Czego pragniesz? Czego ci brak? Wiesz, czy nie za bardzo? Posłuchaj swojej tęsknoty. Ona Ci o tym powie. A potem... okaż sobie zrozumienie. Tak po prostu. Zwyczajnie przyjmij to do wiadomości, zamiast się oceniać, osądzać i naprawiać. Bo sąd nad sobą to niepotrzebna strata czasu i sił. Tak nie patrzy miłość. A okropnie głupią rzeczą jest siebie nie kochać. Tak często katujemy się tym, czym nie powinniśmy. I nie mówię tu o nikim z Was w szczególności ani też o sobie. Jednak wiem, że często mamy tendencję, by nie mieć wobec siebie samego za grosz litości i zrozumienia. Inni mają wobec nas a my sami nie. A nawet jeśli inni by nie mieli, to my powinniśmy. Czułość wobec siebie samego robi dużo dobrego. Uważam, że już dostatecznie nam się obrywa od życia, by jeszcze dokładać sobie swoje własne kopniaki. Poza tym patrzenie na siebie ciepło i z miłością uczy nas widzieć tak samo innych. I życie pięknieje w mgnieniu oka. Bardzo warto, bo mamy je tylko to jedno. Kiedyś ktoś zadał mi pytanie o sens życia. Pamiętam, że odpowiedziałam wówczas, że sensem życia jest żyć. Po prostu. Tak to widzę. Życie trzeba przeżyć. Od początku do końca. Z samym sobą na karku. Z tym, co musimy w sobie dźwigać. No i cóż z tego? To sobie dźwigamy. Trochę ciężaru i tyle. Nie ma się czym przejmować. A raczej przejmować bardziej niż się powinno. Czasem mi smutno. Czasem źle. Bywa trudno albo głupio. Bywa też cudownie a nawet zachwycająco. A potem... znów od nowa. Czekanie na to, że nastąpi moment pełni raju w moim życiu jest czekaniem na próżno, chociaż jak ktoś lubi czekać... Jeśli więc teraz masz trudny dla siebie czas, to przeżyj go dzień po dniu aż się skończy, bo pewnie kiedyś się skończy. Może nie jest to zbyt łatwe, ale takie właśnie teraz jest. Jeśli masz czas sukcesu i tryumfu, to się tym ciesz póki jest i nie dlatego, że się skończy, ale dlatego, że właśnie jest. Tylko dlatego. To jedyny sensowny powód. Miłość wobec siebie samego jest takim samym zadaniem jak wobec drugiego człowieka. Trzeba się pilnować, czyli nieustannie korygować tor jazdy. Czasem mam wrażenie, że łatwiej nam przebaczyć drugiemu niż sobie samemu. Chociaż w ogóle przebaczenie jest czymś bardzo, bardzo trudnym. Miłość wobec kogokolwiek, także siebie samego, to nieustanne okazywanie zrozumienia. Ciągła utrata pamięci o tym, co się nie udało. Jemu czy mnie. Zamykanie oczu na coś, czego naprawdę nie musi się nieustannie widzieć, bo i po co? Umiesz tak? Zapominać? Zrozumieć? Żyć pomimo? Patrzeć ponad? Nie pouczać, ale przyjąć? Siebie w tym momencie, drugiego wtedy i teraz? Sobie też zadaję te pytania. Myślę, że samo ich stawianie to już coś, prawda?
A po namyśle... Tak, umiem :)
Basia
A po namyśle... Tak, umiem :)
Wiesz Basiu, to niesamowite, ale podobne słowa usłyszałam dzisiaj od znajomego księdza; a teraz czytam je u Ciebie. Kiedyś się zadręczałam, bo chciałam, aby wszystko w moim życiu było perfekcyjne, nie chciałam popełniać błędu moich rodziców, jak zresztą prawie każdy. Chcemy żyć na własny rachunek i udowodnić światu i samemu sobie, że można inaczej i że może być idealnie. Dziś wiem, że ta droga doprowadziła mnie do frustracji, bo życie mnie przerosło. Nie można być idealnym we wszystkim, trzeba pozwolić sobie na słabość, bo tylko wtedy jesteśmy w stanie siebie zaakceptować takimi, jacy jesteśmy. A od akceptacji już tylko krok do miłości.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za te słowa, i za to, że jesteś.
Ściskam mocno!
Twoja M.
Człowiek to zlepek wszystkiego, co przyjdzie do głowy i jeszcze trochę czegoś. Miłość to po prostu widzenie tego bez rwania włosów z głowy z powodu, bo ona nam mówi, że tego powodu nie ma. Ta ludzka perfekcyjność to jakiś dziwny wymysł nie wiadomo kogo i po co. Człowiek jest jaki jest a miłość mówi dobitnie, że o to właśnie chodzi, taki ma być, bo... taki jest. Tylko ona umie patrzeć i widzieć o nas prawdę. Reszta się nie liczy.
OdpowiedzUsuńB.