poniedziałek, 4 lutego 2013

Pragnienia

Czy można zatrzymać coś, co się kiedyś otrzymało w darze od życia? Na zawsze już w sobie mieć i nigdy nie zgubić? I czy to się dzieje samo czy trzeba niezłej harówki, by trwało? Kiedy i jak gubimy po kawałku otrzymane kiedyś prezenty? W jaki sposób tracimy to, co pragnęliśmy przecież zachować? Rozsypują nam się miłości i znajomości. Usychają jak kwiaty w doniczkach przyjaźnie. Ulegają zapomnieniu twarze i numery telefonów. Odchodzą, nie wiadomo gdzie, sposoby na wspólne życie, na bycie razem. Znikają gesty, słowa, spojrzenia. Blednie i płowieje to, co było ważne. Odchodzi w niebyt jakiś zamglony. W kąt ciemny a czasem i mroczny od tej najczarniejszej z czarnych ciemności. Skarby utracone, tak kiedyś wymarzone i w końcu zdobyte. Coś, co się wytęskniło i wyprosiło od losu. Czyja to wina? Pamięci, która nie przechowała w sobie ich znaczenia? Daru samego, że ze starości wypłowiał i zbladł? Życia, które za szybko gna, za dużo wymaga i za mało śni? Marzeń przekutych w rzeczywistość, która odsłoniła ich prawdziwe oblicze? Budzącej siły realu, który nie pozwoli spać w nieskończoność? Czy może niezbyt dużej głębi snów? Za małej siły marzeń? Zbyt małej wiary i ciągle traconej nadziei? Kiedy i jak to się dzieje, że narasta zgorzknienie jak w za długo przechowywanym kiepskiej jakości winie? Może przyczyna leży w tej nie najlepszej jakości? I jest głębiej niż nam się zdaje? Może za mało chcemy? Ograniczamy pragnienia, bo te największe nam się, w naszym mniemaniu, nie należą? Nie jesteśmy dość dobrzy, by dostać coś wielkiego. I w rezultacie dostajemy, tak, ale coś takiego sobie, co szybko i łatwo się gubi, bo... nie ma w naszych oczach zbyt wielkiej wartości, więc nie strzeżemy, nie hołubimy, nie tulimy najmocniej jak się da, by nie wymknęło nam się z ramion. A potem trudno się dziwić, że ten średniej jakości prezent nam wypłowiał z czasem. Zbladł i znikł. Może to chodzi o siłę pragnień a nie o siłę jaką wkładamy w utrzymanie ich realizacji? Może nasze starania i tak pójdą na marne jeśli zdobędziemy nie najwyższy szczyt? Może bierzemy za pragnienie zwykłą chętkę przelotną, nietrwałą, jakiś kaprys, jakieś chcę, bo chcę? I szybko, najszybciej jak się da to realizujemy. A ono musi mieć czas, by narastać, by się rozwijać, by pokazać swoje prawdziwe oblicze i stać się nieodparte. Może tylko to, na co czekamy dostatecznie długo ma szansę wrosnąć w nas i jako część całości nigdy nie zostać utracone?
Basia Smal

2 komentarze:

  1. "Większość ludzi ma tyle szczęścia, na ile sobie pozwoli." Może my się po prostu boimy sięgnąć po to, co upragnione? Może sięgamy niezbyt wysoko, bo boimy się upadku? Może, z niecierpliwości, bierzemy to, co napotkamy najbliżej, bo nie chcemy czekać? A może, z lenistwa, zaniedbujemy to, co ważne? "Marzenia najlepiej malują człowieka." Ale o nie, podobnie jak o uczucie, trzeba nieustannie walczyć. A to już wymaga wysiłku...

    OdpowiedzUsuń
  2. A może boimy się pragnąć? Bo to, czego chcemy rzeczywiście mówi o nas prawdę, czasem pewnie niewygodną, taką, która nam się po prostu nie podoba. Wolimy obraz siebie samych taki, o którym spokojnie powiemy, że może i nie jest doskonały, ale całkiem OK i do przyjęcia. Pragnienia krzyczą. Pewnie lepiej czasem dać im po głowie, by się uciszyły, żebyśmy spać mogli spokojnie a rano znów spojrzeć sobie w lustrze w oczy.
    I sobie pogadałyśmy Jesienna :)
    Dzięki, że do mnie zaglądasz.
    B.

    OdpowiedzUsuń