że nie jestem człowiekiem, westchnął z ulgą. Biedacy, zaszemrało znów na spółkę Zrozumienie i Litość. A idźże przecz, machnął na nie ręką zniecierpliwiony Okruch. I patrzył z satysfakcją jak czmychają. No, wreszcie spokój, odetchnął z ulgą, wracając do rozmyślań. To o czym ja...? A! Biedacy... Nie! Tfu! Otrząsnął się z obrzydzenia. A to zaraza jedna, myślał niechętnie o Zrozumieniu i Litości. Wlezie i siedzi i myśli mąci. Jak ja, przemknęła nieproszona myśl. No tak. Nie da się zaprzeczyć, pokiwał głową. Ale moje istnienie, kontynuował tę wyimaginowaną rozmowę, to przynajmniej ma sens, bo jak można przeżyć życie nie kochając? No jak? Tym się oddycha albo bez tego usycha. Miłość musi się rozlewać jak świat długi i szeroki, bo inaczej nic nie miałoby sensu. Ona ogrzewa, buduje, sił dodaje i... Urwał, bo zobaczył idącego drogą człowieka. Przyjrzał mu się uważnie. A potem skupił się, by poczuć. No tak, stwierdził po chwili, znowu nic, znów pustka. Włażę, zdecydował, gramoląc się z rowu. Zaczaił się przy drodze i cierpliwie czekał, aż wlokący się noga za nogą człowiek podejdzie bliżej. Widział go coraz wyraźniej i czuł coraz mocniej i dlatego aż przygięło go do ziemi od bezmiaru samotności zbliżającego się serca. I od bólu, który w nim mieszkał. Okruch zdławił łzy cisnące się mu do oczu, bo nie mógł sobie pozwolić na słabość, gdy szykowała mu się robota. Ciiicho, cichutko, szeptał do nadchodzącego, jeszcze chwila, wytrzymaj, dasz radę. Wiem, że się boisz, ale nie będzie bolało. Dostaniesz największy dar jaki człowiek może dostać i wszystko będzie dobrze, mamrotał uspokajająco, szykując się do skoku. Jeszcze tylko chwila... Nie broń się... Pozwól mi wejść... Dotknę delikatnie, najdelikatniej... Uleczę...
Basia Smal

czwartek, 18 kwietnia 2013

Uśmiechnięte dni

Witam po kilkudniowej przerwie. Tęskniliście? :) Zrobiłam sobie kolejny urlop od życia i wyjechałam, by spotkać kilka uśmiechniętych dni wolnych od codzienności. Musiałam odpocząć po długiej zimnej zimie. Musiałam odmrozić do końca serce w cieple innych, stęsknionych za mną serc. Cieszyłam się ogromnie już na samą myśl o tym, co mnie czeka. Znacie to, prawda? To trochę tak jak budzenie się w dzień swoich urodzin, kiedy miało się kilka lat. Człowiek wiedział, że czego jak czego, ale prezentów może się spodziewać na pewno. I w środku aż coś podskakiwało z radości, chociaż jeszcze niczego się nie dostało. Myślę, że lubimy się spodziewać. Lubimy ten stan oczekiwania na coś miłego, co cieszy na samą myśl. Jak zaglądanie za kurtynę, chociaż wie się, co się zobaczy. A takie radosne spodziewanie się ustawia nas wewnętrznie i potem mamy samospełniającą się przepowiednię - jest fajnie. Może to właśnie tak jest, że sami generujemy to, co nam się przydarzy? Jakbyśmy wywoływali wilka z lasu, oczekując, że on się pojawi, bo przecież w lesie nie może wilka nie być. Nie wiem, ale mnie się spełniło. Wpadłam po brzegi w kilka par oczu, które śmiały się na sam mój widok, moje serce zostało przygarnięte ciepło przez kilka stęsknionych za mną serc i teraz czuję się nasycona miłością jak gąbka, która leżała długo w wodzie. I bardzo mi z tym dobrze :) Nagadałam się do syta, wypiłam morze kawy i ocean herbaty (także tę wyjątkową dla mnie, bo w kubeczku w kwiatki, który wiernie czeka na mnie już od wielu miesięcy), schodziłam nogi na długich spacerach bez celu, ale za to z sensem i mogę z całą pewnością stwierdzić, że mam naładowane baterie po krańce pojemności. Wróciłam więc do domu radosna jak ptaszyna na wiosnę, czyli lekko pijana tą radością, więc jak trochę bredzę od rzeczy to wiecie dlaczego :) No i gna mnie do wysyłania tych uśmiechów dalej, co niniejszym czynię. Już Was dopadły? No proszę, skupcie się trochę, postarajcie się, to dopadną i będzie sympatycznie :) Wiosna się rozpełzła po świecie na dobre i pewnie zostanie, więc można z niej czerpać pełnymi garściami pogodę (nomen omen) ducha, słoneczny nastrój i ciepło w sercu. Posyłam Wam pączek, z którego jeszcze chwila a rozwinie się coś. Jak tak sobie na niego popatrzyłam to uznałam, że też trwa w oczekiwaniu na spełnienie tego, co mu przeznaczone, czyli bycie tym czymś. Niech mu się stanie, bo całkiem fajny z niego pączuś.
I jeszcze na koniec podziękowanie dla tych, dzięki którym miałam te swoje uśmiechnięte dni. Dobrze, że jesteście w moim życiu :)
Basia Smal

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Baśń o Czaro Dziejce (cz.3)

Kopnął się kto żyw w Siedzibie Ludzkiej w stronę lasu, by zobaczyć czy to, co myślą jest tym, co jest. Gęsty tłum cisnął się na obrzeżach rozległej łąki, za którą rozciągała się już leśna gęstwina. Nikt jakoś nie miał ochoty się w nią zagłębić. Czekano. I nagle... O! Zawołało jakieś dziecię, palcem wskazując miejsce wśród krzaków, skąd, i to już wyraźnie zobaczyli wszyscy, sączyła się wąska strużka dymu. Dwu czy trzech odważnych podeszło i rozgarnęło kłujące gałęzie. I oto oczom wszystkich ukazał się śpiący przy maleńkim ognisku niepozorny człeczyna. Zdumienie odebrało wszystkim mowę. Nie tego się spodziewali. Frustracja spowodowana rozczarowaniem znalazła ujście w pełnym oburzenia krzyku. Człeczyna jak leżał tak zerwał się na równe nogi, przecierając zaspane oczy. A mieszkańcy Siedziby Ludzkiej jak jeden mąż wydzierali się na niego, pytając czy naprawdę nie słyszał nic a nic o przepisach BHP, że tak beztrosko rozpalił ognisko w lesie? I czy nie wie, głupek jeden, że za to jest mandacik? I dalej w tym guście. Człeczyna jak stał tak usiadł przerażony na wieść o zbrodni, której się był dopuścił. Nawet zaczął trochę popłakiwać, ale zaraz znów wrzask się podniósł, żeby nie manipulował otoczenia, więc ucichł. Harmider trwałby może i dłużej, gdyby nie Przybysz, który dopiero teraz pojawił się na miejscu zamieszania. Huknął głosem potężnym raz a dobrze a gdy zdumieni siłą jego płuc mieszkańcy umilkli w mig rozwiązał sprawę. Dał minutę człeczynie na wyjaśnienia. Potem dał mu do zrozumienia, co o nim myśli. A na koniec powiedział, by dać biedakowi spokój, bo on i tak już nigdy więcej i w ogóle. Po czym, nie czekając aż zgromadzenie ochłonie kazał paru chłopakom zasypać ognisko, zagarnął człeczynę jednym ramieniem a właścicielkę gospody drugim i skierował się do Siedziby Ludzkiej, rozprawiając żywo po drodze, by odwrócić uwagę w inną stronę.
Nie wiadomo jak cała sprawa by się skończyła, gdyby nie pewne zdarzenie. Otóż, to samo spostrzegawcze dziecię znów wyciągnęło rączynę i wskazało w głąb lasu, mówiąc swoje odkrywcze "O!". Kiedy inni popatrzyli w tamtym kierunku ucichli jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Pomiędzy zielenią liści majaczył bowiem cień - nie cień jakby ludzkiej postaci. Niektórzy dostrzegli kruczą czerń długich loków, inni - blask pięknych oczu, a pozostali zaklinali się, że ujrzeli łagodny gest pozdrowienia uczyniony białą dłonią. Za chwilę wszystko skryły gałęzie i liście. Mieszkańcom wrócił oddech a niektórym nawet głos. Odchodzili jednak powoli, z ociąganiem. Ten i ów zerknął jeszcze raz lub dwa w leśny gąszcz a nie widząc już niczego udawał, że to tak tylko mimochodem i bez powodu. Spokój także powoli wracał na swoje miejsce. I jak to zwykle bywa nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mieszkańcy mieli o czym rozprawiać przez tydzień, póki przyłapanie karczmarki na niecnych figlach z jednym z jej gości nie odsunęło wydarzenia w cień. No i Siedziba zyskała nowego mieszkańca, bo człeczyna okazał się wcale zręcznym balwierzem, który znał się na przypiekaniu loków jak mało kto. Odtąd więc nadobne mieszkanki Siedziby Ludzkiej ganiały do niego regularnie, stanowczo twierdząc, że to nie z powodu widzianych gdzieś kiedyś krętych loków, ale ponieważ tak lubią. Tak czy siak jedno było pewne - miały zajęcie i dały spokój z wydawaniem rozkazów odnośnie wynoszenia śmieci i takich tam. Co prawda niektórzy z pozbawionych tego zajęcia znów chodzili jak błędni, ale twierdzili, że to nie z powodu widzianych gdzieś kiedyś pięknych oczu tylko dlatego, że tak mają od urodzenia. A Przybysz? Cóż. Pędziwiatr był z niego, więc szybko znudziło mu się uśmiechanie, jedzenie i brzęczenie monetami. I tak oto pewnego poranka po sutym śniadaniu wsiadł był na swego legendarnego już, nie wiedzieć z jakiego powodu, wierzchowca i odjechał. Mówiono, że w stronę lasu i że wkrótce chatynka opustoszała, ale... kto tam wie. O całej sprawie pamiętano jedynie do czasu, gdy...  Ale to już osobna historia.
Basia Smal

sobota, 6 kwietnia 2013

Jestem

Zobaczyłam w jakimś czasopiśmie zdjęcie dywanu z kwiatów, który został utworzony na środku miejskiego placu. Był piękny. Te skomplikowane wzory, dbałość o harmonię kolorów - cudo. I po co? Jedyna odpowiedź to taka, że po to, by cieszył oczy i radował serce. Często dzisiaj spotykam się z postawą, która absolutnie wyklucza sensowność podobnych inicjatyw właśnie z powodu tego pytania "i po co to komu?". Odnoszę wrażenie, że niektórym ludziom nie udało się ocalić w sobie czegoś, co jest równie ważne jak wynalezienie leku ratującego życie. Nikt z nas bowiem nie składa się tylko z ciała. Jesteśmy jednością tego, co można dotknąć i doświadczyć innymi zmysłami i tego, co niewidoczne dla nich, o czym od zawsze ludzie wiedzieli, że jest. Można temu zaprzeczać, co nie zmienia faktu istnienia tego w nas. W każdym z nas. Można też spychać to na jakiś margines jako coś mało ważnego, co z kolei nie zmienia faktu, że to "coś" i tak będzie się z nas wyrywać na wolność. Potrzeba piękna, pragnienie radości, drgnienie serca ogarniętego współczuciem, ciepło w oczach na czyjś widok, dobro, które dochodzi do głosu, czy mu się na to pozwala czy nie i całe mnóstwo innych rzeczy i spraw, dzięki którym nie tylko czujemy, że żyjemy, ale przede wszystkim wiemy, że żyjemy naprawdę. Nie tylko po to, by przynieść jakąś korzyść, jakiś konkret, który uzasadni sensowność naszego bycia na ziemi, który da innym podstawę do łaskawego pozwolenia nam na bycie, bo skoro przynoszę ze sobą coś, co komuś służy... A gdzie radość istnienia? Wstydliwa sprawa, tak? Lepiej o tym nie mówić głośno, bo nas wezmą za... za ludzi w pełnym wymiarze? Za kogoś, kto to pełne człowieczeństwo w sobie ocalił? Jest taki film, który opowiada o przyszłości, w której zakazano ludziom czuć, żeby nie było już nigdy agresji i zła. No i wylano dziecko z kąpielą, bo ludzie zamienili się w kukły, w manekiny, w coś. Dla jakoś tam pojętego dobra. Dla głupio pojętego dobra. Czujący człowiek będzie czuł wszystko i nie ma sensu mu tego zakazywać. Taki jest. Każdy z nas. No i cóż takiego się dzieje, że niektóre uczucia sprawiają czasem kłopot? No to sprawiają. Bywa. Jedno wiem na pewno - nie można się wstydzić siebie samego, tego, co czuję, bo to jak zaprzeczanie swojemu istnieniu i sensowności tego istnienia. Nie wiem jak to jest być manekinem i jakoś nie mam zamiaru sprawdzać tego na sobie, bo szkoda mi na to czasu. Wolę... żyć :)
Basia Smal

piątek, 5 kwietnia 2013

Porozmawiajmy

Jesteś zmęczony? Zmęczona? Ciężki dzień? A może trudna noc za Tobą? Za mało snu, za dużo obowiązków? Trudne decyzje do podjęcia? Niemili ludzie? Zbyt wiele na głowie? W ogóle jakoś źle? Smutno? Samotnie? Poczekaj. Posłuchaj - dobrze trafiłeś, dobrze, że jesteś :) Może nie spodziewasz się tego, ale ja naprawdę cieszę się z naszego spotkania. Zostań tu u mnie. Zwolnij. Zatrzymaj się. Chociaż przez chwilę nie myśl o tym, co Cię czeka, co jeszcze przed Tobą i co za Tobą. Usiądź wygodnie, proszę. Daj sobie odetchnąć. Wyobraź sobie, że patrzysz mi w oczy. Czy wiesz, że Cię rozumiem? To dlatego, że czasem też tak mam. Czasem za wiele wszystkiego, prawda? Można się pogubić, zaplątać. Albo stracić z oczu właściwy kierunek. Bywa, że płaczę ze zmęczenia i bezradności, więc doskonale rozumiem to w innych. Wiesz co? Dobrze jest czasami odłożyć wszystko na bok. Nie na zawsze. Na trochę. Na próbę. I dać sobie to, czego brakuje. Taką chwilę tylko dla siebie. Zrób to, proszę. Gdybyśmy spotkali się w realu to najpierw bym się do Ciebie uśmiechnęła, potem wysłuchała tego, co tam u Ciebie a później jeszcze raz uśmiechnęła, żebyś się poczuł lepiej. Z uśmiechami chyba nam się dzisiaj nie uda, bo nie widzisz mnie, ale możesz mi opowiedzieć co chcesz. Umiem słuchać. I ważne jest dla mnie to, co mówisz. Bo lubię ludzi. Tak po prostu i chociaż to z mojej strony deklaracja, to tym razem uwierz :). I bardzo, bardzo mi zależy na Twoim dobrym samopoczuciu. Dlaczego? A dlaczego nie? Wyobraź sobie, że taka jestem i już. To co? Porozmawiamy? Opowiesz mi o sobie? O tym, co trudne i co radosne? A może tylko pomilczymy razem? To mi też odpowiada. Ważne, żebyś wiedział, że nie jesteś teraz sam. Czy wiesz, że drugi człowiek może być dla Ciebie odpoczynkiem? To ta przedziwna magia bliskości tak działa. I czasami, by tego doświadczyć nie potrzeba rzeczywistej, fizycznej obecności kogoś obok. Wystarczy, że się o niej wie i dlatego teraz Ci o tym mówię. Spróbuj pobyć ze mną. Tak po prostu, bo niby czemu nie? Bywam sympatyczna i zabawna, więc moje towarzystwo Cię nie znudzi :). A jak się już wygadasz to opowiem Ci pewną historię, chcesz? Lubisz opowieści? No to posłuchaj "Bajania o wędrownej miłości":

Okruch Miłości człapał sobie poboczem zakurzonej drogi. Wypatrywał miejsca, gdzie mógłby przysiąść sobie i w spokoju odpocząć. Był zmęczony. Szedł tak już wiele godzin w tym upale, który mógłby ogromny głaz roztopić a co dopiero taki niewielki odłamek, jakim był. Nie poddawał się jednak i wiedział, że da radę. Taka pogoda to dla niego nie pierwszyzna. Lata już całe łaził po świecie, więc trochę się oswoił i z klimatem i z jego kaprysami. Był wrażliwy, tak, ale też odporny i silny. I twardy. Twardy jak skała. Byle co go nie złamie. I nie odstraszy. Był zawzięty i umiał być nieustępliwy. To o sobie wiedział na pewno. Właził nieproszony do serc i uparcie nie pozwalał o sobie zapomnieć. Gniótł i uwierał i to była jego specjalność. By człowiek, w którym zamieszkał, bez przerwy miał świadomość jego istnienia. W przeciwnym bowiem razie stałby się jak wiele spraw - powszedni i zwyczajny a na to absolutnie nie mógł sobie pozwolić. Nie on. Był zbyt ważny. Prawdę mówiąc - najważniejszy, ale starał się nie przechwalać, więc myślał sobie o tym jedynie po cichutku i tylko tuż przed zaśnięciem. Jakby go kto pytał, to wcale go to nie wpędzało w pychę. To była ciężka robota, trudne zadanie na całe życie. Ta najważniejszość niosła ze sobą zobowiązania. Westchnął. A ludzie mogli sobie myśleć, że ma łatwe życie. Wpaść sobie od czasu do czasu w jakieś serducho, pomieszkać tam, dać o sobie znać a potem jak to serce już jest ogarnięte rozpanoszoną w nim miłością - wyskoczyć zgrabnie i pójść swoją drogą, radośnie pogwizdując pod nosem. Ha! Łatwo powiedzieć. Nikomu do głowy nie przychodziło, ile trzeba się napocić, żeby w ogóle wleźć do serca. Wszystkie były pozamykane. Bardziej lub mniej, ale były. To tylko gadki z głupich bajek, że czekały na miłość. Owszem, sprawiały takie wrażenie, ale tak naprawdę jak świat długi i szeroki bały się jej. Ile musiał się namęczyć, by jednak zagościć w takim przestraszonym miejscu! Och, musi odpocząć. Na dzisiaj miał już dość. Przystanął gwałtownie, bo nagle przyszło mu do głowy, że może nie tylko dzisiaj, że to już trwa od jakiegoś czasu. Poczuł jak lodowate zimno paniki chwyta go i zalewa jak wysoka fala przypływu leżący na brzegu kamień. To chyba starość, wyszeptał do siebie i powlókł się pod wysoką sosnę, która może i nie dawała cienia, ale przynajmniej jego złudzenie. Odsapnę kapkę, obiecał sobie, układając się wygodnie w małym zagłębieniu pnia...

Ciąg dalszy opowieści pewnie pojawi się... kiedyś, na pewno wówczas, gdy go wymyślę :)  A Ty, lepiej się już czujesz? :) Uśmiechasz się?
To pozdrawiam i zapraszam - wpadaj, kiedy chcesz :)
Basia

czwartek, 4 kwietnia 2013

Faceci o facetach

Kłamstwa, bo za trudno jest mówić prawdę. Wspólne chlanie, bo tylko tak można ze sobą pobyć. Nieustanna drażliwość, bo świat nie docenia, że ciężko pracuję. Słuchawki na uszach, bo inaczej słyszę to, czego nie mam ochoty słyszeć. Milczenie, gdy trzeba powiedzieć o miłości, bo słowo "kocham" nie przeciśnie się przez męskie gardło. Istnienie przez działanie, bo to rozumie się samo przez się. Mądry facet po szkodzie, bo inaczej nie potrafi. Ma być tak jak chcę, by było, bo... tak ma być. Udawanie, że nic się nie dzieje, gdy serce wyje pragnieniem miłości. Odpychanie wszystkich od siebie, by mieć święty spokój, bo życie za bardzo boli. I dobre rady udzielane skąpymi słowami i mówione szorstkim głosem, chociaż dawno już powinny być powiedziane samemu sobie. Jednym słowem - męski świat.
Tak oto został przedstawiony przez mężczyzn dla całej reszty ludzkości w nieprawdopodobnym, ze względu na swój klimat, filmie Piotra Trzaskalskiego "Mój rower". "Cała prawda o facetach" tak reklamuje ten film jego dystrybutor ITI Cinema. Artur Żmijewski - rewelacja. Michał Urbaniak (tak, tak, ten  muzyk jazzowy) dał sobie radę całkiem nieźle a debiutant Krzysztof Chodorowski jest bardzo przekonujący. Trzech facetów, trzy pokolenia, trzy odrębne życia. I jedno zdarzenie, które próbuje ich jakoś skleić a oni się szarpią, każdy po swojemu. Parę sentymentalnych scen psuje trochę całość, ale wybaczam, bo film ma to coś. Jakąś prawdę. I niekoniecznie tylko o facetach, ale o ludziach w ogóle. Dowód? Proszę bardzo: "Dlaczego tak jest? Tobie mogę powiedzieć wszystko. Jemu - nie? Bo może on jest za blisko." I jeszcze: "Kochasz ją? Tak (...) Przede wszystkim zadzwoń do niej, daj znać, że żyjesz. Od tego zacznij."
Film na Gdynia Film Festiwal w maju ubiegłego roku dostał nagrodę za najlepszy scenariusz (autorzy: Wojciech Lepianka i Piotr Trzaskalski) i prawdopodobnie rzucił widownię na kolana. Mnie zatrzymało przed ekranem na cały czas trwania projekcji. I to od pierwszych scen. Nie mam poczucia zmarnowanego czasu. I pozwolę sobie na wyznanie z głębi serca - po raz kolejny dotarło do mnie, że mężczyzna to też człowiek, ale jednak trochę inny niż kobieta :) 
I jeszcze jedno - ogromnie zazdroszczę ;) Annie Nehrebeckiej, że miała okazję pocałować Piotra Szczepanika (czy on nigdy nie przestanie być seksowny?).
Basia Smal

wtorek, 2 kwietnia 2013

List do nieznanego przyjaciela


Witaj,
nie wiem kim jesteś, gdzie żyjesz, jak wyglądasz i czym się zajmujesz. W ogóle nic o Tobie nie wiem. Bo nawet jeśli jesteś kimś, kogo mogę znać, to i tak nie wiem czy w tym momencie to Ty do mnie zaglądasz czy ktoś inny :). Jednak skoro zaglądasz, skoro zdecydowałeś się ze mną spotkać, to jesteś mi bliski i Twoja obecność mnie cieszy. Przeżyłam w swoim życiu sporo. Zdarzyły się w nim różne sytuacje. Takie, które wspominam miło, ciepło i z sentymentem oraz te, o których wolę zapomnieć. I wszystko to, co mnie spotkało dało mi wiedzę o samym życiu, o ludziach, o świecie. Nabyłam ją niejako mimochodem, wcale o nią nie prosząc i nie oczekując jej. A jednak trochę wiem. I to, co wiem daje mi podstawę, by stanowczo stwierdzić, że nie ma nic ważniejszego od spotkania z drugim człowiekiem. Zapewne wszystkim są znane prawdziwe czy wymyślone historie o tym jak to ktoś został rozbitkiem na jakiejś bezludnej wyspie albo dryfował samotnie po oceanie ocalały po katastrofie statku czy coś podobnego. Historie są różne, ale jedno mają wspólne - są niezwykle przejmujące. Dotykają bowiem czegoś, o czym się może i nie mówi, nawet nie myśli, ale co się na pewno czuje - źle jest być samemu. Źle, strasznie i beznadziejnie. I nie zrekompensują tego ani piękne widoki wokół, ani przytulony do nas oswojony milusi zwierzak, ani kontakt z nieskażoną cywilizacją naturą, o czym tak wielu z nas przecież marzy. Realizacja tych marzeń cieszy tylko przez chwilę a potem zaczyna być źle. Bo nic nie jest w stanie człowiekowi zastąpić człowieka. Tego, co może dać jego czujące głęboko serce, co mogą przekazać wpatrzone we mnie jego oczy, co "powie" mi jego dotyk albo co usłyszę w wypowiedzianych przez niego słowach. Jednego człowieka może w pełni zrozumieć tylko drugi człowiek. Tylko dlatego, że... jest tym samym. Bo tak jak on myśli i czuje. Dlatego jesteśmy dla siebie cenni. Dlatego piszę do Ciebie, by Ci o tym powiedzieć, przypomnieć, żebyś wiedział, że tak na Ciebie patrzę. Nie znam powodów, dla których postanowiłeś się dzisiaj ze mną spotkać i nie są one dla mnie istotne. Ważne, że jesteś. Dobrze, że jesteś :). I nie mówię tego dlatego, by Ci pochlebić i by się Tobie przypodobać. Chcę, byś wiedział, że jest takie miejsce, gdzie jesteś mile widziany, gdzie możesz wpaść, gdy potrzebujesz chwili odpoczynku, momentu spotkania z kimś Ci życzliwym, kto Cię potrzebuje tak samo jak Ty jego. To jest takie miejsce, pamiętaj o tym, proszę :). I o jeszcze jednej rzeczy - moje oczy mają kolor zielony, jak nadzieja :). Jeśli jej także Ci potrzeba to... dobrze trafiłeś :).
Basia