Czy można zatrzymać coś, co się kiedyś otrzymało w darze od życia? Na zawsze już w sobie mieć i nigdy nie zgubić? I czy to się dzieje samo czy trzeba niezłej harówki, by trwało? Kiedy i jak gubimy po kawałku otrzymane kiedyś prezenty? W jaki sposób tracimy to, co pragnęliśmy przecież zachować? Rozsypują nam się miłości i znajomości. Usychają jak kwiaty w doniczkach przyjaźnie. Ulegają zapomnieniu twarze i numery telefonów. Odchodzą, nie wiadomo gdzie, sposoby na wspólne życie, na bycie razem. Znikają gesty, słowa, spojrzenia. Blednie i płowieje to, co było ważne. Odchodzi w niebyt jakiś zamglony. W kąt ciemny a czasem i mroczny od tej najczarniejszej z czarnych ciemności. Skarby utracone, tak kiedyś wymarzone i w końcu zdobyte. Coś, co się wytęskniło i wyprosiło od losu. Czyja to wina? Pamięci, która nie przechowała w sobie ich znaczenia? Daru samego, że ze starości wypłowiał i zbladł? Życia, które za szybko gna, za dużo wymaga i za mało śni? Marzeń przekutych w rzeczywistość, która odsłoniła ich prawdziwe oblicze? Budzącej siły realu, który nie pozwoli spać w nieskończoność? Czy może niezbyt dużej głębi snów? Za małej siły marzeń? Zbyt małej wiary i ciągle traconej nadziei? Kiedy i jak to się dzieje, że narasta zgorzknienie jak w za długo przechowywanym kiepskiej jakości winie? Może przyczyna leży w tej nie najlepszej jakości? I jest głębiej niż nam się zdaje? Może za mało chcemy? Ograniczamy pragnienia, bo te największe nam się, w naszym mniemaniu, nie należą? Nie jesteśmy dość dobrzy, by dostać coś wielkiego. I w rezultacie dostajemy, tak, ale coś takiego sobie, co szybko i łatwo się gubi, bo... nie ma w naszych oczach zbyt wielkiej wartości, więc nie strzeżemy, nie hołubimy, nie tulimy najmocniej jak się da, by nie wymknęło nam się z ramion. A potem trudno się dziwić, że ten średniej jakości prezent nam wypłowiał z czasem. Zbladł i znikł. Może to chodzi o siłę pragnień a nie o siłę jaką wkładamy w utrzymanie ich realizacji? Może nasze starania i tak pójdą na marne jeśli zdobędziemy nie najwyższy szczyt? Może bierzemy za pragnienie zwykłą chętkę przelotną, nietrwałą, jakiś kaprys, jakieś chcę, bo chcę? I szybko, najszybciej jak się da to realizujemy. A ono musi mieć czas, by narastać, by się rozwijać, by pokazać swoje prawdziwe oblicze i stać się nieodparte. Może tylko to, na co czekamy dostatecznie długo ma szansę wrosnąć w nas i jako część całości nigdy nie zostać utracone?
Basia Smal
"Większość ludzi ma tyle szczęścia, na ile sobie pozwoli." Może my się po prostu boimy sięgnąć po to, co upragnione? Może sięgamy niezbyt wysoko, bo boimy się upadku? Może, z niecierpliwości, bierzemy to, co napotkamy najbliżej, bo nie chcemy czekać? A może, z lenistwa, zaniedbujemy to, co ważne? "Marzenia najlepiej malują człowieka." Ale o nie, podobnie jak o uczucie, trzeba nieustannie walczyć. A to już wymaga wysiłku...
OdpowiedzUsuńA może boimy się pragnąć? Bo to, czego chcemy rzeczywiście mówi o nas prawdę, czasem pewnie niewygodną, taką, która nam się po prostu nie podoba. Wolimy obraz siebie samych taki, o którym spokojnie powiemy, że może i nie jest doskonały, ale całkiem OK i do przyjęcia. Pragnienia krzyczą. Pewnie lepiej czasem dać im po głowie, by się uciszyły, żebyśmy spać mogli spokojnie a rano znów spojrzeć sobie w lustrze w oczy.
OdpowiedzUsuńI sobie pogadałyśmy Jesienna :)
Dzięki, że do mnie zaglądasz.
B.