środa, 8 maja 2013

Non omnis moriar

Niedawno w ciągu dwóch tygodni byłam na dwóch pogrzebach. Odeszli ludzie, których znałam. Jeden z nich, cudowny starszy pan, co roku dzwonił do mnie z życzeniami imieninowymi, nieodmiennie zaczynając je od "Basiuniu...". Wiem, że mi tego "Basiuniu" będzie już zawsze brakować, bo nikt inny tak do mnie nie mówi. Piszę o tym, bo zawsze w takich momentach rodzi się mnóstwo refleksji. Wszyscy, którzy dowiadują się o czyjejś śmierci - poważnieją. Rodzą się w nas myśli w rodzaju "ja też kiedyś...". Jednak życie wpatrzone we własny koniec nie pociąga. Patrzę na ludzi i to, co widzę nasuwa mi myśl, że raczej od tej świadomości końca uciekamy jak tylko się da. Nie dziwię się temu. Zatrzymanie się przy tym temacie niewątpliwie rodzi strach a to bardzo niewygodna emocja. Jednak brak refleksji na ten temat jakoś nas spłyca. A może na odwrót - zmierzenie się z własną bezradnością wobec śmierci ubogaca wewnętrznie. Albo jest na to szansą. Bo perspektywa nieuchronnego odejścia może uczynić życie pełniejszym. I nie chodzi tu o to, by żyć bardziej intensywnie na zasadzie, aby nie tracić z niego ani sekundy, ale na dostrzeżeniu jego wartości we wszystkim i wszystkich. Póki są. Póki jestem. Wtedy przecież zawsze mogę. Bo jeszcze mogę. Wszystko. W sobie, wobec kogoś... Wszystko. Kiedyś, gdy sama dostałam na nowo w podarunku dalszą część swojego życia, zrozumiałam to. I widzę jaką umiejętnością jest zatrzymanie się nad tym, co ważne. Pewnie dlatego nie rozumiem dzisiejszego pośpiechu, by wypełnić każdą chwilę czymś, o czym mogę potem opowiadać, kończąc zdaniem - mantrą wielu z nas "nie mam czasu". Zawsze wtedy, gdy je słyszę, mam ochotę powiedzieć "to go sobie załatw, przecież tyle umiesz zrobić a tego nie?". I nie jest w tym aż tak wiele złośliwości jak się wydaje. Tylko zwrócenie uwagi na absurdy, które ja słyszę a ktoś nie widzi. Myślę, że ta szaleńcza gonitwa może być właśnie ucieczką przed strachem albo próbą nadania sensu życiu, które nie wiadomo kiedy, ale wiadomo na pewno, że się skończy. No to póki nie...
Mój ukochany dziadziuś, tato mojej mamy, umarł kiedy byłam nastolatką. Dzisiaj jestem dorosłą kobietą a On... ciągle żyje. We mnie, w moim sercu, które kiedyś napełnił swoją do mnie bezgraniczną miłością i w mojej pamięci, ale także w mojej osobowości, bo sobą nauczył mnie tak wiele, bo wszystko, co we mnie dobre i piękne Jemu zawdzięczam. Strach przed śmiercią to strach przed nieistnieniem. "Idź przez życie tak, aby ślady twoich stóp przetrwały cię" (bp Jan Chrapek). Najtrwalej ślady swoich stóp odciska się w ludzkich sercach.
Basia Smal

1 komentarz: